copyright © http://zapiski-z-przypomnianych-krain.blogspot.com 2015
Dotychczas niewiele razy dane mi było zetknąć się z prozą pani Izabeli Szolc. „Jehanette” nie przypadła mi do gustu (choć możliwe, że gdybym wróciła do niej teraz, zapewne zmieniłabym zdanie), przypadkowo zakupiona na Targach Książki „Żona rzeźnika” powaliła na kolana, a wyłudzona od kogoś „Naga” (nie gderałam Wam o niej i wiem doskonale, że powinnam) pozostawiła wyraźny niedosyt. Dlatego też, gdy otrzymałam możliwość zapoznania się z najnowszą książką pani Izabeli, nie zastanawiałam się długo. Poczułam się rozpieszczana. Tak po prostu.
Zacznę dla siebie nietypowo, gdyż przyjrzę się najpierw książce od zewnątrz. Tytuł.
Śmierć. Koniec tego, co doczesne. W sposób mniej lub bardziej naturalny ustają funkcje organizmu i tyle. Niektórzy mówią, że po tym jest następne życie, jednak wolałabym tego typu dywagacje pozostawić na kiedy indziej. Słowo "Śmierć" przyciąga uwagę, niepokoi. "Życie" wprost przeciwnie, a to ono jest pasmem rozterek i tęsknot.
Hotel Haffner. Czterogwiazdkowy obiekt, położony przy ulicy J.J. Haffnera 59 w Sopocie. Otwarty w 2002 roku, oferuje klientom nie tylko usługi hotelowe, ale też: basen, pub, restaurację, centrum konferencyjne, siłownię, centrum spa i saunę. Jeśli ktoś ma życzenie, może obejrzeć fragment wnętrza hotelu za pomocą spaceru wirtualnego i zadecydować, czy w trakcie swojego pobytu w Sopocie chce zatrzymać się właśnie tam (tak, zboczenie związane z poprzednim zawodem). Wydawałoby się, że to miejsce jedno z wielu sobie podobnych – oferujących usługi na wysokim poziomie. Mało kto jednak wie, że w tych ścianach kręcono fragmenty serialu „Naznaczony”.
W sieci nie znalazłam kompromitujących materiałów na temat wyżej wymienionego hotelu, nie odkryłam spraw dotyczących czyjegoś umierania na tym terenie. Jedynie w 2002 roku przydarzył się mały skandalik dotyczący domniemanych powiązań właściciela hotelu z mafią. Pozwólcie jednak, że przejdę do książki, bo ta sprawa z akcją nie ma nic wspólnego.
„Jak można być zazdrosną o psa?” – tym zdaniem rozpoczyna się „Suka”, opowiadanie otwierające zbiór. Narratorką jest kobieta dojrzała, bezdzietna, która o względy mężczyzny konkuruje z... psem płci żeńskiej (tak dyplomatycznie napisał weterynarz w książeczce zdrowia labradorki moich rodziców). Suka wyczekuje swojego właściciela, kocha go bezgranicznie, więc wymusza na nim również fizyczne okazywanie wielkiego uczucia – głaskanie, drapanie, przytulanie. To bawi i satysfakcjonuje męża narratorki, ją natomiast wprawia w gorszy nastrój.
Narratorka jest kobietą kulturalną i wykształconą, jakby ukształtowaną przez narzucony przez rodziców klosz. Zwraca uwagę na brzydkie słowa, których używa, by opowiedzieć o swoich uczuciach, przeżyciach i przemyśleniach. Niekiedy do złudzenia przypomina inne bohaterki opowieści snutych przez Panią Izabelę. One także są kobietami dorosłymi, którym czegoś brak. Są spełnione zawodowo, wiele z nich pisze, mają męża (lub partnera lub wybierają samotność), po ich mieszkaniu nieraz biega pies (choć czasem jest on powodem problemów bohaterek). Doświadczają jednak samotności, tej najgorszej, samotności wśród ludzi. Bohaterka „Suki” właśnie z powodu psa czuje się odtrącona przez męża, natomiast inna chorobliwie lęka się spotkania swojego męża z jego synem z poprzedniego małżeństwa.
Problemy małżeńskie przeżywa również bohaterka tytułowego opowiadania „Śmierci w hotelu Haffner” (z dopiskiem „Fuga”, co tym razem nie ma nic wspólnego z muzyką. W psychiatrii tym terminem określa się ucieczkę od rzeczywistości. Od razu skojarzyło mi się to z hikikomori, czyli zamykaniem się na świat, izolowanie się w swoim pokoju i granie w gry oraz oglądanie anime). Związała się ona z kimś, z kim związać się nie powinna – obydwoje żyją bowiem z daleka od siebie i nie potrafią znaleźć wspólnego języka. Dlatego też kobieta ucieka, przybiera czasem maskę Marylin Monroe. I, niczym ćma do ognia, gna szaleńczo ku finałowi.
„Śmierć w hotelu Haffne” nie jest książką łatwą. Pani Izabela Szolc ustami swoich bohaterek opowiada o problemach współczesności: samotności, zazdrości, relacji z rodzicami, zagadnieniach dotyczących seksualności, stosunku do zwierząt... To bolączki i przemyślenia, które z czasem nachodzą ogromną część kobiet, nawet mogłabym zaryzykować stwierdzeniem, że wszystkie. Utwory publikowane w tym zbiorku to głównie miniaturki, niekiedy zajmujące nawet dwie, trzy strony. Zaledwie migawki o silnym nacechowaniu emocjami, magiczne, przyciągające, skłaniające do przemyśleń. „Śmierci...” nie da się odłożyć na półkę bez chwili refleksji, nie da się po prostu włączyć radia, telewizora, czy facebooka. Magia trwa.
Mało kiedy czytam na głos. Z reguły pochłaniam książki w komunikacji miejskiej, z wetkniętymi w uszy słuchawkami, by nikt mnie nie rozpraszał. „Śmierci w hotelu Haffner” nie potrafiłam czytać w ten sposób. Musiałam przysiąść wygodnie w fotelu, zaparzyć dobrą herbatę, włączyć nastrojową muzykę i okryć się kocykiem. Tej książki bowiem się nie pochłania, ją się smakuje. kawałek po kawałeczku, tekst za tekstem. Niektóre z nich, podobnie jak opowieści Krzysztofa Maciejewskiego ze zbioru „Osiem” (także wydawnictwo Forma), musiały zabrzmieć. I wszystko zamilkło, nawet sąsiadka przestała tłuc schabowe. To takie niezwykłe, czarujące. I teraz, choć lekturę „Śmierci w hotelu Haffner” mam już za sobą, wiem doskonale, że z pewnością będę do niej wracać.
Małgorzata Gwara
Izabela Szolc Śmierć w hotelu Haffner – http://www.wforma.eu/smierc-w-hotelu-haffner.html