copyright © www.latarnia-morska.eu 2014
Tekst Masłowieckiej pt. Splatanie to dialog idei. Autorka tworzy ramę kompozycyjną, otwiera i zamyka utwór tytułem: „Jestem końcem, czyli początkiem”. Najwięcej podtytułów związanych jest ze znikaniem, unicestwianiem, roztapianiem się, rozmywaniem się człowieka w przestrzeni. Pojęcia wskazujące na czynności odchodzenia można by tu mnożyć w nieskończoność, bowiem Masłowiecka daje nam bardzo szerokie pole do interpretacji. Przyjrzyjmy się jednak nadrzędnej wartości obejmującej wszystkie te procesy. Znikanie, według niej, to „uwstecznienie” człowieka, jego degeneracja, która otwiera przed nim samym niewidzialną dotychczas perspektywę. Zatem im bardziej zanikamy, tym łatwiej dostrzegamy to, co niewidoczne. Ale aby tego dokonać, musimy przebrnąć przez labirynt zbyt logicznych algorytmów obecnego świata.
Masłowiecka tytułowe „Splatanie” pojmuje w paru wymiarach. Po pierwsze, zaplątani jesteśmy w życie pełne sprzecznych emocji, uwikłani jesteśmy w relacje z innymi ludźmi, częstokroć jesteśmy od nich zależni. Po drugie, „Splątanie” to także historie różnych osób, które połączone zostały w jedną opowieść, szereg naczyń połączonych. Fragmenty ludzkich światów zazębiają się, przechodząc płynnie między sobą. Wszystkich tych bohaterów łączy śmierć. To ona współtworzy krajobraz obecnego świata, czai się za przedmiotami, które posiadł człowiek, chowa się także za plecami innych ludzi. Masłowiecka pisze coś w rodzaju wielokrotnie powtórzonych pseudo-autobiografii, każąc nam myśleć, że pisze o sobie samej. Nie daje nam żadnych dowodów, że jest to naczelna wartość utworu. Zatem zarysowany trop autobiograficzny każe nam myśleć o wartościach uniwersalnych. W tym wymiarze jest to opowieść jednego człowieka napisana w wielu osobach, opowiadana przez różne postaci.
Kolejne opowieści o ludziach to historie-szkatułki, a właściwie małe „skrzynki-skrytki”, które my jako czytelnicy musimy otworzyć. Autorka powadzi powtarzającą się grę w znikanie. Bohaterowie pogrążają się w nicości, ale i wyłaniają się z jej ukrycia w najmniej oczekiwanym momencie.
Ponadto Masłowiecka buduje swój własny mit kosmogeniczny. Ale wbrew pozorom, świat Masłowieckiej jest światem bardzo realnym. Nam, czytelnikom wydaje się, że tak nie jest, bo widzimy tylko „powierzchnię” tego tekstu. Dowiadujemy się o jakichś „światach równoległych”, widzimy zmarłych, którzy ożywają, odczytujemy po raz kolejny mit o stworzeniu świata, świata, który nie rozszerza się, lecz sam siebie wchłania. Gdy jednak potraktujemy ten tekst metaforycznie i zarzucimy jego dosłowność, zamiast dusz zmarłych ujrzymy duszę wielu zagubionych ludzi, a świat równoległy okaże się przestrzenią prywatną drugiego człowieka, którego granicą będzie jego ciało. Natomiast projekcja istnienia tej rzeczywistości tworzona będzie w oparciu o wewnętrzne niespełnienie się mitu pierwotnego podanego przez Księgę Genesis.
Dlatego proza Masłowieckiej to opowieść o uwikłaniu człowieka w różne sfery. Jesteśmy zanurzeni w świecie, który przypomina coś z pogranicza jawy i snu, ukrywamy się wobec innych ludzi i siebie samych. Relacje, o których pisze autorka, to relacje na trzech skorelowanych ze sobą poziomach. Gdy odnajdziemy swoje miejsce w świecie, uwalniamy się z jednych pęt, ale budzimy się w kolejnym więzieniu, trzymani mocno przez kajdany przytłaczającego nas otoczenia. A kiedy już się z nich wyrywamy, dostrzegamy następne granice, które nie są już do przekroczenia.
Autorka tekstu nie wymyśla na nowo człowieka, ona go buduje z fragmentów tego, co usłyszała lub zobaczyła. Jej człowiek to istota realna, stworzona z krwi i kości. Autorka w sposób bardzo plastyczny przedstawia problemy współczesnego człowieka, twardego „homo sapiens”, który nie może przekroczyć granicy swojej zwierzęcości. Nie umie albo nie chce zobaczyć w swoim niepełnosprawnym synu człowieka a nie „istoty leżącej”. W prozie Masłowieckiej człowiek otrzymuje status wieloznaczności. Odnosimy także wrażenie, że w tekście istnieją pewne kategorie osób, które mniej lub bardziej mogą zostać uznane za istotę ludzką. Widzimy u Masłowieckiej „ludzi miękkich”, czyli tych zdominowany przez instynkt samozachowawczy, i „twardych”, czyli „istoty leżące i nieporuszające się”. W tym świecie istnieją też równocześnie żywi i martwi. Masłowiecka przedstawia cały kalejdoskop ludzi w wymiarze wertykalnym i horyzontalnym, dzieląc człowieka na duszę i ciało.
Autorka pragnie zamieszkać w inny wymiarze, wypełnionym przez istoty innej kategorii. Śmieszą ją zatem zwykli homo sapiens („śmiesznie wydłużeni, nadmiernie pionowi z wielkimi łbami, przejęci bzdurnymi sprawami”). Prawdziwy człowiek, według Masłowieckiej, paradoksalnie, „nie jest człowiekiem”, „ślini się, gdy kocha i nie ma siły kaszleć z powodu braku mięśni. Nie udaje się ich wyhodować, a te, które jakoś powstały zmieniają się w twardość”. Gdzie istoty wegetujące się pojawiają, tam przeczuć można dosadną prawdziwość świata, doświadczyć nieprzeniknionego bólu. Bowiem jest to kraina zamieszkiwana przez żal i zwątpienie:
My, matki z naszymi umęczonymi / Synami na kolanach. / Pieta, panie. / Bieda, Panie.
Świat Masłowieckiej pełen jest ludzi skoncentrowanych na jego dosłowności, materialności. Mało komu udaje się zrozumieć kolejne poziomy jego znaczeń. A przecież niepełnosprawny chłopiec posiada taki dar. Autorka go jednak nie idealizuje. U niej wszystko jest prawdziwe, a kiedy jest taka potrzeba, staje się wulgarne i dosadne.
Przestrzeń w jej wydaniu nie jest światem magicznego realizmu. Będzie to raczej przestrzeń realizmu zawładniętego przez ciało i jego działania, zatem fuzja realizmu naturalistycznego z realizmem sadomasochistycznym. Bo autorka tekstu eksponuje właściwie ciało i jego ból, „prywatne przeżywanie”. W przypadku prozy Masłowieckiej nie jest to wyłącznie stylizacja, ale sposób sondowania świata. Autorka postrzega go jako wątpliwy algorytm zyskiwania i tracenia łączności z ciałem lub jego brakiem. Najbardziej sugestywne są fragmenty utworu, w których niepełnosprawny bohater opisuje sceny ze swojego życia. Aby jeszcze bardziej uderzało czytelnika to, o czym mówi, tworzy swój monolog na kanwie rymu. Naiwne wierszyki nie są proste w odbiorze. Masłowiecka wybiera jeden z najlepszych sposobów, aby opowiedzieć jego doświadczenie.
Ból egzystencji wkrada się między wiersze, poszerza ich konteksty, budując nowe przestrzenie mentalne odnoszące nas do świata niepełnosprawnego chłopca, do jego życia, którego nigdy do końca nie zrozumiemy. Chłopiec jest dzieckiem, które nigdy nie będzie dorosłe, zatem wiersz jako desygnat dziecięcości jest adekwatnym sposobem wyrazu jego światopoglądu. Ale nikt przecież nie spodziewa się, że jego świadomość jest świadomością dorosłego wpisanego w ciało dziecka. Tu rodzi się właśnie problem, między ciałem a mentalnością tego człowieka („To ciągłe pleplanie, historii rymowanie, sroczka, kaszka, siała baba mak, palce rozdziawiają dziąsła, lecz nie wiedzą jak. Byłbym ukąsił, ugryzł, ale nie mam czym. Żeby wyjęli z gęby. Taki głupi rym.”).
Masłowiecka nie tylko dotyka wprost problemu niepełnosprawnego dorastającego chłopca, lecz przedstawia uniwersalną historię człowieka, którego świadomość składa się, mówiąc po freudowsku, z trzech elementów: id, ego i superego. Tego człowieka przedstawia ona zawsze w kilku wymiarach. Każdy z nas dostrzega granice własnego ciała, z których nie jest w stanie wyjść. Wszyscy mamy także świadomość panującej w każdym miejscu konwencji kulturowej. Ale zapomnieliśmy dawno, że człowiek jest człowiekiem tylko wtedy, gdy jest sobą naprawdę, gdy pisze i mówi to, co czuje i myśli, a nie to, co mu myśleć każą. Masłowiecka nie odziera człowieka z wartości, ale o nich nieustannie przypomina. Bo człowiek, według niej, to istota pełna zakamuflowanego dramatyzmu, tygiel niekiedy sprzecznych emocji.
Kompozycja zaproponowana przez Masłowiecką jest w wielu miejscach ironiczna i groteskowa („Pokrój chleb swojego żywota, każdy nadgarstek po kolei. Weź pasek. Popij proszki wodą. Dołóż do kopcącego pieca. Chwyć nóż. Ucieknij do lasu (...). Czarna wiosna śmieje się do mnie ustami pełnymi ziemi”). Jak widać na podstawie tego przykładu, realizm Masłowieckiej otrzymuje wymiar makabryczny. Ideą naczelną jej utworu, którą łączy autorka z człowiekiem, jest rozczłonkowanie świata, defragmentacja człowieka i doprowadzenie do ich stopniowej dezintegracji („umierając, człowiek musi się rozdzielić na części, z których został wcześniej złożony”). I świat i człowiek mają stać się samym procesem znikania. Musi on zniknąć, by za jakiś czas zostać odnalezionym pod postacią „trupa”. Masłowiecka pragnie stworzyć swój własny wzór algorytmiczny, aby poukładać, niczym w szkatułce kolejne poziomy rozumienia człowieka.
Autorka pisze: „Jestem co prawda trupem. (...) Nie jesteście zbyt uważni. To jednak już ustaliliśmy”. „Splątanie” ustawia czytelnika wobec wymogów perforacji kolejnych poziomów tożsamościowych istoty ludzkiej w dość nielogicznej sytuacji. Dalej nie wiemy, gdzie znajduje się początek a gdzie koniec opowieści o człowieczeństwie. To przemieszanie porządków ułatwia nam nie zrozumienie człowieka, ale pojmowanie koncepcji świata, który go zewsząd otacza. Przestrzeń zewnętrzna wchodzi w świat wewnętrzny, oplata człowieka od środka i skazuje go na nieskończone procesy dedukcji, zwracania się i powracania do siebie samego.
To splątanie wynika z otrzymania innych, nieprzeciętnych predyspozycji niezbędnych do odwróconej percepcji rzeczywistości („ciężka dysfunkcja mózgu [...], znaczące zaniki istoty szarej [...] wywołująca zmiany w świadomości”). Jest to wyjęcie spod wszelkich reguł, ujęcie w nawias algorytmu przeciętnego życia.
Czas u Masłowieckiej jest zsynchornizowany z człowiekiem. Autorka mówi nie tylko o czasach równoległych. Według niej istnieje jeden czas, który nam się wydaje. Bo tak naprawdę czas i struktura świata jest wątpliwym algorytmem. Obok czasu rzeczywistego jest czas urojony, który też jest przecież rzeczywisty. Ale to człowiek podporządkowuje sobie świat i jego mijanie, nakładając na niego ramę swojego własnego świata. Zatem wszystko jest rzeczywiste, a wydaje się nierzeczywiste, ponieważ zostało stworzone przez ludzki umysł („Przepływa przeze mnie czas”). Czas jest częścią samego człowieka, tak jak jego wspomnienia („Zapomnieć wszystko, gdy się już całkiem zatrzymam. Oddać się potem oczyszczającemu cofaniu”).
Cofanie się w czasie jest u Masłowieckiej wypieraniem przeszłości. Jest pozbawianiem pamięci właściwej i autorytarnej władzy nad nami. Pamiętamy to, co miało miejsce kilkadziesiąt lat wstecz, zapominany o tym, co było wczoraj. To naturalny paradoks wynikający z funkcji naszego umysłu („Zapomnieć wszystko. [...] Zapomnieć ten hałas w środku”). Według Masłowieckiej tylko zapominanie niesie ze sobą wyzwolenie. Pamięci nas zabija, bo definiuje nas i nasze relacje z innymi.
Deskrypcja ludzkiej tożsamości ogranicza ramy człowieka, uszczupla jego duchowość, bo już wiemy jaka jest, więc po co wnikać głębiej? Dlatego narrator tekstu decyduje się na wykorzystanie funkcji zapominania. Ma być to ochrona przed wyczerpaniem znaczeń i samą jednoznacznością.
Anna Łozowska-Patynowska
Agnieszka Masłowiecka Splątanie – http://www.wforma.eu/splatanie.html