copyright © http://krytycznymokiem.blogspot.com 2013
Żyjemy w zamęcie. W każdym jego możliwym znaczeniu. Od momentu, gdy otwieramy oczy, do czasu, kiedy z błogością je zamykamy, odbieramy tyle bodźców, ile nasi przodkowie przyjmowali do swej świadomości przez całe życie. Dostosowaliśmy się do tego. Jesteśmy chodzącym zamętem pośród wszystkiego, co nieustannie się zmienia. Tyle tylko że pozór braku czegoś stałego nie powoduje, iż niczego takiego nie ma. A stała, niezmienna nieustannie i być może jedynie pogłębiająca się, jest samotność. Pośród wszystkiego, co też jest samotne, ale się do tego nie przyznaje. I zagubienie. Do niego można przywyknąć. Właściwie do wszystkiego można przywyknąć, jeśli chce się być elementem wystroju dzisiejszego świata. Mało komu udaje się świat kopnąć w tyłek, zdekonstruować jego miałkość, zaszczekać głośno i odegnać zamęt. Mało kto jest w stanie dać opór zwielokrotnionym bodźcom i informacjom, proponując książkę, w której można ugrzęznąć. I dobrze, bo po to, by przede wszystkim zrozumieć.
Niechaj ci, co obskakują tysiące kont na fejsie, lajkują miliony postów, przedzierają się przez setki maili w pracy i wykonujący dziesiątki telefonów w pustkę, spróbują przebić się przez „Zamęt” Krzysztofa Niewrzędy! Niech będą dzielni i powalczą nieco z jego slangiem, dzikim strumieniem świadomości, z jego fabułą nie o teorii spisków, ale o spisku wszelakich możliwych teorii. Niech przeczytają do końca i zrozumieją, jak i w czym żyją. A jeżeli będzie to zadanie zbyt trudne, to może istnieje jeszcze szansa na to, by się zatrzymać. By uporządkować zamęt choć w samym sobie. Tego chcieliby bohaterowie Niewrzędy, ale chyba żadnemu nie będzie to dane. Nam dane jest przeczytać książkę wyraźną, wieloznaczną, nieznośnie niedydaktyczną i pozbawioną wszystkiego, co zazwyczaj mają wypromowane w zamęcie medialnym bestsellery. To silna proza, iskrząca wciąż niemiłosiernie, zmuszająca do zmęczenia i wymagająca tego, by ogarnąć ją na przynajmniej kilku poziomach interpretacyjnych. Taka prywatna zemsta na świecie za jego zamęt. Doskonale skonstruowana i prowokująca. Nie do czytania. Do przemyślenia.
Drugoosobowa, rwana i męcząca narracja młodzieżowego slangu wciąż kieruje smutnym bohaterem tej książki. Ukończył socjologię i uzdrawia ludzi. Po godzinach napina się na fejsie jako Anioł, zgarniając coraz to kolejne rzecze znasów i budując tożsamość złożoną ze słów na wolności, które niewolą bardziej niż pozafejsowa rzeczywistość. Wraz z kumplem i zażywnym staruszkiem przerzucają się newsami na temat tego, co aktualne. A aktualne jest niestety wszystko. Od razu. Bez wytchnienia. I natychmiast wypowiadane. Teorii jest cała mnogość i trzeba je sobie nawzajem wyłuszczyć. Trzeba pogadać o tym, że historia europejskiego Kościoła katolickiego to czas mocnego gruntowania ciemnoty. Że palenie książek to doskonały chwyt marketingowy, co przysłużył się już niejednemu autorowi. Że jakby można było na legalu, to każdy człowiek mógłby wsuwać drugiego, gdyż mamy do tego predyspozycje i nie ma to nic wspólnego z jakimiś zboczeniami. Też o szukaniu kontaktu z obcymi, bo przecież między nami, na tym ziemskim łez padole, nie ma już żadnej komunikacji...
A jednak coś na jej kształt się rodzi w życiu domorosłego bioenergoterapeuty. Do anielskiego profilu na fejsie dociera niejaka Laura. Początkowo nic nie będzie zwiastowało dramatu uniesień wszelakich, dzięki któremu Niewrzęda konstruuje ironiczną biografię współczesnego Wertera. Laura to taka schopenhauerowska pierdosrajda, która klei się do wirtualnego anioła, by ulżył jej w egzystencji wiecznego cierpienia. Kontakt zacieśnia się i powoduje, że coraz trudniej grać rolę zbawiciela ze skrzydłami. Laura na kilka sposobów pragnie, by bohater „Zamętu” zrobił coś, czego nie jest przecież w stanie zrobić. By odkrył się naprawdę.
Czy Laura nie prosi o zbyt wiele? No bo przecież jaką mamy sytuację nakreśloną już na wstępie? Budzisz się i myślisz, o co kurwa biega? Upał, skwar. Jakaś wszechogarniająca gorączka. A do tego jeszcze megasusza. Jakby w nocy nastąpiło totalne ocieplenie. Ten żar jest wokół, ale i wewnątrz bohatera. Gorączkowo myśli o tym, jak uciec od czegoś, od czego uciec się nie da. Bo niby dokąd? Jak wygląda świat? Rzeki wysychają, gatunki wymierają, wulkany wybuchają, powodzie zatapiają, meteory napierdalają. Globalna wioska stała się równie globalnym obozem pracy, gdzie żyje się po to, by harować; zarabia po to, by wydawać na błyskotki współczesności; wegetuje się w ciasnej konserwie własnych poglądów, którym daleko do klarowności, kiedy na każdym kroku są podważane. Bohater Krzysztofa Niewrzędy utkwił w matni bylejakości wszelakiej i nie jest w stanie nic z tym zrobić. Poza tym jest sam. Nie widzi możliwości odnalezienia się w jakiejkolwiek otaczającej go grupie. Z kim masz robić hałas? Ze studenciakami, który mają zapłon jak diesel na mrozie? Z ewenementami polującymi na cieplaków? Z mimochodami, który przepraszają, że żyją? Z robolami zoranymi jak konie po westernie? Z japiszonami, podpierdalającymi się wzajemnie, żeby wygrać termos? Z rentmenami, którzy wszyscy lecą na Borata? Z wyznawcami manekinizmu, którym oprócz kapusty cała reszta wisi koło pisi?. Werter w swym zagubieniu uciekłby pewnie na łono natury. Bohater „Zamętu” biegnie tam, gdzie jest jeszcze gorzej. Do internetowego błota fejsa, gdzie grać może ze światem wedle własnych reguł. Czy aby na pewno?
Czego w tej książce nie ma! Jak to w jednej z powieści Jerzego Franczaka – Koran i Cioran. Oraz dużo, dużo więcej. Narracja podlewana jest sosem cytatów. Mamy Dickensa, Carrolla, Paza, a nawet św. Pawła. Muzycznie przygrywa Nirvana, Lao Che i Massive Attack. Odezwie się Owidiusz, Fromm, a nawet Chomsky. Ta przypadkowość nie wynika jednak z zamętu. Przekonujemy się bowiem, że autor nad swym kloacznym bluzgiem informacyjno-dezinformacyjnym doskonale panuje i wie, ku czemu zmierza. Atakowanie bezużyteczną wiedzą i w książce, i w życiu ma podobne natężenie. Tyle tylko, że przesłanie jest ukryte gdzieś ponad lingwistyczną papką. Czy „Zamęt” jest bezwzględnie mroczną satyrą na świat przepełnienia i jednoczesnej pustki? A może to tylko inteligentna gra, nie tyle językowa, co przede wszystkim światopoglądowa? Wszystko jest serio, czy może właśnie ze wszystkiego można się śmiać? Gdzie dokładnie umieszczono klucz do zrozumienia, w którym momencie „Zamęt” staje się wyrafinowanie spójny?
To nie jest żadna lekka i przyjemna lektura. To nie jest książka dla tych, którzy przyswajają, nie myśląc. To jest właściwie powieść dla nikogo, ale w gruncie rzeczy dla wszystkich i o wszystkich. Drapieżna, genialnie stronnicza i subiektywna; taka, przy której się śmieje i płacze, ale nie chodzi o emocje, lecz przekaz. Myślę, że dość jednoznaczny. Tylko trzeba się przedrzeć przez narracyjny zamęt do ostatniej kropki. Co naturalnie zrobić warto, a nawet trzeba.
Jarosław Czechowicz
Krzysztof Niewrzęda Zamęt – http://www.wforma.eu/271,zamet.html