copyright © http://annasikorska.blogspot.com 2020
W malarstwie jest coś takiego jak w literaturze: zawsze w mniejszym lub większym stopniu mówią o świecie, w którym żył twórca, bo z kultury (której ważnym składnikiem jest język, a obraz to specyficznego rodzaju język) nie ma wyzwolenia. Zawsze jesteśmy jej niewolnikami, ukształtowanymi przez nią dziećmi i jedyne, co nam pozostaje to buntowanie się, przetwarzanie jej, pokazywanie niespójności, czyli pozwolenie na patrzenie na nią przez krzywe zwierciadło lub szkło powiększające. Malarstwo to specyficzny przekaz kulturowy: niby pełno na nich treści, ale brak słów i ten brak odbiorca musi sobie wypełnić w kontakcie z dziełem. I tu wielkie znaczenie ma odbiór takich prac, osobista interpretacja, fenomenologiczne podejście, analiza ejdetyczna, ale i tu nie możemy uwolnić się od bagażu kultury i w ten sposób powstaje coś, co można by nazwać fenomenologiczną hermeneutyką: z jednej strony opis tylko tego, co odbiorca widzi, a z drugiej przefiltrowywanie tego przez własne sito doświadczeń i wiedzy, bo dla oglądającego wszystkie poruszane konteksty są widoczne w pracach. Niby dwa wykluczające się podejścia, ale moim zdaniem takie określenie idealnie pasuje do świata, do którego zabiera nas Kazimierz Brakoniecki w swojej książce „Twarze świata”.
W czasie tej lektury czułam się jak podczas spaceru po muzeum: tu znany twórca i jego mniej popularne dzieło oraz troszkę wiedzy, troszkę osobistych doświadczeń autora zmieszane z moim odbiorem. Wchodzenie w świat obrazów opisanych słowami to też wędrówka przez zmiany społeczne, poszukiwanie ścieżek do budowania lepszego świata, pytania o sens własnej twórczości, wyrzeczenia twórców, trudy życia, a czasami twórczą naiwność. Spacerując po różnych epokach i kulturach dostrzeżemy jak bardzo zmieniła się tematyka prac: od tematów wzniosłych, którym warto było poświęcać płótna po pokazywanie elementów codzienności. Przyglądając się pracom, po których oprowadza nas autor widzimy, że zapoczątkowana przez Velazqueza rewolucja przebiega sprawnie (warto zerknąć tu na obraz „Mulatka”, na którym na pierwszym planie mamy służącą, a gdzieś w głębi scenę religijną). Kazimierz Brakoniecki zestawieniem pierwszych prac z XIII i XV wieku uświadamia nam jak wielkie znaczenie do tematyki dzieł miała przynależność kulturowa. Poza chrześcijańskim kręgiem są to scenki z życia: poeta pijący wino do księżyca, ludzie zjadający owoce, uzdrowiciele na tle deszczu i ze śpiącym kotem. Każda rzecz ma tu znaczenie i Kazimierz Brakoniecki stawia ważne od początków filozofii pytanie o to, czy każdy przedmiot może kryć w sobie prawdę ostateczną.
Z takich lekkich scenek przeskakujemy to tematów religijnych, których w europejskiej sztuce dużo. Wchodzimy w dzieje Jezusa, przyglądamy się połowowi, zwątpieniu w różnych wymiarach:
„Wszystko na tym obrazie jest zmyśleniem
i wszystko na tym obrazie jest prawdą
tak mówi Góra która nie przyszła na kolanach do mesjasza
i pozostała gorąco niewierzącym wulkanem” (s. 11).
Brak wiary na obrazie Caravaggio’a w odczuciu Brakonieckiego jest niczym zachowanie sikorek zabijających czeczotki:
„Co z tej rany wydostałeś na światło co takiego czego jeszcze nie zabiłeś?” (s. 13).
Wędrówka po muzeach to wchodzenie w dialog z bohaterami dzieł i ich twórcami. Jest to rozmowa jednostronna, przypomina takie stare powiedzenie: „Gadał dziad do obrazu, a obraz do niego ani razu”, ale czy pytania postawione w kontakcie ze sztuką potrzebują odpowiedzi? Może czasami wystarczy postawienie problemu, podkreślenie nieoczywistości pewnych postaw, dopasowanie ich do obecnych zmian zachodzących w świecie. I tu bardzo dwuznaczne wydają się słowa pojawiające się w kontekście św. Pawła, a mogące odnosić się do wszelkich ortodoksji:
„Nie wierzyłem że będę nienawidził strzelców wyborowych Boga
wierzących w dynamit zbawczy cel i zasieki świętej księgi
nie wiem kto cię olśnił Stwórca czy Szatan odbicie jego
bo tak przemienia się religia miłości co się kończy rzezią” (s. 14).
Problem niewinnej śmierci, umęczenia, darowania siebie w ofierze to zarówno temat wracający pod postacią zwierzęcych symboli, jak i postaci biblijnych. Baranek, zając, Hiob – niby dzieli je przepaść, ale łączy jedno: bezradność wobec czegoś silniejszego. Bezradność, podporzadkowanie się woli, a z drugiej strony stawianie pytań o postawę mocy wystawiającej na próbę:
„Nie ma żadnego etycznego przejścia
między doznanym złem (nieszczęściem) przez Hioba a radykalną
interwencją naprawczą Boga (po udowodnieniu Szatanowi, czyli
własnej ciemnej stronie swojej Osoby, że Hiob się nie złamie)” (s. 17).
Bezsensowna próba, która nic nie wnosi, bezsensowne cierpienie w życiu Hioba Brakoniecki zestawia z cierpieniem Georg’a de La Toura, autora pracy o tej nieszczęśliwej biblijnej postaci. Ten łączący w sobie tematykę bardzo przyziemną, bo cierpienie i pytanie o jej sens, przemijanie, nadchodzące nowe życie staje się pewnego rodzaju przejściem do prac bliższych codzienności. „Śniadanie podane” Chardina jest punktem wyjścia do postawienia pytań o własne podejście do jedzenia, pośpiechu, dbałości o ciało i ducha, pozwolenie sobie na zatrzymanie się i smakowanie. Czy na pewno chodzi tu tylko o jedzenie?
Obrazy są też pretekstem do zestawienia własnych doświadczeń z odbioru określonych miejsc. Razem z autorem wchodzimy do Wenecji, przemierzamy góry, poznajemy Paryż z kulturowym życiem, przepływie artystów przez to ważne miasto, które pozostawia w dziełach ślad, ale też jest otwarte na ślady, jakie twórcy w nim pozostawiają:
„Przeznaczeniem tego obrazu jest ołtarz postępu
lud poczeka na decyzje mędrców a malarz czyli sztuka realistyczna
objawi publiczności świat jak sąd ostateczny osądzi jutro umarłych
Chwila jest historyczna lud z artystami artyści z ludem w imię postępu
chociaż zabłąkał się poeta odrzucający iluzję optymistycznego uniwersum” (s. 32-33).
Każdy element układanki w takim świecie pasuje do całości. Wszyscy inspirują wszystkich. Zmiany dzieją się w zależności od mocy wzajemnych oddziaływań.
We wszystkich pracach widoczne jest to, co Brakoniecki podkreśla w kontekście mówienie o pracy Vincenta van Gogha: przedmioty są dzięki nam, ale nas nie potrzebują do dalszego istnienia. Ich trwanie pochłania nas. Stajemy się wypełnieniem dla mebli i dodatków, ale jest to wypełnienie zbędne. Płynie z tego ważne filozoficzne przesłanie:
„Niby wszystko jest tak jak w prawdziwym życiu
wszystko na swoim jasnym miejscu i nie rzuca cienia
zobaczyć świat naprawdę to wiedzieć że jesteś światu niepotrzebny
zobaczyć świat to ujrzeć że nie masz nic własnego do przedstawienia
prawdziwą religią sztuki jest liturgia ostatecznych rzeczy”.
Przyziemność istnienia zestawiona z zabobonnością to temat obrazu Paula Gauguina, który wykorzystuje motyw biblijnej walki Jakuba z aniołem, aby pokazać bójkę dwójki mężczyzn. Motyw walki sprawia, że Brakoniecki w kontakcie z tą pracą stawia także pytania psychologiczne dotyczące naszych osobistych walk nas starszych z nami młodszymi, naszych młodszych wersji z tymi, które w przyszłości przyjdą pod wpływem doświadczeń.
Autor „Twarzy świata” dostrzega, że mieszanie codzienności z tematami biblijnymi, sacrum z profanum pozwala na spojrzenie na pokazaną tematykę oraz współczesne twórcy problemy z innej perspektywy, zapowiedzi niepokojących zjawisk:
„Zaraz opuszczą obraz i ulice Brukseli
zaraz dotrą do Berlina, Rzymu i Moskwy
wejdą na plany wielkiej historii dzikie masy
obute w żołnierskie buty czerwone i brunatne koszule
ze swastyką gwiazdą sierpem krzyżem mieczem
w maskach ogolonych brodatych zachmurzonych
w hełmach proporczykach partyjnych dekalogach
zaprowadzą na Wzgórze Czaszki w triumfie złego
sąsiada krewnego imigranta przybłędę dziwaka
sumienia więźnia proroka kompromisu dialogu wolnomyśliciela
i zapalą ognisko ze zdegenerowanych liter idei obrazów
spędzeni na place obywatele poruszani oburzenia manią
w kompulsywnych maskach wykonanych ze skóry bestii
oto karnie wiwatujemy w uroczystym sądzie ostatecznym” (s. 39-40).
Kultura i natura – to ciągle przeplatające się inspiracje. Twórcy żyją w specyficznym romansie ze światem, flirtują z otoczeniem, przetwarzają je i podają nam wizje, które po tym „romansie” pojawiają się w ich głowach. Czasami te relacje z otoczeniem są jak związek Rilkego z Paulą Modersöhn-Becker, która młodzieńczego poetę utrwaliła, jako postać poważną, a on ją w pośmiertnym wierszowanym portrecie. Ich wzajemne utrwalenie, przemijanie to punkt wyjścia do rozmyślań nad własnym losem, przemijaniem, umieraniem, umiejętnością pogodzenia się ze śmiercią, pokazaniem, jak doświadczenie obnaża nasze prawdziwe oblicze:
„Kiedyś myślałem że zabiję się dla poezji
kiedyś myślałem że poezja mnie zabije
teraz wiem że nie o mnie chodzi
ani o żadne poetyckie słowo
To co mnie zabije
nie ma jak ja sam
żadnego znaczenia” (s. 46).
Wchodzenie w świat twórców, oglądanie zabytków, chłonięcie atmosfery miejsc pomaga poznać korzenie i otoczenie, w którym wychowali się myśliciele. Odwiedziny w Kownie na Litwie to wprowadzenie do trudnych początków życia Levinasa, wędrówce do Francji. Tu z kolei spacer każdą ulicą to ogrom doświadczeń, wchodzenie w życie artystów, ich życia na granicy. Często biedni, wykluczani i zyskujący uznanie dopiero po latach.
Razem z Brakonieckim przyglądamy się twórcom wychodzącym poza kulturowe kanony religii, w duchu których ich wychowano. Przy okazji podziwiania obrazów odkrywamy źródła naturalizmu, dostrzegamy jak inne spojrzenie, odmienna kultura wpłynęła na twórców, jak dystans do klasyków pozwala na odświeżenie spojrzenia na sztukę. Dostrzegamy też znaczenie innych krajobrazów na sposób malowania, wyzwalania się z tego, co wypada pokazać i wchodzenie w obnażanie siebie. Przy czym owo zrzucanie szat jest pojęciem szeroki, bo dotyczy zarówno nagości fizycznej jak i duchowej. Przemijające ciała, zgoda na nie, pokazanie ułomności tej strefy ludzkiego istnienia w odważnych autoportretach skłania do postawienia pytań o sens i źródło naszego trwania. Do tego dochodzi uważne obserwowanie świata, uchwycenie bólu wywoływanego przez dyktatury, problem odbioru otoczenia zmysłami. Portrety, autoportrety, martwe natury stają się rozliczeniami z dorobkiem kulturowym, trudną historią, ranami zadawanymi przez totalitaryzmy.
„Twarze świata” to pewnego rodzaju poetycko eseistyczna opowieść o zmianach zachodzących w świecie, nauce jaką możemy wyciągnąć z kontaktu ze sztuką. Poezja Kazimierza Brakonieckiego wydobywa na światło dzienne to, co w obrazach na pierwszy rzut oka jest ukryte. Do tego jego spacer po dziełach to wchodzenie w światy mniej oczywiste, co najłatwiej można dostrzec przyglądając się dziełu Edwarda Muncha „Między zegarem na łóżkiem” zamiast jego najsłynniejszemu „Krzykowi”. I tak jest też w przypadku innych prac: Brakoniecki zabiera nas na spacer po tych mniej znanych najpopularniejszych twórców.
Anna Sikorska
Kazimierz Brakoniecki Twarze świata – http://www.wforma.eu/twarze-swiata.html