copyright © www.latarnia-morska.eu 2017
Wiersz syci się wspomnieniami, magnetyzmem słów, ich ukrytymi pasmami. Wiersz czerpie z intuicji, które idą na przekór racjonalnej wiedzy. Chłonie zgiełk wrażeń, wysycony jest zmysłami, z jednakową uwagą celebruje smak, dźwięk, zapach rzeczywistości z której wyrasta. Interesują go faktury rzeczy do których się zbliża. Często pojedyncze wersy są jak potrzaski dla sensu, którego poszukiwanie jest przeznaczeniem wiersza. Poetów nie interesują losy puszczonego w świat słowa, opowiadającego porzucone znaczenia. Wiersze eksplorują rejony mniej oświetlone, skryte w cieniu, odcinające się od tła zdarzeń, poniechane, wydane uwadze zaangażowanego w istnienie, oka. Wiersze są jak mocne akcenty błękitu na skłębionym niebie.
Mogą być jak muzyka drutów elektrycznych na których mróz wygrywa swoje melodie. Mogą być świstem odlatujących ptaków, które kluczem pędzą w rejony wyobraźni, której okolice monitoruje głodny jastrząb. W końcu wiersz jest schronem dla rozkojarzonej uwagi, dla wyczerpanej wrażliwości, dla epifanii, która niesie z sobą elektryczny ładunek, mogący porazić piszącego.
Życie z wierszami jest jak trwanie w związku, którego rutyna jest czymś przyjemnym i odpychającym zarazem. Życie z wierszami to ciągłe kotłowanie się myśli w głowie, aż uleży się opowieść i słowa objawią swoje święto. Aż język pociągnie poetę na manowce, w sam środek rodzenia się sensu, na granice milczenia. W wierszu „Głębokie rany” czytamy:
Chłopiec który karmi gołębie / i dziewczynka grająca w klasy. // Patrzeć ich wzrokiem przemawiać / tym językiem. W wielkim pośpiechu // zdążyć.
To wiersze o daremności istnienia, które zwrócone w rejony duchowe, na chwile, na błysk odzyskuje równowagę. To wiersze o marności, o ułożeniu rzeczywistości na kształt prowizorycznego szałasu, w którym na moment możemy umknąć śnieżnej zawiei, która i tak zasypie i zawieje wszystko. Szczelnie i dokładnie, lód zetnie życie, lodowa pustynia rozpościerać się będzie od kresu do kresu.
Czas nas odmierza, życie przewala się jak rzeka nad nagłą kaskadą. Każda aktywność łączy się ze stagnacją, istnienie z wyczerpywaniem, ruch z zanikiem. O tym też są te wiersze.
Wersy są stawiane rzadko i z powagą, poeta jest powściągliwy, drobi słowa jak się ptakom drobi ziarno, zimą, przy zmarzniętej kresce rzeki. Jest wycofany, kładzie słowo tylko tam gdzie musi, roztropnie, jakby kapitał języka z każdym kolejnym słowem topniał jak śniegi na wiosnę. Te wiersze zarysowują kontury, obrysowują cienie, starają się nie zagadać pustki.
Są jak ślady zwierząt na poszyciu lasu, które zmyje deszcz, albo przetrąci wiatr. Poeta jest kapłanem ciszy, która z wolna wkrada się w szczeliny, w światło miedzy kolejnymi wersami.
Hrynacz jest poważny, co nie znaczy upozowany, zna wagę rzeczy i cenę jaką się płaci za pozbywanie się kolejnych złudzeń. „Przepaść”:
Niech będzie że biel / jak bezpieczny dym i długo / długo nic. // Początku nie widać. / Nie słychać / końca.
Poezja Hrynacza jest jak czerw przyssany do rany. Jak wczesne stadium zaawansowanej choroby, zwanej życiem. Pocieszające może być tylko to, że Nasze / sny wciąż są przed nami.
Bartosz Suwiński
Tomasz Hrynacz Noc czerwi – http://www.wforma.eu/noc-czerwi.html