copyright © http://culture.pl 2015
Janusz Drzewucki jest cenionym poetą, autorem kilku tomików wierszy, a zarazem jednym z najwnikliwszych znawców poezji. Zbiorem szkiców „Stan skupienia” udowadnia, że jako krytyk literacki równie dogłębnie odczytuje prozę.
Tom „Stan skupienia. Teksty o prozie” Janusza Drzewuckiego zawiera omówienia różnych aspektów dorobku wybranych pisarzy. Wśród nich znaleźli się znani i podziwiani jak: Witold Gombrowicz, Jarosław Iwaszkiewicz, Miron Białoszewski, Edward Stachura, Wiesław Myśliwski, Edward Redliński czy Jerzy Pilch. Pojawiają się też nazwiska autorów o skromniejszym dorobku, których Drzewucki wydobywa z rozmaitych literackich nisz.
Szczególnie istotne wydają się rozważania autora o powinnościach ludzi pióra. Tom otwiera szkicem dedykowanym „pamięci Henryka Berezy (1926-2012), redaktora ‘Twórczości’, krytyka literackiego, przyjaciela”. Prowadzona przez Berezę w latach 1977-2005 autorska rubryka „Czytane w maszynopisie”, była dla młodych autorów, częstokroć debiutantów, wiarygodną oceną ich pisarskich dokonań.
Drzewucki nie kryje podziwu dla mistrza, wprowadzającego go w arkana krytyki literackiej. „Wychodził z założenia: jeśli trzeba byłoby o jakiejkolwiek książce napisać źle, to lepiej już w ogóle o niej nie pisać”. Przypomina zasady, jakimi kierował się Bereza i swój stosunek do warsztatu starszego redakcyjnego kolegi.
„Jego fenomen tkwi w celności i przenikliwości, w oryginalnym, niemal aforystycznym stylu, zasadza się na budzącej szacunek i podziw umiejętności, z jaką eseista przechodzi od analizy do syntezy. Kiedy czytam jego książki dzisiaj, powtórnie, a nawet po raz trzeci czy czwarty, to niekoniecznie dlatego, abym chciał przypomnieć sobie, co sądził o prozie autorów zapomnianych: Adama Augustyna, Andrzeja Twerdochliba, Henryka Jachimowskiego, Adolfa Momota, Bogdana Kamodzińskiego, Zbigniewa Ryndaka, Zygmunta Trziszki lub twórców, których poza nim nikt chyba nie docenił: Zdzisława Krupy, Marka Rożynka, Stanisława Piechockiego, Jarosława Borszewicza, Andrzeja Pieklaka, Sławomira Fafińskiego, ale po to, by obcować z jego pisarstwem po prostu, z jego – gdyby posłużyć się tytułem jednej z jego książek – sposobem myślenia o literaturze i życiu, o życiu i literaturze”.
I dodaje, że największa przyjemność obcowania z tekstami Berezy polega na tym, że „tak jak na przykład czytam Dostojewskiego dla Dostojewskiego, Kafkę dla Kafki, a Myśliwskiego dla Myśliwskiego”, tak on czyta Berezę dla Berezy.
„Miał jedną podstawową zasadę, którą kierował się w pracy literackiej. Systematycznie oddzielał literaturę piękną od popularnej, zajmował się wyłącznie twórczością artystyczną, nie będącą na usługach żadnej idei, ani Boga, ani państwa, ani Kościoła. Nie znosił literatury zideologizowanej i upolitycznionej czy też żurnalistycznej (słowo ‘żurnalizm’ w jego ustach brzmiało niczym obelga). Literatura służy tylko literaturze, według niego, jest wartością samą w sobie, sama dla siebie”.
Z krytyką uniwersytecką Henryk Bereza był w odwiecznym sporze. Zdarzało się, że nie szczędził jej gorzkich słów. Janusz Drzewucki przypomina kilka zdań, które „wyrwały mu się” w „Końcówkach”.
„[...] moje poglądy ulegały w ciągu dziesięcioleci przemianom, przekształceniom, ale to są ciągle moje poglądy, one się pogłębiały, doskonaliły, to jest jak gdyby fundament mojego intelektualnego dorobku i właściwie na jakiej zasadzie Błoński jest uczony, a ja nieuczony? Dlatego, że nie napisałem pracy doktorskiej? [...] znam prace doktorskie, które moje dwadzieścia stron o jakimś pisarzu rozrabiają w mętnej wodzie na dwieście i są to doktoraty [...] i potem taki doktor jest uważany za uczonego, a ja za intuicjonistę w najlepszym wypadku”.
Drzewucki przypomina wiele stworzonych przez Berezę pojęć, które na stałe weszły do języka współczesnej krytyki: „proza z importu”, „proza bez fikcji”, „ufikcyjnienie fikcji”, „rewolucja artystyczna”, „twórczość senioralna” (o późnym Iwaszkiewiczu), „baranoja”, „błazenada”, „służbizm” i „oniriada”. Największą karierę zrobił termin „życiopisanie”, którym celnie spointował praktykę twórczą Edwarda Stachury. Krytykowi literackiemu przypada w udziale los zawarty w tytule eseju Drzewuckiego: „Henryk Bereza między życiopisaniem i życioczytaniem”.
Z obszernego wspomnieniowego tekstu Janusza Drzewuckiego przebija fascynacja nie tak dawno zmarłym mistrzem, który swoją postawą i dorobkiem wyznaczał bliskie mu standardy warsztatowe. Kompetencja, erudycja i odkrywczość interpretacyjna – cechy tak podziwiane u Henryka Berezy – zagościły w tekstach jego następcy. Autor tomu, krytyk średniego pokolenia, pisze z właściwą sobie pasją, preferując tematy dotąd pomijane, niezbadane; odważnie głosząc swoje nieortodoksyjne sądy, choćby o obopólnym rozczarowaniu dwóch gigantów polskiej poezji.
„Niezależnie od sympatii, jaką mam dla Iwaszkiewicza, zapewne większej niż do Miłosza, nawet nie próbuję osądzać, kto do kogo rozczarował się bardziej, kto w ciągnącym się latami dialogu miał rację. W gruncie rzeczy Iwaszkiewicz i Miłosz to dwie odrębne indywidualności, a zatem dwie różne, chociaż niekoniecznie zaraz przeciwstawne postawy wobec życia i świata. Iwaszkiewicz, pełen pokory, pełen wątpliwości, żalący się młodszemu koledze: ‘teraz to moich wierszy nie traktuje się na serio’ (3 kwietnia 1948), ubolewający: ‘Powoli wychodzę z mody’ (16 października 1949), szczery aż do bólu i w tej szczerości bezradny: ‘póki się pisze, trzeba pisać, póki się żyje, trzeba żyć’ (7 września 1975) i Miłosz, który z młodzieńca szukającego [u Iwaszkiewicza] nie tylko rady, ale i akceptacji, a nawet pomocy, by nie powiedzieć protekcji, przeistacza się w pewnego siebie i swego artychę, który w życzeniach na nowy rok 1950 wali na odlew: ‘jedyna droga jest naprzód i nigdy w tył’. Oddając Bogu co boskie, a cesarzowi co cesarskie, nie mogę jednak nie opowiedzieć po stronie tezy, że owszem, żyje się do przodu, ale tym, z czego na koniec zdajemy rachunek, okazuje się nasza przeszłość, tylko i wyłącznie życie, jakie przeżyliśmy” – konkluduje Drzewucki.
Ów fragment – z rozdziału „Przyjaźnie Jarosława Iwaszkiewicza” – poświęcony jest korespondencji obu ludzi pióra. Swoje rozdziały mają i inni pisarze. Autor pisze o nich, i ich dziełach, z niesłabnącą fascynacją.
„Przeszedłem w czasach młodości, trzy literackie choroby. Pierwsza to Witkacy, druga Bruno Schulz, trzecia Witold Gombrowicz. Czy były to choroby zakaźne? Chyba tak, biorąc pod uwagę, że na te trzy choroby w stosownym czasie – w czasie dzieckiem, czy raczej jednak chłopcem podszytym – zapadło wielu z moich znajomych i przyjaciół. [...] Tajemnicze choroby, ciężkie i przewlekłe. Ich leczenie wymagało coraz większych i silniejszych dawek. Koniec końców: Witkacego trzeba było leczyć Witkacym, Schulza Schulzem, a Gombrowicza Gombrowiczem”.
Tydzień spędzony nad „Kronosem” Gombrowicza skłania Drzewuckiego do zacytowania jednego z brawurowych bon motów bohatera z „Trans-Atlantyku”: „Nie jestem ja na tyle szalonym, żebym w Dzisiejszych Czasach co mniemał albo i nie mniemał”. Toteż bojąc się równocześnie przecenienia, jak i niedocenienia pośmiertnie wydanych zapisków Gombrowicza uznaje, że „Kronos” to „zaiste fenomenalny dokument, ale jednak tylko dokument [...] na pewno bardziej dokument niż tekst literacki czy literacki utwór”.
Omawiając nowości wydawnicze, Janusz Drzewucki nie poprzestaje na samym dziele, lecz sytuuje je w hierarchii dotychczasowych dokonań konkretnego autora, jak też w dorobku całej polskiej (i nie tylko) prozy. Przysparza to krytykowi sporo dodatkowej pracy, lecz lekturę jego szkiców czyni wręcz niezapomnianą. Jego zaskakujące przenikliwością odczytania wydają się bezsporne, nawet wtedy, gdy pozwala sobie wejść w skórę profety.
„Bez wątpienia, ‘Ostatnie rozdanie’ jest powieścią polifoniczną. Jako taka przeznaczona jest do uważnej lektury, lektury niespiesznej – jakiej wymaga od czytelnika nie bestseller, lecz arcydzieło, którym wedle wszelkiego prawdopodobieństwa powieść Wiesława Myśliwskiego jest, a jeśli nie jest jeszcze w tej chwili, to za chwilę się okaże”.
Rozważania na ten temat zamyka znamienna uwaga, że „Myśliwski nie jest autorem bestsellerów, lecz arcydzieł, które szczęśliwie okazują się także przebojami wydawniczymi”.
Niekiedy Drzewuckiego świerzbi pióro, żeby zdać sprawę z coraz powszechniejszych bolączek, z których przeciętny czytelnik książek na ogół nie zdaje sobie sprawy.
„Pielęgnując niezachwiane poczucie historyczności czasów, w jakich żyjemy, nie raz i nie dwa zastanawialiśmy się nad tym, czy wreszcie ktoś odważy się na powieść, w której opisze wszystko, co przeżyliśmy – my, Polacy, razem i osobno – w ostatnich kilkunastu latach. Czy literatura jest w stanie sprostać, przepraszam za patos, rewolucyjności przemian dokonujących się w naszym kraju w ostatniej dekadzie, jakich byliśmy jednocześnie uczestnikami i świadkami?”
I jest to świetne postawione pytanie (z rozdziału „Rozmówki Edwarda Redlińskiego”). Próby odpowiedzi na nie już się pojawiają. Początek oczekiwanej powieści mógłby być na przykład taki:
„Wie to każdy Polak, już dziecko w piaskownicy to wie, zanim na dobre na dobre nauczy się czytać i pisać: jesteśmy narodem wybranym i przedmurzem chrześcijaństwa, Winkelriedem narodów i Chrystusem narodów, Boże coś Polskę, jeszcze Polska nie zginęła, będzie Polska w imię Pana, powstań Polsko, krusz kajdany, piękna nasza Polska cała, Polska to jest wielka rzecz. A potem przez całe życie: kto ty jesteś? Polak mały; marsz, marsz Polacy; o Boże, wielki Boże, ty nie znasz nas Polaków; niech żyje Polak, jedyny obrońca Maryi; Hej, kto Polak na bagnety; Polak w kołysce i w trumnie przy szabli; Polak nie sługa, nie zna, co to pany. Tak, tak, Polak potrafi”.
To też cytat z rozdziału „Rozmówek Edwarda Redlińskiego”. Autorem tych słów nie jest jednak ironista Redliński, tylko ironista Janusz Drzewucki. Jeśli wolno mi go będzie sparafrazować, to przyznam się, że Drzewuckiego czytam zawsze dla Drzewuckiego.
Janusz R. Kowalczyk
Janusz Drzewucki Stan skupienia. Teksty o prozie – http://www.wforma.eu/stan-skupienia-teksty-o-prozie.html