copyright ©
http://bernadettadarska.blog.onet.pl 2011
Najnowsza książka Kazimierza Brakonieckiego, choć nazwana jest dziennikiem, niewiele ma wspólnego z prywatnymi zapiskami. Autor dokumentuje swój stypendialny pobyt w Berlinie z roku 2007, trwający dwadzieścia cztery dni. Niewiele się dowiemy o Berlinie współczesnym, niewiele tu refleksji o mieszkańcach stolicy Niemiec, niewiele wreszcie współuczestnictwa i współegzystowania. Mówiąc inaczej – poeta nie koncentruje się na ludziach, ale na ideach, na historii, na lekturach wreszcie. Brakoniecki decyduje się na pozycję obserwatora i przybysza, wzmocnioną dodatkowo nieznajomością języka. Takie niezaangażowanie w codzienność ma swoje wady i zalety. Autor przygląda się Berlinowi, nie rezygnując z bycia kimś „z zewnątrz”, lecz próbując zdiagnozować to, co w wielkomiejskim charakterze miejsca, w którym przebywa, łączy minione i dzisiejsze. Pisarz wybiera intelektualny dystans. Ujawnia swoje inspiracje literackie i filozoficzne, zdradza lekturowe tropy, które porządkują jego wędrówki, jest jednocześnie w swoim diagnozowaniu istotnych problemów intrygująco szczery, a nawet odważny. I właśnie owa odwaga w wyrażaniu poglądów stanowi największy atut tej książki. Berlin staje się bowiem jeszcze jednym pretekstem do zmierzenia się z takimi tematami jak komunizm, wiara w Boga, faszyzm czy antysemityzm.
Wędrówka do konkretnych miejsc stanowi więc pretekst do odkrywania samego siebie. Nie o berlińczyków tutaj chodzi ani nie o tych, którzy do Berlina przyjeżdżają. W centrum tej intelektualnej opowieści jest sam Brakoniecki – który nie musi chodzić do muzeów, bo był w nich wiele razy, kroczy więc ścieżkami wybranymi dzięki inspiracjom literackim i ideowym. Spaceruje po mieście nie tyle zwiedzając, co raczej szukając potwierdzenia lub zaprzeczenia dla swoich spostrzeżeń. Miejsca, które odwiedza, zamieniają się w rejestr intelektualnych wyzwań. Mapa Berlina i trasy, które mógłby odnotować na niej Brakoniecki, stanowią zatem zwerbalizowane archiwum wątpliwości, pytań i poczynionych już wcześniej rozpoznań. Kolejne dni mijają zwykle zgodnie z następującym scenariuszem – najpierw mamy krótką refleksję na temat pogody, potem wyprawę, która jest pretekstem do odnotowania skojarzeń literackich, filozoficznych czy politycznych, wreszcie wieczór, służący uporządkowaniu myśli i przypieczętowaniu spostrzeżeń wartych zapamiętania.
Powtórzmy więc – najważniejsza w „Dzienniku berlińskim” jest geografia umysłu. Brakoniecki próbuje odtworzyć ewolucję własnych poglądów, jednocześnie jednak decyduje się czasami na deklaracje utrzymane w tonie manifestacyjnym. Na szczęście ów ton nie jest nadużywany, a zastosowany z umiarem wzmaga ważkość ideowych oznajmień. Jednym z bardziej interesujących wątków jest stosunek Brakonieckiego do religii. To nie tylko krytycyzm, ale przede wszystkim chęć odcięcia się od ograniczeń i zniewolenia wynikającego z wszelkiego dogmatyzmu. Brakoniecki stwierdza: „Holocaust i inne zbrodnie przeciw ludzkości to nie kwestia przeszłości, ale stale uaktualnianego historycznie irracjonalnego dziedzictwa człowieka, które zapisane jest w Biblii, Koranie, Iliadzie, w encyklikach, orędziach, mowach politycznych” (s. 20). Znaczna część czytelników, tak myślę, odnajdzie się w proteście autora, który oznajmia, że nigdy nie potrafił pogodzić się z tym, czego zażądał od Abrahama Bóg. Pisarz zauważa: „[…] (co z tego, że rękę powstrzymał, jak morderstwo w imię Boga stało się normą, nasza nowoczesność Boga zamieniła na Historię, Rasę, Naród, Klasę, Matkę Boską Królową Polski) […]” (s. 117).
Na uwagę zasługuje też mowa w obronie pamięci. Brakoniecki emocjonalnie zaznacza, że krzywd uczynionych Polakom przez Niemców podczas II wojny światowej nie da się zapomnieć i nie da się wybaczyć. Jednocześnie jednak trzeba pracować nad wspólną teraźniejszością i przyszłością. Zła nie da się wymazać. Nie mamy prawa wybaczać w czymś imieniu, jednak wzbogaceni o wiedzę na temat przeszłości możemy próbować kształtować przyszłość na innych zasadach. Pisarz deklaruje: „Mój ideał to Europa etyczna, a nie etniczna” (s. 42).
W „Dzienniku berlińskim” powraca również zamysł pracy nad sobą. Brakoniecki wyraźnie zaznacza, że w stosunku do siebie nie chce stosować taryfy ulgowej, wymaga więc tego wszystkiego, co chciałby widzieć w innych ludziach. „Rzeźbienie własnego ja”, tak to ujmijmy, zamienia się więc w próbę zdefiniowania człowieczeństwa jako takiego. Intrygujące!
Bernadetta Darska
Kazimierz Brakoniecki
Dziennik berliński –
http://wforma.eu/190,dziennik-berlinski.html