copyright © www.ksiazka.net.pl 2015
Gabriel Leonard Kamiński: Powiedz nam, co zawiera twój nowy zbiór opowiadań, jak powstawał i ile czasu trwała jego publikacja?
Ryszard Lenc: Teksty zamieszone w niniejszym zbiorze powstawały między 2008 a 2014 rokiem, natomiast książka została złożona w wydawnictwie Forma trzy lata temu. Ja nawet już ze trzy razy podejmowałem decyzję, że chyba odpuszczę i nosiłem się z decyzją o wycofaniu „Chimery”, no ale w końcu się ukazała.
Gabriel Leonard Kamiński: Z tego co pamiętam większość tych tekstów była już gdzieś drukowana?
Ryszard Lenc: Myślę, że około 80% opowiadań składających się na Chimerę było drukowanych, a ze dwa lub trzy nie były nigdzie wcześniej publikowane. Opowiadanie o organiście Morawcu wydrukował miesięcznik Pogranicze, który zakończył potem działalność, bo nie mogli się dogadać z miastem, a ostatnie, które kończy książkę nosi tytuł „Mürren” – nazwa miejscowości w Szwajcarii. Jest to opowieść, która słusznie umieszczona została przeze mnie na końcu, ponieważ jest to historia o tym, co się z nami stanie po śmierci, to znaczy konkretnie ze mną. Ta naprawdę to opowiadanie jest napisane pod wpływem książki takiego znanego politologa, historyka Tony'ego Judta, znanego również jako autora opracowania „Powojnie. Historia Europy od roku 1945”, zmarł na stwardnienie zanikowe boczne, na to co choruje Hawking, tyle, że Judt miał mniej szczęścia i bodaj po pięciu latach zmagania się z chorobą zmarł i przed śmiercią napisał książkę pt. „Pensjonat pamięci”. Napisał w ten sposób, że w nocy jak nie mógł spać, to układał sobie całą książkę w głowie i fragmenty te umieszczał w poszczególnych pokojach. Tak sobie ją budował, iż mieszka w jakimś pensjonacie i wchodzi na piętro, do pokoju po lewej i tam się coś dzieje. I jak rano przychodziła pielęgniarka to on jej dyktował z pamięci to co sobie tam wyobraził. Jego książka nie jest specjalnie gruba i jest w niej taki opis, iż chyba tuż przed zdiagnozowaniu choroby albo raz po był ze swoją rodziną w miasteczku Mürren. Jest to stacja początkowa kolejki na Schilthorn jeden z najwyższych szczytów w Alpach Berneńskich; tam jest taka słynna kawiarnia w której toczył się jeden z filmów o Bondzie, jest ona w formie spodka i nazywa się chyba Piz gloria. Judt pisze w swojej książce, że wyobraża sobie swoje losy po śmierci: iż zawsze już będzie jechał kolejką na Schilthorn. I stąd ten mój pomysł na to opowiadanie. Takie smutne losy, bo ja też choruję na stwardnienie rozsiane, już od dwudziestu lat, na szczęście jest to forma łagodna jak widać, ale gdy słyszę gdzieś hasło: stwardnienie, stwardnienie boczne, to mnie gdzieś tam tyka. Akurat Judt miał pecha. Nie wiem czy znacie też historię takiej książki zatytułowanej „Ołówek” Katarzyny Rosickiej-Jaczyńskiej, swego czasu głośna historia. Ona też zachorowała na stwardnienie boczne zanikowe, niestety też przegrała walkę z chorobą. Napisała dwie książki: pierwszą pod tytułem „Ołówek” i druga pt. „Ławka”. Pisała to w ten sposób, że zamocowano jej światełko na czole, gdyż była kompletnie sparaliżowana i pisała te książki przesuwając głową, mogła nią wykonywać drobne ruchy, i tak literka po literce, ten punkt świetlny się gdzieś tam odbijał na ekranie. Ja tą jej pierwszą książkę czytałem, może nie jest to wielka literatura, ale jak człowiek to czyta i wyobraża sobie jak to powstało, to ma to zupełnie inny oddźwięk.
Grzegorz Czekański: W „Skafandrze i motylu”, był film niedawno na podstawie książki, mamy przedstawioną podobną sytuację gościa, który pisał poruszając powieką. Widzę tu podobny kontekst powstawania książki. Nie możemy jej rozpatrywać bez tego w jaki sposób była pisana.
Ryszard Lenc: I tutaj dotykamy takiego poważnego problemu, to znaczy literatura, pisanie, a kontekst w którym to powstaje. I tu zawsze będą dwa poglądy. Albo jest między tym związek albo tego związku nie ma. Ktoś mówi, że istnieje tylko sam tekst, no to kogo to obchodzi w jakich warunkach on powstawał, ale może być też odwrotnie.
Grzegorz Czekański: Są też teksty, których się nie da czytać bez wiedzy o tym, w jaki sposób one powstawały. Na przykład Darek Foks napisał taką książkę, którą wydał rok temu albo dwa pt. „Kebab majster”, o konkretnej historii, ale tego nie wiesz z tekstu tylko z wywiadu. Czytając tekst masz zbitkę bardzo pięknych historii, one są bardzo luźne, które nie tworzą jednej zwartej opowieści. ale one mówią o ludziach podczas wojny, o jakichś żołnierzach działających w podziemiu, ale tego nie wiesz z książki. Jest to jakby taki szantaż ze strony autora, zmusza cię, żebyś sobie na przykład „wyguglał” informacje o tej książce.
Gabriel Leonard Kamiński: Czyli jest to kwestia opowiadania. Bo jeśli mamy do czynienia z dobrze opowiedzianą historią, to ona nie musi się trzymać kurczowo jakichś tam realiów. Może być na tyle uniwersalna, że może toczyć się np. w Stanach w latach 30. lub w Polsce lat 50. Jak wobec powyższego piszesz; piszesz i odkładasz książkę do szuflady czy od razu pracujesz nad tekstem, cyzelujesz frazę, poszczególne zdania? Albo może masz już cały tekst opowiadania ułożony w głowie?
Ryszard Lenc: U mnie długotrwała jest ta faza przygotowawcza. To zbieranie, układanie, gromadzenie materiałów, w komputerze rzecz jasna...
Grzegorz Czekański: Ale co, gromadzisz tak to bez żadnego porządku, czy masz jakiś swój klucz?
Ryszard Lenc: Nie, zbieram po prostu, wrzucam do jego worka takie historie, które mi się wydają ciekawe.
Jakub Tabaczek: To co cię zaskakuje?
Ryszard Lenc: Nie, najpierw jest jednak pierwsza myśl... nie wiem, jak pisałem np. to opowiadanie o Morawcach, o organach, to sobie pomyślałem, że świat jest czymś w rodzaju takich organów, na których gra sobie Pan Bóg. No i stąd potem to rozwinięcie tej alegorii – organisty pana Morawca jako Pana Boga. No i potem następuje ten cały proces taki proces zbieractwa, ale jak już siądę, to piszę. I staram się niestety, nie wiem czy też to macie ale ja mam tak, że nie umiem napisać długiego tekstu, więc staram się go jak najszybciej skończyć. Nie wiem, przychodzi taki moment, że pisanie zaczyna mnie męczyć i myślę, że czasem za szybko urywam, bo nie wiem, czy to jest takie już znudzenie tematem czy... nie wiem jako to powiedzieć? Przychodzi taki moment, że mnie to tak męczy, że szukam tylko sposobu by go skończyć.
Ewa Lenc: Czy nie myślałeś o napisaniu jakieś dłuższej formy?
Ryszard Lenc: Nie, ale ja już od lat mam zamiar napisać coś dłuższego, ale nic cholery nie umiem.
Jakub Tabaczek: Ale masz już strukturę całości itd. i nie możesz tego napisać?
Ryszard Lenc: Wydawało mi się, że mam już parę niezłych pomysłów na powieść, ale zawsze wychodziło z tego średniej długości opowiadanie. To znaczy ja myślę, że nie za bardzo umiałbym napisać... bo jeśli sobie wyobrazimy, że książka dajmy na to tradycyjna powieść, jest formą ciasta i w tym cieście poupychane są rodzynki, różne bakalie, ja po prostu nie umiałbym, mam takie wrażenie zagnieść tego ciasta. I ciągle mam wrażenie, że mam ochotę na takiego małego muffinka.
Jakub Tabaczek: Powiem wam o odwrotnym doświadczeniu, bo jakiś czas temu ja też wysyłałem na ten festiwal, w któryś tam roku (chodzi o festiwal Opowiadania) swoje rzeczy, przyszedł do mnie znajomy i mówi, stary, to jest chyba materiał na powieść, i mnie się w trzy dni ułożyła w głowie jej cała struktura, wszystkie wątki.
Ryszard Lenc: I napisałeś ją?
Jakub Tabaczek: Tak
Ryszard Lenc: Ile ma stron?
Jakub Tabaczek: Maszynopisu jest to około, między sto osiemdziesiąt, a sto dziewięćdziesiąt stron.
Ryszard Lenc: To już jest całkiem, całkiem spora książka. I w żadnym momencie nie miałeś problemów, żeby wypełnić... cały czas było gęsto?
NN: Nie, widziałem o czym pisać, bo masz strukturę i ją wypełniasz. Ja muszę to robić w ramach struktury żeby osiągnąć zamierzony efekt, nie mogę dać sobie takiej wolności, bo później nie wiem dokąd zmierzam. To jest na tej zasadzie.
Ryszard Lenc: Musisz mieć strukturę?
Jakub Tabaczek: Tak.
Ryszard Lenc: Ja myślę, że ja też. Ona mniej więcej wymusza na mnie, w którym momencie powinienem tą historię skończy.
Jakub Tabaczek: Wtedy możesz sobie pozwolić wolność pisarską bez ograniczeń, ja nie, bowiem muszę trzymać się zaprojektowanej wcześniej struktury.
Gabriel Leonard Kamiński: Mam taki właśnie problem z powieścią, którą piszę. Fabułę tworzą losy mojej sąsiadki, która ma rumuńskie korzenie. Historia przedstawia je wyprawę na Bałkany, w okolice Banatu. Wiem jak ma się skończyć, ale w związku z tym, że jest to literatura drogi, to mam kłopoty z osadzeniem jej w konkretnych realiach...
Ryszrad Lenc Chimera – http://www.wforma.eu/chimera.html