nowości 2024

Anna Andrusyszyn Pytania do artystów malarzy

Edward Balcerzan Domysły

Henryk Bereza Epistoły 2

Roman Ciepliński Nogami do góry

Janusz Drzewucki Chwile pewności. Teksty o prozie 3

Anna Frajlich Odrastamy od drzewa

Adrian Gleń I

Guillevic Mieszkańcy światła

Gabriel Leonard Kamiński Wrocławska Abrakadabra

Wojciech Ligęza Drugi nurt. O poetach polskiej dwudziestowiecznej emigracji

Zdzisław Lipiński Krople

Krzysztof Maciejewski Dwadzieścia jeden

Tomasz Majzel Części

Joanna Matlachowska-Pala W chmurach światła

Piotr Michałowski Urbs ex nihilo. Raport z porzuconego miasta

Anna Maria Mickiewicz Listy z Londynu

Karol Samsel Autodafe 7

Henryk Waniek Notatnik i modlitewnik drogowy III

Marek Warchoł Bezdzień

Andrzej Wojciechowski Zdychota. Wiersze wybrane

książki z 2023

Andrzej Ballo Niczyje

Maciej Bieszczad Pasaże

Maciej Bieszczad Ultradźwięki

Zbigniew Chojnowski Co to to

Tomasz Dalasiński Dzień na Ziemi i 29 nowych pieśni o rzeczach i ludziach

Kazimierz Fajfer Całokształt

Zenon Fajfer Pieśń słowronka

Piotr Fluks Nie z tego światła

Anna Frajlich Szymborska. Poeta poetów

Adrian Gleń Jest

Jarek Holden Gojtowski Urywki

Jarosław Jakubowski Baza

Jarosław Jakubowski Koń

Waldemar Jocher dzieńdzień

Jolanta Jonaszko Nietutejsi

Bogusław Kierc Dla tego

Andrzej Kopacki Życie codzienne podczas wojny opodal

Jarosław Księżyk Hydra

Kazimierz Kyrcz Jr Punk Ogito w podróży

Franciszek Lime Garderoba cieni

Artur Daniel Liskowacki Do żywego

Grażyna Obrąpalska Zanim pogubią się litery

Elżbieta Olak W deszczu

Gustaw Rajmus >>Dwie Historie<< i inne historie

Juan Manuel Roca Obywatel nocy

Karol Samsel Autodafe 6

Kenneth White Przymierze z Ziemią

Andrzej Wojciechowski Budzą mnie w nocy słowa do zapisania

Wojciech Zamysłowski Birdy peak experience

City 6. Antologia polskich opowiadań grozy

"Rekapitulacje w ruchu okrężnym", https://przegladdziennikarski.pl, 28.06.2022

copyright © https://przegladdziennikarski.pl 2022


Impresje przed wjazdem na rondo
Tradycyjny (mocno już dojrzały) konsument literatury, to – w ocenie bibliotekarzy – coraz bardziej niknący i zdezorientowany czytelnik, szukający z nawyku wskazań, podpowiedzi na łamach prasy drukowanej, dbającej ongiś o jego gusta i nie stroniącej od krytyczno-literackiego poradnictwa. Jakby nie zauważył, że recenzje i polemiki krytyków przeniosły się z gazet i czasopism na ich fora i portale internetowe. Spory toczone w środowiskach akademickich, w uniwersyteckich enklawach myśli krytycznej, tym bardziej go omijają. W jego więc ocenie krytyki literackiej obecnie nie ma. Książka stała się głównie towarem rynkowym, a o jej obrocie i sprzedaży, o tak zwanym sukcesie wydawniczym, decyduje reklama (a w zasadzie decydowała do niedawna, dziś – rządzi już sama jedynie klikalność). Bo kto się obecnie sprzecza o wartości literackie, i niby gdzie? Pytanie też wydaje się anachroniczne, a wyrażone w nim oczekiwanie pachnie jakby starzyzną. Lecz jeśli w tym świecie, w którym krytyka sztuki zdaje się umarła (bądź kryje się w niebiesiech lub w Hadesie), pojawia się na powszechnie dostępnym rynku czytelniczym książka o życiu i twórczości pisarzy, to fakt ten skłania do zastanowienia z jakim ewentualnie rodzajem reanimacji mamy do czynienia. I każe się spodziewać mocnych newsów o umarlakach, sensacji o ich pogmatwanym życiu osobistym, ekscytacji o porzuconych kochankach i nieślubnych dzieciach, ochów i achów oraz spotęgowanych Naj!-Naj! o wszystkim pozostałym – do czego przyzwyczaiły już nas media społecznościowe. Inne pisanie, nie uchodzi. Wszak taka dziś obowiązuje konwencja, rzekłby przywołany na wstępie dojrzały, jeszcze dość bystry, ale i rozważny konsument.

Należało zatem nieco odczekać, nie śpieszyć się z otwarciem tej książki. Zastanowić się czym to grozi. Tym bardziej że intrygowała już sama oprawa z zaszyfrowanym znakiem na okładce. Komentarz to do aktualnych przepisów ruchu drogowego czy też vademecum savoir vivre dla początkujących kierowców?

Znak nakazu ruchu okrężnego na okładce, jeśli nie był przypadkowym zauroczeniem się grafika systemem obowiązkowych obecnie trendów porządkowania życia społecznego, sugeruje nie tylko kierunek jazdy wokół jądra albo innej wysepki, ale i powtórek, choć niekoniecznie aż tak, żeby „dookoła Wojtek”. Ten czytelny dla reszty kraju symbol „szczecinianizmu”, gdzie gwiaździsty układ ulic traktowany jest jako nieogarniona trudność i wezwanie, uwypukla naszą cechę dystynktywną. Użyto go z rozmysłem, zawiera wyraźną sugestię. Z wielu opcji wybieram więc wersję bardziej praktyczną: okrężnie z bacznym obserwowaniem innych, również wcześniejszych uczestników ruchu, i bez pośpiechu, by podpatrzeć jak ci inni, znacznie młodsi, poruszali się na takim rondzie. Dlatego i przypomnienia są tu zasadne: porozglądać się po okolicy, zoczyć jakiś radar, sprawdzić, czy ktoś już korzystał z podobnego uporządkowania komunikacji. A ponieważ rzecz dotyczy, jak mogłem się spodziewać krytyki literackiej, należało poszperać (głównie w internecie), kto i kiedy ostatnio rozważał podobne okrążanie, i czy uczestnicy sprawdzianu brali ewentualnie pod uwagę jazdę po bandzie, albo pod prąd.

Nieodległe rondo młodych
Szukanie niknących śladów na przykład zaprzeszłej debaty „Krytyka krytyki”, to raczej zadanie dla studentów polonistyki na seminariach historii i teorii krytyki literackiej. Zwłaszcza że owa przebrzmiała już dyskusja (2015/16), zainicjowana przez Biuro Literackie, rozgrzewała dość krótko i to nielicznych, młodych krytyków. Toczyła się właściwie na marginesie zainteresowań prasy drukowanej, a także, niestety, ogólnopolskich czasopism i gazet przyznających różnorakie doroczne nagrody literackie. Na ich łamach zwłaszcza dziś trudno znaleźć tekstów stricte krytyczno-literackich, nie mówiąc o inspirowaniu sporów i polemik o tendencjach, kanonach... Miejsce krytycznych, pogłębionych recenzji, zaczęły zajmować streszczenia popularyzujące wybrane książki, nominowane do nagród. Zdarza się, zauważono, że niektórzy organizatorzy konkursów przygotowują dla redakcji gazet codziennych krótkie „gotowce”, rozsyłając je, albo też w inny sposób udostępniając ich pobranie. Tak kręci się ta karuzela. W ten m.in. sposób tworzony jest marketingowy strumień przekazu najczęściej hiper pozytywnych opinii o książkach zasługujących, „by je kupić, bo znać je powinna każda kulturalna osoba”; kreując tym samym i utrwalając jakby obowiązujące „kanony wartości” wśród potencjalnie zainteresowanych konsumentów literatury. Taki rodzaj pośrednictwa (bo przecież nie rzetelnej krytyki literackiej), skłaniającego do zakupów, uprawiają głównie – jak zauważył Paweł Kaczmarski – niektórzy dziennikarze kulturalni. Milkną zaś i znikają z tzw. powszechnego(?) obiegu profesjonalni krytycy, skazani na akademickie, konferencyjne spory; gdzieś na odległych, niedostępnych gawiedzi parnasach doskonałości analitycznych. I ruch na rondzie powolnieje, chwilami zanika. Zdaniem obecnych specjalistów od komunikacji i stawiania znaków; normalnieje.

Sięgając dla przypomnienia po baner zapowiadający – na ówczesnym skrzyżowaniu młodych krytyków – wspomnianą debatę, warto przypomnieć konstatację redaktora biBLioteki inspirującą w 2015 r. tamto wirowanie: dodatki kulturalne do wysokonakładowych dzienników lub działy kultury w tygodnikach przestały spełniać istotną krytycznoliteracką rolę. Zamieniły się – nielicznymi wyjątkami – wyłącznie w banalne rekomendacje, stroniące od pogłębionej analizy, pisane sztucznie ułatwionym, dostosowanego do masowego poziomu językiem, niejednokrotnie opłacane przez wydawców książek. (...) Teraz o wszystkim zdają się decydować nominacje, tak jakby rzetelne krytycznoliterackie omówienia mogły być zastąpione przez nagrody. Po siedmiu latach od toczonej na internetowym rondzie polemiki, aktywność młodych krytyków i badaczy literatury jeśli nawet potencjalnie wzrosła, to jej oznak coraz mniej w tzw. życiu literackim. Jazdy po bandzie niknący ślad. Choć przybywa argumentów do wniosku Marcina Jurzysty – który wspomnianą debatę podsumował, wskazując na „uprzedmiotowienie krytyki, przekucie jej w jedno z narzędzi gospodarki wolnorynkowej, wplątaniu w mechanizmy rynku, w prawo popytu i podaży, w promocyjne i PR-owe czary-mary...”. Cytowany wcześniej P. Kaczmarski akurat tak ogólny wniosek Jurzysty wówczas zakwestionował; ocierając się o krawężnik (wskutek nadmiernej prędkości skojarzeń), wskazał na arogancję uproszczeń, zarzucając autorowi antyintelektualizm, by w konkluzji stwierdzić, że w obliczu utraty przez krytykę znaczenia, problemem jest „nie kryzys jej legitymizacji, ale kryzys komunikacji”, z czym akurat i ja mogę się zgodzić. Obaj krytycy mówili wszakże bardzo różnymi językami, choć o meritum sprawy myśleli (jak sądzę) podobnie. Jurzysta z lekko przymrużonym okiem interpretował „infekcję toczącą biedną matkę krytykę”, gdy Kaczmarski skupiał się na tym, co tekst krytyczny znaczy, a nie na jego współtworzeniu.

Wracając jeszcze do sporów o znakach i nakazach z przełomu lat 2015/2016, to dla zilustrowania na ile trafne były wspomniane konstatacje uczestników debaty „Krytyka krytyki”, nie zawadzi odnieść się do nieco późniejszych uwag – już poza rondem – o jej stanie („nie wzrosła waga krytyki, nie podniósł się też jej poziom”), sformułowanych na łamach „Polonistyki” w roku 2018. Rozwijając tę myśl Paulina Małochleb pisała: „Debata dotycząca jakości krytyki odbywa się w mniej uczęszczanych miejscach, poza głównym nurtem życia literackiego. Samoświadomość krytyki też jest problematyczna, bo mianem krytyka określamy dzisiaj dziennikarza kulturalnego, blogera i recenzenta”.

Dokonany powyżej retro przejazd na zapomnianym skrzyżowaniu młodych krytyków dostarczył dość enigmatycznych informacji na temat, nie tyle stanu krytyki literackiej w Polsce, co jej zaniku na forum publicznym i zastępowaniu jej w prasie substytutami w postaci tekstów o charakterze marketingowym. Ale czy to kogokolwiek jeszcze dzisiaj porusza? Koń jaki jest każdy przecież widzi, i o czym tu dyskutować? Wiedzieliśmy to stając jeszcze przed znakiem nakazu ruchu okrężnego. Że funkcjonuje i nasila się dysonans pomiędzy ocenami ekspertów „od literatury”, przyznającymi nagrody literackie, a powszechnym odczuciem, że o „o listach rankingowych” i nominacjach, decydują głównie prawa rynku oraz klik, klik do sześcianu. I to też zupełnie, ponoć, normalne.

Rondo tradycyjne; konwencje i wartościowania
O recenzje i szkice krytyczno-literackie na łamach prasy coraz trudniej, ale zdarzają się, na przykład na łamach „Kuriera Szczecińskiego”. A już zupełnym wyjątkiem są tu czasopisma takie jak „eleWator”, bogate w teoretyczne, historyczno-krytyczne interpretacje ułatwiające orientację w skomplikowanym krajobrazie współczesnej polskiej i światowej literatury. Zaspakajające potrzeby zmurszałych konsumentów literatury, takich jak autor niniejszego artykułu.

Z zainteresowaniem zatem śledziłem w 2021 roku ukazujące się na łamach „Kuriera” szkice o pisarzach szczecińskich pióra Artura D. Liskowackiego i Bogdana Twardochleba, które następnie FORMA wydała w serii „znaki” pod tytułem „Przybysze i Przestrzenie”. Spodziewana nie tylko użyteczność tej publikacji zasługiwała na uwagę. O okładce już wspomniałem; ma ona inspirujący do wielu wariacji walor bardzo komunikacyjny. W końcu odważyłem się, otworzyłem książkę...

Dwadzieścia sylwetek pisarzy, ujętych w szkicach krytyczno-literackich o twórcach „ważnych dla miasta i regionu (...), związanych z nimi po wojnie. Ważnych, a pamiętanych coraz mniej”. I choć ich autorzy, Artur Daniel Liskowacki oraz Bogdan Twardochleb, zażegnują się we wstępie, że ich publikacja nie jest dziełem naukowym, to ten rodzaj zabezpieczenia, nie zniechęca do zadania im pytania o stosowaną metodologię badań i podejście analityczne do ocenianych, interpretowanych utworów. A przedstawiają nam teksty niebanalne, miejscami wyrafinowane i świadczące o swej ugruntowanej wiedzy i umiejętnościach, uprawniających do tworzenia więcej niż zarysu, bo wręcz portretu tej bodaj najważniejszej, najbardziej twórczej części szczecińskiego środowiska literackiego; pisarzy którzy już odeszli. „Tych pamiętanych, a i tych zapomnianych, bez których nasza tożsamość byłaby uboższa”, jak to ujął ADL w rozmowie o książce na łamach „Kuriera Szczecińskiego”.

Podejście do rozumienia literatury obaj autorzy zaczerpnęli chyba ze szkoły krytyczno-literackiej Kazimierza Wyki. Zapewne wynieśli też trochę ze studenckich lektur najwybitniejszych autorów prezentowanych po 1967 roku w PIW-owskiej serii Biblioteki Krytyki Współczesnej, a w tym z Rogera Caillois’a (racjonalność i jasność) i Paula Valery’ego (by odtworzyć autora na podstawie jego działa należy stworzyć postać fikcyjną). Z Valery’ego zapamiętali (Bogu dzięki) przestrogę, że „bywają krytycy dotąd tylko krytyczni, póki nie zaczną myśleć”. A do tego jeszcze echa po Bachtinie, migotanie Sartre’a... Kojarzę, że w latach siedemdziesiątych jazdę w powtarzalnym ruchu okrężnym zalecano na Zachodzie, głównie na paryskiej Sorbonie, jako dobrze rokujące rozwiązanie komunikacyjne. Przyjazne dla wszystkich uczestników ronda ze względu na konieczną ich uważność obserwacji, analizy i interpretacji. Takie nachodzą mnie wstępne refleksje po pierwszym, dość pobieżnym przeczytaniu książki i szukaniu genezy myśli krytycznej Liskowackkiego i Twardochleba. Czy to aby konieczne? Nie da się ukryć, minęły już lata świetlne od polemik na temat zadań, powinności, zalecanych metod badania oraz oceny utworów artystycznych, formułowanych przez tych wspomnianych wyżej, wybitnych eseistów, krytyków, importowanych do polskiej myśli krytycznej ponad pięćdziesiąt lat temu na zmurszałym rondzie Biblioteki Myśli Krytycznej. Do Caillois’a, czy Eliota, tworzących kanony wartości, odnoszono się jednak – jak pamiętam – z akademicką uwagą jeszcze w okresie, w którym ADL i BT studiowali polonistykę. Szkice zaś zdają się wyrazem samoświadomości ich autorów, że krytyka musi zawsze określić swój cel, którym jest – zdaniem Eliota – wyjaśnianie dzieł sztuki i poprawa smaku artystycznego i ma być daleka „od spełniania roli prostej, przyzwoitej działalności dobroczynnej”. Rzadko kiedy i tylko na jakimś porzuconym już rondzie echo odpowiada na takie zarzucone instrukcje. Brzmią zbyt anachronicznie zwłaszcza gdy zechcemy takie postulaty zestawić z oczekiwaniami czy też z niezbyt wyrazistym credo krytyków literackich najmłodszego polskiego pokolenia. Nikt już nie zaryzykuje, by włączyć je do ruchu na chorobliwie wirujących rondach mediów społecznościowych. Bez wątpienia skończyłoby się to kraksą.

Dalej już więc bez ekstrawagancji
„Przybysze i przestrzenie” nie są zbiorem, zestawem recenzji o poszczególnych utworach 20 pisarzy żyjących i tworzących w Szczecinie. Oparte na wcześniejszych krytyczno-literackich analizach książek przywoływanych sylwetek, stanowią summę twórczości każdej z nich; pisarzy osadzonych w rozpoznawalnym, ciekawie zinterpretowanym społecznie i politycznie świetle, wpisując się w cykl nielicznych opracowań poszerzających, pogłębiających wiedzę o całym 75-leciu na Pomorzu zachodnim. Osobista perspektywa z pozycji czytelniczej, co podkreślają ADL i BT, podniosła atrakcyjność tej książki; sporo w niej interesującej gawędy w duchu rzadkiej dziś niebezkrytycznej życzliwości dla ocenianych pisarzy. Liskowacki i Twardochleb różnią się między sobą nie tyle w podejściu do tworzywa życia i twórczości (wszak geneza ich myśli krytycznej zdaje się bardzo zbliżona), co w sposobie łączenia dwóch istotnych w ich zbiorze paraleli: tła społecznych uwikłań i istoty oryginalności dorobku. Liskowacki zdaje się wnikliwszy w krytyczno-literackiej analizie utworów, zwłaszcza poetów. Twardochleb z większym zacięciem pokazuje tło epoki. Uzupełniają się. Wspomniane nurty są po prostu inaczej akcentowane, na czym publikacja ta tylko zyskuje.

Otwierające książkę szkice Twardochleba o Ninie Rydzewskiej i Marii Bonieckiej inspirują czytelnika do zadania ich autorowi pytań wynikających z wielu kontekstów intrygujących zdarzeń,
przedstawionych tam bez stawiania przysłowiowej kropki na i. Wielowymiarowość takiego ujęcia jest wszakże bogactwem tekstów; możemy przyjąć kilka wariantów odpowiedzi na nasze wątpliwości. Kolejny szkic to przejmujący dramatyczny tekst z walorami reportażu o Franciszku Gilu, a tuż za nim mądra, ciepła, ze smutnym uśmiechem i melancholią opowieść o życiu i twórczości Katarzyny Suchodolskiej.

Artur Daniel Liskowacki z podobnym kunsztem tworzy klimaty krytycznych „opowieści” o kolejnych sylwetkach pisarzy. O Janie Papudze pisze z zadumą. Następnie świetny, realistyczny i nadspodziewanie obiektywny szkic o twórczości i działalności (w tym przecież bardzo politycznej) Ireneusza Gwidona Kamińskiego; autora trudnego do sklasyfikowania, a jednak Liskowacki podjął się tego zadania z udanym bardzo pozytywnym efektem. I następnie przybliża nam twórczość Józefa Bursewicza w wyszukanej formie nawiązującej do metaforyki wierszy zapomnianego poety.

Obydwaj krytycy odkrywają nowe tropy, nie tylko biograficzne, prowadzące do głębszej interpretacji twórczości przedstawianych pisarzy. Wzbogacają owe „portrety” krytycznym ujęciem, ale też umiejętną zmianą stylistyki opowieści dostosowaną do poszczególnych bohaterów swych szkiców. Miejscami nastrój melancholijnej relacji połączony z krytyczną oceną utworów oraz odpowiedzią na pytania jak ową twórczość odbierali czytelnicy, i jak oceniana była przez aktywną, zauważalną wówczas krytykę literacką.

Przez kilka dni lektury „Przybyszy...” żyłem znów w świecie już za horyzontem, z ludźmi ożywionymi przez Liskowackiego i Twardochleba. A każda z tych osób zostawiła ślad w moim życiu; niektóre znaczący. Choć Marię Boniecką znałem jedynie z lektury tekstów w „Ziemi i Morzu”, to za przypomnienie na antenie radiowej jej roli w środowisku kulturalnym Szczecina, srogi cenzor żądał w maju 1975 roku mojej głowy; „bo wiecie-rozumiecie, ona z Australii pluje na Polskę, razem z Wirpszą, tyle że on z RFN”. Pomyślałem, że Wirpszy łatwiej (bo ma bliżej), no, a pani Maria choć na antypodach, nadal zachowała krzepę i zdrowe dudy, że aż przez oceany sięga. Żeby nie pogarszać swojej sytuacji, zmilczałem groźne dyrdymały pana G., a w dwudniowym stanie zawieszenie sięgnąłem po teksty Bonieckiej, by się przekonać skąd w niej taka celność. W tym samym czasie, gdy się ważyły moje losy w radiu, o Ninie Rydzewskiej opowiadał mi w wilii na Głębokim Edmund Bączyk, jej przyjaciel, górnik z Wałbrzycha. Wzruszony grał na bandżo i śpiewał po francusku ballady, które „Nina bardzo kochała”. Nie krępował się zwierzać z ich „pięknego związku”. Potem wyciągnął pogniecione maszynopisy i dodał: „ona mówiła, że mam talent, że to warte publikacji, co pan o tym powie?”. Obiecałem że przeczytam, ale po lekturze nie śmiałem mu wyznać, co sądzę o jego tekstach, podałem jedynie termin emisji nagranego z nim reportażu o Ninie Rydzewskiej. Zaś z Franciszkiem Gilem połączyła mnie bogatą jesienią 1981 roku nagroda za reportaż w ogólnopolskim konkursie Jego imienia, organizowanym przez rzeszowskie środowisko dziennikarskie i wydawnicze. Zatem jedynie Bonieckiej, Rydzewskiej i Gila nie znałem z bezpośrednich kontaktów, rozmów czy też wspólnych przedsięwzięć. Pozostałych siedemnaścioro z dwudziestu szczecińskich pisarzy, którym Artur D. Liskowacki i Bogdan Twardochleb poświęcili ciekawe szkice znalem bardzo dobrze, z wieloma przyjaźniłem się od połowy lat sześćdziesiątych. Z większością spotykałem się i toczyłem spory nie tylko o literaturze, czasem przy wódce, czasem na baczność (np. przed Heleną Raszką naszą opiekunką w Kole Młodych). Innych podpatrywałem, wypytywałem, brałem na spytki. Przed trójką dla mnie Wielkich mogłem klęknąć, ale żadne z nich tego nie oczekiwało; rozdawali swe piękno – jak pisał Rilke – szerokim gestem, niczym siewca rzucający swe ziarno i nie marnujący czasu, by sprawdzić, gdzie spadło i co z niego wyrośnie. Tacy też byli, choć paru innych należało do zazdrośników, trzymających karty przy medalach. U kilku podpatrzyłem czym jest konwencja nie dziwienia się sromocie tamtego świata przy zachowaniu prostego kręgosłupa i obronie własnych racji. Aksjologia większości była jednak krojona na miarę ich doświadczeń, porażek albo i sukcesów. Kryteria wartości u wielu stały w poprzek ideałom wyznawanym przez bohaterów ich utworów; w przeciwieństwie do jasności postaw podmiotów lirycznych w poezji, w twórczości Kulmowej i Raszki. Tak to wtedy postrzegałem. Z czasem to ja mogłem innym pomóc, w debiutach, w sponsorowaniu wydań kolejnych książek. Starszych odwoziłem z teatrów i filharmonii do domów, dawałem się gryźć przez ich psy, lirycznemu poecie udostępniałem fiacika do naprawy, recenzowałem, wydawałem ich książki, w końcu żegnałem na cmentarzach.

Aż tak się zestarzałem? Co w niczym nie czyni mnie lepszym i nie po to powyższe wyznania. Raczej tłumaczy prawo do wypowiadania się o nich. Oczywiście mam osobisty, dość subiektywny stosunek do przedstawionych w książce twórców. Nie ukrywam też przywiązania do tradycyjnych form krytyki artystycznej wedle dawnych sorbońskich zaleceń.

Znałem zatem bohaterów wspomnianych szkiców, a nawet zdawało mi się, że lepiej, niż inni. Wszakże teraz po przeczytaniu tomu „Przybysze i przestrzenie” wiem o nich znacznie więcej. O ich życiu i twórczości. Bo o tym są te szkice. Sięgają głęboko w biografie, ale nie są skażone tandetnym biografizmem. Poddają krytyczno-literackiej interpretacji dorobek poszczególnych twórców, ale autorzy nie unikają (tam gdzie jest to zasadne) konwencji intrygującej gawędy. Wykazują się dogłębną wiedzą historyczną, a ich interpretacje oparte są na solidnej źródłowej dokumentacji, wzbogaconej o socjologiczno-etnograficzne studia. Ważną zaletą obu autorów (ostatnich, moim zdaniem, z tak niknącego grona profesjonalnych dziennikarzy-krytyków), jest ich obiektywna postawa rzetelnych badaczy, przyjaznych szkicowanym pisarzom. Nie rozgrzeszają ich z niczego, przedstawiają, naświetlają, osąd pozostawiając czytelnikom.

A.D. Liskowacki i B. Twardochleb napisali ważną dla szczecińskiego środowiska literackiego i ciekawą dla czytelników książkę znacząco poszerzając naszą wiedzę o bohaterach swych szkiców.

Wyskoczyć z kołowrotu
Z ruchu okrężnego przy tak dużym ostatnio obciążeniu; natłoku newsów walących spod kół piratów komunikacyjnych, trudno bezkolizyjnie przejść na pas zewnętrzny i włączyć w nurt dawno zaniechanej normalności. Tej już przecież nie ma. Piratów zaś nobilitowano, stali się kaprami mediów społecznościowych, nakręcających koniunkturę na wszystko, co daje się sprzedać. Krytyka artystyczna? Powolna, rozlazła, niezrozumiała... Bzdety niewarte przysłowiowego funta kłaków. Konieczny jest NEWS! Z miejscem na: klik, klik. Żyjemy na wirującym z kosmiczną prędkością węźle mediów społecznościowych. Mają one już tyle zasług w zakresie demokratyzacji naszego życia i upowszechniania wolności słowa, że zapomniano im ich rolę w wyparciu z komunikacji społecznej nie tylko krytyki artystycznej. Mało kto widzi, że głównie za ich sprawą zmieniają się też, nie tyle funkcje, co forma reklamy; jej tradycyjne kształty.

Na jednym z rond, na zasmrodzonej od spalin wysepce nieustannie okrążanej pędzącymi newsami, obłożony księgami i katalogami z przeszłości, w staromodnej szlafmycy, utkwił azylant, ów dojrzały konsument literatury. Pośrodku, w miejscu oczekiwania. Osamotniony, niepotrzebny i śmieszny. Nakręcony mechanizm ronda grzmi, wiruje newsami, rzyga nimi, by zrobić drogę następnym smakołykom, nieustannie produkuje, wydala, przyśpiesza, ruch odśrodkowy hiper frygi zasypuje okolice śmieciem, które nim opadnie już gnije. Człowiek z wysepki cierpliwie czeka aż wykluty z odpadów Uroboros komunikacji zacznie pożerać swój nieskończony digitalny ogon.

Wyskoczyć z kołowrotu coraz trudniej.

PS – z powiewem chwilowego optymizmu
5 maja 2022 r. w Domu Kultury „13 Muz” w Szczecinie miała miejsce udana (i z dobrą frekwencją) prezentacja zbioru szkiców krytycznych o poezji Heleny Raszki („Niepospolite ruszenie słów”) pod redakcją prof. Piotra Michałowskiego. Liryka poetki ujęta w zbliżeniach i przekrojach dziesięciu znakomitych krytyków i historyków literatury (m.in. E. Balcerzana, L. Szarugi, P. Michałowskiego i A. Skrendy), wzbogacona bogatymi, bardzo osobistymi refleksjami Jej córki, ponownie ożyła. Prowadzący to spotkanie poeta i krytyk Konrad Wojtyła prezentował doskonały warsztat, co cieszy niezwykle jako że wśród zebranego w Muzach areopagu akademików tylko jego można jeszcze (choć z trudem) zaliczyć do pokolenia młodej polskiej krytyki literackiej. Wspomniana książka wpisuje się w ten niknący na polskim rynku wydawniczym nurt publikacji krytycznych, o których autor wyżej wspomniał. Nie mieści się na żadnym współczesnym rondzie wirujących newsów i nie poddaje „klikalności”. Bez wątpienia zasługuje na odrębną ocenę, ale to już może przy innej okazji.
Zbigniew Kosiorowski


Artur Daniel Liskowacki, Bogdan Twardochleb Przybysze i przestrzenie. Szkice o pisarzach szczecińskichhttp://www.wforma.eu/przybysze-i-przestrzenie-szkice-o-pisarzach-szczecinskich.html