copyright © www.latarnia-morska.eu 2019
Czytam dwie pierwsze linijki tekstu nowej książki Pawła Przywary „Ricochette”: „Może każda doba ma swą składnię. Każdy element – swe miejsce. Uderzenie siekiery – pień. Przejazd furgonu. Praca zegarów ściennych. Awionetka nad dachami”. I już wiem, że przeczytanie tej powieści wymaga sporo trudu. Może jest poza moją percepcją? Albo błędnie odczytam. Budzi mą niechęć. Jestem przyzwyczajony do innej prozy powieściowej. W której fabuła wyrazista, nie przytłumiona zalewem słów czerpanych zewsząd, z całej rzeczywistości, tej codziennej, błahej, ale również naukowego żargonu, wszelkich nauk od kosmogonii począwszy na biologii, na ziemi skończywszy, jej niejasnych i nieprzyjemnych wnętrznościach, czerpie z wszelkich nauk humanistycznych, z filmu, baśni, prawa i kryminalistyki, no i oczywiście filozofii. Nie sposób wszystkich obszarów wymienić. a więc słowa, słowa, słowa – parafrazując Szekspira. Te słowa mają jednak wielką moc, co mógłbym opisać, przytaczając sentencję z Aldousa Huxleya: „Słowa mogą być jak promienie Roentgena; jeśli używać ich właściwie, przenikną wszystko. Czytasz i słowa cię przeszywają”.
Podczas lektury towarzyszyło mi przeświadczenie, że autor wymyślał poręczne, wiele mówiące zdania, a często równoważniki zdań i je zestawiał w akapity, a te w niewielkie rozdziały i tak powstała ta książka. Zdania (równoważniki zdań) nie zawsze mają wyraźny związek, odstają od siebie, czytelnik musi doszukiwać się tego związku. Zacytujmy jeden z akapitów wybrany trochę na chybił trafił, no i bo jest niedługi:
„To chyba mogłoby zmienić postać rzeczywistości. Mąż dziewczyny mógłby doznać iluminacji jak jakiś animal rationale z Hippony i kto wie, co byłoby dalej. Niemożliwe wydaje ci się ujrzenie tego, czego nie rejestrowała kamera poza okiem twoim i paru takich jak ty. Nierealne. Gdyby to jakoś laboratoryjnie było wykonalne, to nie dałoby się do przekazania tego dobrać żadnych słów. Bezczas przetarł ziarna chwil na proch. Nic nie ma. Wszystko fałsz. Mars rządzi, uważasz” (s. 61).
Głównym motywem powieści jest przypadek „dziewczyny, która dostała rykoszetem”. Zginęła, nie żyje, co nie znaczy, że jej nie ma. Zjawia się we śnie, w myślach Mikołaja, zwanego też Mikim albo „mężem dziewczyny”. Tym ostatnim określeniem najchętniej posługuje się narrator. Bo nie chodzi, jak mniemam, o konkretnego mężczyznę, ale o człowieka skrzywdzonego przez przypadek, przez rykoszet, którym została ugodzona w jego żona. A może nie był to przypadek – takie myśli też są rozważane w rozmowach z nieżyjącą.
Wiemy, co to jest rykoszet – kula z broni palnej, gdy trafi w twardą przeszkodę, zmienia kierunek i może kogoś znienacka ugodzić śmiertelnie albo tylko zranić, ktoś przypadkowy doznaje cierpienia, może zostać kaleką. O tych rykoszetach mówi się najczęściej jako o nieszczęśliwym zbiegu okoliczności. Bywają rykoszety dobre i złe – piłka kopnięta przez zawodnika uderza w słupek bramki i jeśli dzięki rykoszetowi wpada do bramki jako rozstrzygający gol, to dla jednej drużyny radość, dla przeciwnej smutek, zawód, złość. Słowo „ricochette”, pisane po francusku, to tytuł książki Pawła Przywary. Jest to słowo w powieści ciągle obecne, pisane po polsku – rykoszet.
Jaki był to pocisk, od którego rykoszetem śmiertelnie została ugodzona dziewczyna o imieniu Joanna? Samochodem, który wypadł z drogowej katastrofy. A może zginęła gdzie indziej, a na miejscu katastrofy ciało zostało podrzucone? Fabularnym pomysłem powieści jest zbrodnia, tajemnicza i próba jej rozwikłania po amatorsku. Ale to przecież nie istota tej powieści. Wątek kryminalny tonie w wielosłowiu, zaciemnia go, bo autor tym wielosłowiem stara się opisać współczesny świat w jego wielorakich przejawach i wymiarach. I jest to, trzeba przyznać, zamysł udany, lecz wymagający sporego wysiłku i cierpliwości od czytelnika. I w tym względzie budzi się we mnie niepokojąca refleksja – do jakiego kręgu czytelniczego utwór ten jest adresowany? Odpowiedź nasuwa się jedna – mocno wyrafinowanego literacko.
Jedno, co mnie satysfakcjonuje w tej powieści – nie ma w niej mrocznego świata zbrodni, a raczej próba ukazania zjawiska śmierci człowieka, tej śmierci, która jest obecna zawsze i wszędzie, wręcz przenika kulturę, literaturę i sztukę, przenika duchowość człowieka, jest nieodłącznym motywem ludzkiego działania.
To utwór ambitny artystycznie i intelektualnie. Zachwyca nie tylko biegłość w przywoływaniu różnych zjawisk rzeczywistości, ale z kultury pojętej szeroko, przede wszystkim współczesnych, chociaż nie tylko, nurtów filozoficznych. Narracja prowadzona najczęściej w drugiej osobie, sugeruje milczącego słuchacza tej relacji. „Nawet więc, jeśli ciebie, jak widzisz, znaleziono i znajdzie się pozostałych, to już nie sposób odwrócić losu dziewczyny, cofnąć rykoszetowania. Nie zostanie zatrzymany ruch gwiazd, wiesz” (s. 72). Słowo wiesz pojawia się w tej narracji bez ustanku, być może jest słuchacz rzeczywisty, a może wyimaginowany, niweczący w jakimś stopniu samotność bohatera powieści. Są też słowa skierowane do nieżyjącej dziewczyny, więcej, bohater opiekujący się dziećmi, prowadzi długie dialogi z nieżyjącą żoną, rozważają, jak doszło do owej zbrodni.
Autor stosuje też oryginalną terminologię – „zwierzęta myślące”, to ludzie albo „animal rationale”, a nazwisko każdej wybitnej postaci – naukowca, filozofa, artysty, a nawet polityka jest poprzedzone słowem „demon”. Czyżby narrator sugerował, że śmierć pozostawia po sobie demony, które, jak się już rzekło, przenikają nie tylko kulturę, ale życie, kierują działaniem „wojów” albo „pomocników śmierci”? To też zagadkowe indywidua tej powieści.
A warto ją przeczytać, warto się nad nią pogłowić, pojąć jej wielorakie sensy, odniesienia do rzeczywistości tu i teraz.
Jerzy Żelazny
Paweł Przywara Ricochette – http://www.wforma.eu/ricochette.html