copyright © https://bialemebelki.pl 2019
Wojciech Klęczar należy do pisarzy raczej melancholijnych i refleksyjnych, leniwych nawet. W jego książkach nie uświadczymy wartkiej akcji trzymającej w napięciu, intryg i zagadek czy pościgów i rozlewu krwi. I absolutnie jest to wada, bo Klęczar świetnie sprawdza się w innych rzeczach – w obserwowaniu, analizowaniu, wnioskowaniu i pointowaniu otaczającego świata. Te swoje spostrzeżenia przelewa na papier, a czytając, ma się wrażenie, że przelał je dosłownie i teraz my w tym słowotoku zmuszeni jesteśmy się zanurzyć – powoli i spokojnie unosić się na jego falach, od czasu do czasu tylko napotykając na jakąś przeszkodę w postaci gorzkiej prawdy, która wyziera do nas spomiędzy słów. I takie własnie jest „Wielopole” – debiutancka książka Wojciecha Klęczara.
Ciężko jest mówić o fabule w „Wielopolu”. Ta książka to zbiór krótkich opowiadań i szortów, które łączy postać narratora – barmana z Prokrastynacji. To on przedstawia nam świat widziany zza barowej lady; przedstawia nam swoich klientów. Każdy szort poświęcony jest innej osobie, każda z tych osób również jest inna. Wszystkie postaci, które poznamy, mają jednak ze sobą coś wspólnego – wszystkie nie żyją naprawdę, istnieją gdzieś na pograniczu rzeczywistości i nigdy niespełnionych marzeń i planów. Chcą być kimś, kogo sobie wyimaginowali, żyją tym wyimaginowanym życiem i na ten wymyślony twór starają się kreować siebie. Ile w tym wszystkim jest gorzkiej prawdy o współczesnych ludziach, szczególnie tych młodych, pragnących wiele, niewiele robiąc i wierzących w to, że należy im się wszystko i z tego tytułu już wszystko osiągnęli. A resztę przecież mogą osiągnąć na wyciągnięcie ręki. A jeżeli im się nie udaje, zawsze mogą obarczyć winą wszystkich dookoła, użalając się nad sobą i nienawidząc świata. Większość z nich w rzeczywistości nie osiąga nic, żyjąc wciąż w zawieszeniu, nie żyjąc tak naprawdę wcale. Współczesne pokolenie podsumowane na kilkudziesięciu stronach.
Ostatnie, tytułowe opowiadanie to już krótka (choć objętościowo najdłuższa ze wszystkich innych) historia samego narratora, człowieka, który –podobnie jak wszyscy jego barowi klienci – również prokrastynuje. I streszczać jego historii nie będę, bo nie ma to najmniejszego sensu. Warto natomiast wspomnieć, że choć „Wielopole” to zbiór opowiadań, to jest ono tak skonstruowane, że można je śmiało traktować jak powieść szkatułkową, której pełny obraz uzyskujemy, poznając historię barmana.
W „Wielopolu” Wojciech Klęczar zabiera nas na wycieczkę po Krakowie nocą, po krakowskich barach i pubach, po miejscach, które wciąż istnieją. Zabiera nas także w sentymentalną podróż po knajpach, po których zostały tylko wspomnienia. I wspomnienia te są o tyle gorzkie, że przecież są całkiem świeże; całkiem niedawno stały się tylko wspomnieniami.
Podążając za Klęczarem po krakowskich uliczkach, możemy odczuć ten tłok, ten zaduch, ten klimat zadymionych i gwarnych pomieszczeń. Dzieje się tak nie tylko dlatego, że autor dość dokładnie wtajemnicza czytelnika w topografię Krakowa. Jest to przede wszystkim zasługa języka, jakim opisuje rzeczywistość – języka niezwykle plastycznego, ale nie przesiąkniętego patetycznością i wymuszonym artyzmem. Zdania są długie, czasem bardzo długie, wielokrotnie złożone, a przy tym zwyczajnie proste. Choć muszę przyznać, że miejscami pojawiają się w „Wielopolu” słowa niezbyt popularne, które pośród słownictwa poniekąd potocznego mocno się wyróżniają. Myślę jednak, że tutaj nieco lepsza mogłaby ten problem zniwelować. Podobnie jak konstrukcje niektórych zdań, które będąc nieco topornymi, wprowadzały dysonans.
„Wielopole” to książka przegadana. Taka, jak lubię. W ogóle ten leniwy styl opisywania świata, który preferuje Klęczar, mocno do mnie trafia. Bo wszystko, o czym pisze, my, czytelnicy, niespiesznie możemy obserwować w wygodnej pozycji. Tylko miejscami ukłuje nas prawda o nas samych – a to wypowiedziana wprost, bez ogródek, a to przemycana między wierszami, ale równie cierpka.
Co ciekawe, w „Wielopolu”, choć jest to proza realistyczna, pojawia się pewien oniryczny element, który de facto stanowi klucz do interpretacji. Klęczar na chwilę odrywa nas od krakowskiego barowego zgiełku i zabiera tam, gdzie wszystko może stać się jasne. Albo wręcz przeciwnie, jak to było w moim przypadku. Jest to jedna z ostatnich scen opowieści głównego bohatera. I zaskakuje. Dokładnie tak, jak zaskakiwać powinno zakończenie.
Moja ocena: 9,5/10.
Sylwia Słupianek
Wojciech Klęczar Wielopole – http://www.wforma.eu/wielopole.html