copyright © https://pisarze.pl 2024
To jest niesamowity tom. Dotyka do żywego, dlatego tak się nazywa. Zaczyna się mocnym wyjaśnieniem, czym jest „do żywego”, a potem już jest tylko nawałnica:
„Do żywego”
Do żywego boli jak
do umarłego pamięta.
i w ten sposób oznajmia, że ani z „do żywego”, ani tym bardziej z „do umarłego” nie będzie łatwo, bo będzie właśnie o życiu i o śmierci, a w związku z tym i o bólu. Ale tak, jak jeszcze nie było. To znaczy jak nie było w naszej lekturze dzisiejszej, bo przecież życie trwa już miliony lat i TO musiało kiedyś być, i to miliony razy. Każdy bowiem to ma w pamięci biologicznej.
Pamiętam Ryszarda Liskowackiego, ojca Artura (był kiedyś w Warszawie na spotkaniu autorskim i widzę go wciąż oczami pamięci jak żywego i „do żywego”, ale ciągle nie mogę się przyzwyczaić, że „do umarłego”). Głównie jako autora lubianych książek dla młodzieży. Zawsze mi więc staje przed oczami, gdy słyszę o Arturze i kiedy go czytam. To inny pisarz, inny poeta, z ojca ma tylko geny talentu, bo całą swoją twórczość stworzył sam, nieraz łapiąc się na tym, że wręcz jakby na przekór. Stąd drugi wiersz w książce ma tytuł co prawda sytuacyjny, ale treść otwierającą dialog z zaświatem:
„Biurko mojego ojca”
Pochyla się nade mną
ze zdziwieniem. Jesteś tu
który jesteś tam. Otwieram
plik. Klik, klik. Uderzam
po sercu palcami. Sami
jesteśmy. Sami na sami.
(3 listopada 2022)
Już tu widać, że mamy do czynienia z poetą, który zaprzęga język i formę do ciężkiej roboty na użytek szczególnej semantyki, czyli znaczeń innym sposobem niedających się wydostać z języka, myśli, wyobraźni i rzeczywistości. O takich metodach dawniej mówiono „poezja lingwistyczna”, potem jeszcze (całkiem niedawno) „poezja neo-lingwistyczna”, ale te nazwy niewiele znaczą i niczego nie wnoszą. Takich metod imano się przecież od początku poezji, zawsze dawano jej prawo (licentia poetica) tworzenia nowych słów, chwytów gramatycznych, nowych kombinacji brzmieniowych i rytmicznych, a wszystko po to, aby maksymalnie kondensować treści i otwierać sensy na konteksty (czasem w nich odpowiednie: „kontesty”, rzecz jasna). Takich nawet najlepsza proza na papier nie jest w stanie podać, nawet jeśli się stara zagadać czytelnika na śmierć i opowiada mu w kółko to samo do ucha lewego, to do prawego, lecz bez skutku, bo wszystko wpada tylko przez oczy. Poezję warto czytać na głos, wtedy pojawiają się dodatkowe impulsy odczuwania i rozumienia. Człowiek staje się wrażliwy na przerwy, przeskoki, nawiązania...
Poeta o tym doskonale wie, dlatego jednym z ulubionych zabiegów jest u Liskowackiego przerzutnia, czyli przenoszenie (owo przerzucanie) dalszego ciągu wypowiedzenia do następnej linijki (akapitu) albo zwrotki (strofy), dzięki czemu przestrzeń wewnętrzna wiersza z ciasnej nagle staje się przestronna, jakby miednica stawała się wanną, potem łodzią, wreszcie okrętem. Wtedy treści aforystycznych mikropomysłów, czyli zabawek słownych, niespodziewanie rozrastają się gałęziami niczym drzewo, czyli rzecz dojrzała myślowo i moralnie. Oto próbka, która opowiada o czymś co znamy z tak innej strony, że musimy się zatrzymać i zastanowić:
„Nowe zakończenie”
Nowe zakończenie
przyniosło ze sobą konieczność
nowego początku
Nowy początek
zaskoczył, już na początek zmienił
nowe zakończenie.
Siła tego niepozornego wiersza tkwi w tym, że postępując w życiu setki razy w sposób w nim przedstawiony nie zauważaliśmy, że to robimy i że skutki mogą być nadzwyczajne lub opłakane. Chodzi o mechanizm, ten działający do żywego. Dotkliwy lub pożyteczny. To definicja zjawiska. Rzecz, jakich niejedna poezja niejednego autora nie wytworzyła nigdy ani jednej, dlatego jego nazwiska zapomnieliśmy już dawno. To jest to, co w poezji najważniejsze, a czego u Liskowackiego mamy więcej niż tyle, ile w jego książce utworów. Bo są i takie, które badają sensy dwa i trzy.
Za tym idą więc dalsze diagnozy, coraz poważniejsze, a przy tym groźnie brzmiące, tak jak groźne są one same. Wobec tego jeszcze poeta dodaje im nuty ironii i prześmiewczego kiwania potępiającym palcem:
„Żyjemy”
Żyjemy w czasach,
w których
nie pisze się
i nie mówi
o książkach.
Mówi się i pisze
o czasach,
w których nie pisze się
i nie mówi
o książkach,
w których pisze się
i mówi
o czasach,
w których mówi się
i pisze
książki o czasach.
W których się żyło.
Polecam tę znakomitą książkę, która co strona zaprasza do myślenia, którego nam w naszych czasach zaczyna brakować, co widać po niezdarnych politycznych wypowiedziach znanych profesorów, psychologicznych idiotyzmach wypowiadanych przez znanych dziennikarzy, głupstwach robionych przez znane władze i reklamach medialnych w znanych telewizjach, wmawiających, że niedziałające substancje są lekami i że na wszystko pomaga magnez z witaminą C.
Ponieważ ta poezja jest prawdziwa i nie kłamie.
Piotr Müldner-Nieckowski
Artur Daniel Liskowacki Do żywego – http://www.wforma.eu/do-zywego.html