copyright ©
www.horror.com.pl 2007
Po jej spojrzeniu wiedziałem, że nie ma o niczym pojęcia. Ani co się dzieje ze mną, ani co się dzieje z naszą kochaną rzeczywistością. Nie zdawała sobie sprawy, że nasza mała stabilizacja rozpadła się, a teraz jej miejsce zajęła piekielna wizualizacja. I już nie wiemy, gdzie jest tamto miejsce, gdzie jest ten leeepszy świat, niebo z dziecięęęcych laaat. Czy ktoś odpowiedź znaaa? Nie, nikt nie zna. Oto chory film, puszczany przez Pana Szatana we własnej osobie. Usiądźcie w pierwszym rzędzie i patrzcie na to widowisko, niepodobne zaiste do wielkiego cyklu królewskich tragedii!
Molly: Nie przez przypadek wybrałam właśnie ten kawałek fragmentu Twojej powieści
Prawy, lewy, złamany. Widać w nim wyraźnie, że dużą rolę odgrywają w niej media i rzeczywistość, czy raczej nierzeczywistość. Co starasz się przez to wyrazić?
Dawid Kain: Parę lat temu, oglądając telewizję, a konkretnie jakiś program informacyjny, przyszła mi do głowy taka myśl: „A co jeśli nic z tego nie jest prawdą? Co jeśli nie było ataku na WTC, nie ma wojny w Afganistanie czy Iraku, nie ma żadnych terrorystów, bin Laden to tylko hollywoodzki aktor?”. Pomysł bardzo niebezpieczny, ale zarazem rozwijający wyobraźnię. Bo jeśli przyjmiemy, że hasło „telewizja kłamie” jest prawdziwe, to ostateczna konsekwencja jest taka, że nie mamy pojęcia o tym, co teraz dzieje się na świecie i nawet nie mamy tego jak sprawdzić.
Media w pewnym momencie zastąpiły nam wzrok. Ufamy im więc bardzo mocno. Gdyby one faktycznie kłamały, ludzkość nagle stałaby się ślepa. Rzeczywistość byłaby fikcją. Byłaby tylko swego rodzaju kreacją artystyczną. To pierwsze założenie, z którym zacząłem pisać moją debiutancką powieść.
Molly: W opisie książki poruszona jest kwestia inwigilacji i kontroli, które niosą za sobą przerażające skutki. Intryguje również tytuł powieści, który niejako ma być odpowiedzią na podane zagadnienia...
Dawid Kain: Tak. To dość zabawne, ale pisałem tę książkę w czasie poprzednich wyborów i tuż po nich, a wtedy przecież nikt nie miał pojęcia, że będą te wszystkie podsłuchy, nagrywania polityków ukrytymi kamerami itp. W mojej książce ktoś nagrywa ludzi, ale bohaterowie nie mogą nigdzie znaleźć żadnych kamer. Mało tego – jedna z bohaterek w pewnym momencie widzi na ekranie swój koszmar senny. To znaczy, że można nagrywać nawet czyjeś myśli i sny. Że można dosłownie wejść do głowy człowieka, który poddawany jest inwigilacji…
Jeśli zaś chodzi o tytuł, to dokładne wyjaśnienie, co on oznacza, byłoby zdradzeniem jednego z zakończeń powieści, więc nie mogę za dużo o tym mówić. Powiem tylko, że jest on związany z filmowymi eksperymentami pewnego starego reżysera, który jest drugoplanowym bohaterem książki.
Molly: Dla kogo przeznaczona jest ta pozycja?
Dawid Kain: Najlepiej byłoby powiedzieć, że dla wszystkich, bo wtedy szybciej by się sprzedała… Ale nie jest to Grochola czy Coelho, więc na pewno nie każdy się w tym tekście odnajdzie. Zawiera on elementy grozy, odrobinkę science-fiction. Myślę, że powinien spodobać się fanom Philipa K. Dicka, Davida Cronenberga, filmów takich jak:
W paszczy szaleństwa,
Ring,
Tożsamość,
Videodrome.
Molly: Jeśli chodzi o klimat książki, to ponoć „odczuć można ducha Berkleya, a odnaleźć odmiany solipsyzmu”. Skąd taki pogląd?
Dawid Kain: Od dłuższego już czasu czytam sporo różnych tekstów filozoficznych i niekiedy wykorzystuję tak zdobytą wiedzę w tym, co piszę. W przypadku książki
Prawy, lewy, złamany wybór padł na irlandzkiego filozofa George’a Berkeley’a i jego następców, którzy uważają, że nie ma czegoś takiego jak świat obiektywny. Innymi słowy – rzeczywistość jest tylko w naszych umysłach, a poza nimi być może nie ma nic. To ciekawe spostrzeżenie próbowałem już wcześniej rozwinąć w kilku opowiadaniach, aż doszedłem do momentu, w którym mogłem napisać na ten temat dłuższy, bardziej złożony tekst.
Molly: Powieść jest swoistym hołdem dla Philipa Dicka i Davida Cronenberga. Jak ci autorzy mają się do Twojej książki?
Dawid Kain: Obaj panowie mieli wielki wpływ na moją twórczość, postanowiłem więc napisać coś, w czym mógłbym zawrzeć „ducha” ich dzieł. Chciałem, żeby to coś było mroczne i dziwne jak
Videodrome czy
eXistenZ, a jednocześnie schizofreniczne jak
Ubik albo
Oko na niebie.
Molly: Zasłynąłeś przede wszystkim dzięki opowiadaniom publikowanym w czasopismach fantastycznych i Internecie, następnie debiutowałeś współtworząc
Piknik w piekle oraz
Horrorarium. W końcu przyszedł czas na własne dzieło. Czy było to działanie zaplanowane, czy raczej zrodzone pod wpływem chwili
Dawid Kain: Z opowiadaniami jest taki problem, że z reguły nie są one u wydawców miło widziane. Nie wiem, skąd to się bierze, ale drukuje się przede wszystkim powieści, a zbiory opowiadań traktuje się trochę jak jakąś ciekawostkę. Krótsze formy sprawdzają się w prasie oraz w Internecie, jednak w księgarniach czytelnicy polują na zdecydowanie dłuższe teksty.
Napisanie powieści było dla mnie dość oczywiste, nie tylko z powodu tego, co powiedziałem wyżej, ale też przez to, że wcześniejsze, kilkunastostronicowe teksty nie dawały wystarczającego pola manewru. Zdawałem też sobie sprawę, że będę to pisał sam, bo o ile w opowiadaniu dwaj autorzy mogą się łatwo zgrać i stworzyć w parę dni coś ciekawego, to przy powieściach taka współpraca jest już bardzo utrudniona – chodzi tu w końcu o dość złożone pomysły, przeplatające się wątki i kilka miesięcy siedzenia nad klawiaturą.
Molly: Co Cię skłoniło do napisania tej książki?
Dawid Kain: Poza pomysłem, o którym wspomniałem na początku, oraz pragnieniem złożenia hołdu twórcom, których lubiłem od dawna, przez pewien czas męczyła mnie też wizja ludzi zmienionych w… telewizory. To miało być coś w rodzaju koszmaru sennego, od którego zaczął się cały tekst. Chęć rozwinięcia tych kilku dziwnych zdań zmusiła mnie do napisania pierwszych rozdziałów. Potem wszystko już szło jakby samo… Mogę tu zresztą przytoczyć ten pierwszy fragment, od którego zacząłem, jest bardzo krótki:
Klęczał przed telewizorem jak przed ołtarzem, lizał ekran, kocham cię, kocham, mówił.
Między nogami miał pilota, ściskał go w dłoniach, był tak podniecony, że aż się bałam.
Wsuń go we mnie, powiedziałam, bo w tym śnie miałam ekran pomiędzy udami, czarny jak otchłań, czarny jak rozpacz. W tym śnie to ja byłam telewizorem i obrazy aż wyciekały ze mnie, taka byłam wilgotna.
Molly: Ile czasu zajęła Ci praca nad nią?
Dawid Kain: Pierwsza wersja powstała w jakieś trzy i pół miesiąca, potem zrobiłem sobie przerwę, a potem poprawiałem tekst jeszcze przez kilka kolejnych tygodni.
Molly: Czy jakieś wydarzenia z Twego życia otoczenia skłaniają i inspirują Cię do wykorzystania w swych tekstach, czy raczej pomysły rodzą się jedynie w wyobraźni?
Dawid Kain: Niektórzy piszą tylko o tym, co dzieje się w ich życiu, inni z kolei tworzą w zupełnym oderwaniu od własnych doświadczeń. U mnie jest chyba pół na pół, biorę trochę z tego, co widzę, ale później bardzo mocno to przerabiam. Lubię też dodatkowo mieszać cytaty z różnych filmów, książek, piosenek itp. We fragmencie, który przytoczyłaś na samym początku wywiadu, jest na przykład nawiązanie do Gomułki, potem kawałek piosenki z „Na Wspólnej”, a parę zdań później fragment wiersza Czesława Miłosza. To chyba dobrze oddaje bałagan, jaki robią nam w głowach media.
Molly: Książka trafi na sklepowe półki w listopadzie, lecz skończyłeś pisać ją już jakiś czas temu. Od czego uzależniony jest tak długi czas wydania?
Dawid Kain: Tak, pisałem ją prawie dwa lata temu, gdy byłem młody i rześki. Czeka się faktycznie długo, ale mnie to już nie dziwi. Z tego, co wiem, jeśli czyjaś książka ukazuje się po pół roku, to jest to tempo ekspresowe. Zwykle czeka się kilkanaście miesięcy. Słyszałem o paru przypadkach, kiedy autorzy czekali na druk ponad pięć lat. Wszystko się może zdarzyć w tym „biznesie”.
Molly: Jak układała się współpraca z wydawnictwem?
Dawid Kain: Bardzo dobrze. Wydawnictwo FORMA to jest takie wydawnictwo, gdzie autor, który dotąd pisał króciutkie opowieści grozy, publikowane tu i tam, może się czuć trochę niepewnie. Bo tam są finaliści nagrody Nike, jest też Henryk Bereza, który tę nagrodę przyznaje, są ludzie, którzy otarli się o Paszport Polityki, mają na swoim koncie pełno różnych ważnych nagród literackich. Ale z drugiej strony jest też kilku młodych autorów i mnie się udało być jednym z nich. Z czego się bardzo cieszę.
Molly: Czy w czasie pisania miewasz chwile zwątpienia?
Dawid Kain: Mam chwile zwątpienia nawet jak idę do sklepu! A w trakcie pisania to już w ogóle… Po skończeniu książki
Prawy, lewy, złamany przez dziesięć miesięcy nie napisałem ani słowa. Serio. I stwierdziłem – całkiem poważnie – że już nigdy nie będę nic pisał, że porzucę to całe myślenie kreatywne na rzecz filmów i gier komputerowych oraz konsolowych. To były piękne chwile. Mało też wtedy czytałem. Ale później znów zacząłem czytać, coraz więcej, a im więcej czytam, tym więcej mam pomysłów. A im więcej mam pomysłów, tym bardziej mnie to boli, aż do momentu, gdy cały świat jest jednym wielkim pomysłem, wielkim jakby… kamykiem w bucie, przez który nie można normalnie chodzić. Do tego można chyba ten stan porównać.
Nienormalni ludzie muszą więc pisać, jeśli chcą uchodzić za normalnych, jeśli nie chcą do reszty oszaleć. Sądzę, że szpitale psychiatryczne są pełne twórców, którzy nie zdążyli w porę przerobić swoich myśli w jakiś artystyczny sposób.
Molly: Wcześniejsze dzieła były owocem wspólnej pracy kilku autorów, teraz zaś masz za sobą własny projekt. Która wersja bardziej Ci odpowiada – wolisz działać w pojedynkę, czy raczej lepsza jest współpraca?
Dawid Kain: We dwójkę pisze się fajnie, jest przyjemnie i można się wzajemnie inspirować, ale ostatecznie pisanie jest bardziej zajęciem dla jednego „gracza”. Wtedy można – i trzeba! – wziąć pełną odpowiedzialność za tekst, wszystko zrobić dokładnie tak, jak się zamierzało. No i jak ktoś później krytykuje twoją książkę, to nie możesz się tłumaczyć w ten sposób: „Ależ ludzie, co wy mówicie, ja to przecież pięknie napisałem, o, patrzcie, te znakomite fragmenty są moje, o, patrzcie, ten pomysł był mój, ten najbardziej udany, a że wam się całość nie podoba, to już nie moja wina, to po prostu reszta drużyny zawaliła, ja się spisałem na medal, co najmniej.”
Molly: Czy pisanie jest dla Ciebie pracą czy raczej odskocznią od codziennych zajęć?
Dawid Kain: W sumie chyba ani jednym ani drugim. Nie jest pracą, bo nie przynosi pieniędzy, z których mógłbym kupić cokolwiek więcej niż np. puchar lodowy raz w tygodniu. Gdybym z tego żył, myślę, że byłbym bardzo szczupłym, bezdomnym człowiekiem. A z drugiej strony nie jest też odskocznią, bo nie jest tak, że całymi dniami pracuję w kamieniołomie czy w Sejmie, a wieczorem siadam przed kompem i piszę, że napalona wróżka i bezpruderyjna wampirzyca walczą o moje względy. U mnie pisanie jest po prostu jedną z rzeczy, które robię. Patrzenie na świat też nie jest ani pracą ani odskocznią. Albo kichanie, gdy jest naprawdę zimno i na dodatek leje. Pewne rzeczy właśnie tak wyglądają.
Molly: Byłeś inicjatorem pomysłu na interaktywne opowiadanie, w którym czytelnicy decydowali o wydarzeniach. Jak przebiegał ten proces?
Dawid Kain: Pisałem już dwa takie teksty, a wkrótce może napiszę trzeci, bo jest taka propozycja dla mnie. Sam proces tym różni się od zwykłego pisania, że – przynajmniej w moim wypadku – te interaktywne opowiadania są dużo bardziej humorystyczne i „skłonne” do dziwnych zwrotów akcji, niż normalnie. Zwykle wiem, jak czytelnicy zagłosują, jednak zawsze muszę być gotowy do drastycznej zmiany fabuły, żeby otworzyć okienko dla kolejnych wątków poddawanych pod głosowanie.
Molly: A jak postrzegasz internetowy kącik, w którym można odnaleźć coraz więcej portali o tematyce pisarskiej. Tworzone są koła zainteresowań danym gatunkiem, można publikować swoje teksty, a co najważniejsze wydawnictwa coraz częściej wychodzą naprzeciw młodym pisarzom oferując wiele konkursów literackich.
Dawid Kain: Każda nowa możliwość publikacji jest warta uwagi. Choć pewną wadą jest, że można w sieci opublikować naprawdę wszystko. Przez to poziom tekstów jest dość… hmm… „zróżnicowany”. Mało jest tych świetnych, mówiąc w skrócie. I jeszcze zauważyłem pewną prawidłowość, że jakieś 70% ludzi oceniających dany tekst, na forum czy gdzieś indziej, nie jest dobrymi czytelnikami. To znaczy: nie znają się zbytnio na literaturze, czytają parę książek rocznie, zazwyczaj tylko jednego-dwóch autorów, albo tylko z jednego gatunku, ale oceniają z wielkim zapałem i „znawstwem”. I tacy, na przykład, gotowi są wielbić pełen błędów stylistycznych tekst o - dajmy na to - potworze, który wyłonił się z szamba. A kiedy później biedny twórca wyśle to swoje „kultowe” dzieło do pisma czy wydawnictwa, to odpowiedź można być negatywna bądź może jej wcale nie być. To zwiększa w naszym społeczeństwie poziom smutku, frustracji i alienacji, niestety. Bo u nas dużo osób pisze, lecz tylko mały odsetek lubi literaturę, lubi czytać.
Ale podsumowując: to dobrze, że toczą się w sieci rozmaite dyskusje, że publikowane są wciąż nowe teksty. Bo choć zdarzają się tam słabe opowiadania czy artykuły, to trafiają się też te całkiem niezłe. No i to wszystko zazwyczaj ukazuje się zupełnie za darmo, z samej pasji pisania. Czyli, że w ludziach jest mnóstwo dobrych chęci.
Molly: Wydawać by się mogło, że szybki postęp techniczny zdominuje światek papierniczy, ale widać ten raczej szybko nie odejdzie do lamusa. Przykładem jest choćby magazyn
Czachopismo, który mimo, iż zaczął ukazywać się niedawno, to już cieszy się ogromnym wzięciem. Zresztą Twoje teksty również tam odnajdziemy…
Dawid Kain: Jedyną rzeczą, która ma realne – choć nieduże – szanse zastąpić wydania papierowe, są takie specjalne czytniki e-booków, które mieszczą się w kieszeni i podobno nie bolą od nich oczy. Ale prędzej będzie tak, że wersje elektroniczne i papierowe żyć będą razem, długo i szczęśliwie.
Jeśli zaś chodzi o
Czachopismo, to bardzo dobrze, że wreszcie pojawiło się takie pismo o grozie. Czekaliśmy na nie wiele lat. A w dodatku jest sto razy lepiej wydane niż niektóre konkurencyjne produkty, bazujące na papierze toaletowym, kto wie, czy nie zużytym, strach sprawdzić.
Czachopismo jest obecnie jedynym pismem, które kupuję i zamierzam kupować regularnie. Jest też zarazem patronem mojej książki, za co jestem całej redakcji niezmiernie wdzięczny.
Molly: Pamiętam jak w ostatnim wywiadzie dotyczącym
Horrorarium wspomniałeś, że ekranizacja opowiadań grozy byłaby ciekawym pomysłem, a już kilka miesięcy później młody reżyser Paryk Jurek postanowił zrealizować taki koncept. Wybrał kilka opowiadań i swoją wizję przelał na obraz. W ten sposób powstał
Rigor mortis – miałeś okazję go oglądać?
Dawid Kain: Niestety, jeszcze nie widziałem. Mam nadzieję, że w końcu mi się uda. Myślę, że tak właśnie trzeba zaczynać rozwój tego gatunku na naszym gruncie filmowym – najpierw niezależne produkcje, pokazywane na festiwalach i w gronie fanów. Z czasem znajdzie się pewnie ktoś – jakiś Rywin, ale najlepiej bez wyroku – kto wyłoży milion złotych na film, który będzie miał szanse zaistnieć w kinach całej Polski.
Molly: A co sądzisz o filmowym horrorze w polskich realiach?
Dawid Kain: Było kilka prób stworzenia czegoś takiego, większość nieudana. Choć jak pamiętam taki staruteńki film
Ślepy tor, na podstawie Grabińskiego chyba, to nie był on wcale tragiczny, miał ciekawy klimat. Słyszałem, że należał on do jakiejś serii krótkometrażowych filmów grozy, które dawno temu wyświetlała telewizja.
Dziwi mnie jednak, że obecnie aż tak się Polakom stworzenie rodzimego horroru filmowego nie udaje. Nie jest tutaj przecież potrzebny ani ogromny budżet, ani jakiś wybitny talent… Zagadkowa sprawa. No bo niby co stoi na przeszkodzie stworzenia naszego odpowiednika
Blair Witch Project, albo
ILS, albo choćby czegoś w stylu
Tromy?...
Jakoś rok temu był w kinach film pt.
Palimpsest i miał on szanse być naprawdę udanym thrillerem. Miał znakomite zdjęcia. Klimat był momentami naprawdę dobry. Ale całość nie była wiarygodna. Fabuła nie kleiła się tak, jak powinna. I ani spory budżet, ani znani aktorzy nie pomogli. Może po prostu polscy reżyserzy nie rozumieją, o co chodzi w tego typu kinie?
Molly: Czy masz jakieś plany pisarskie na przyszłość?
Dawid Kain: Mam kilka gotowych opowiadań i jeden dłuższy tekst pt.
Dyskoteka w krematorium. To wszystko jest dosyć mroczne i absurdalne, ale ma duże szanse na ukazanie się w formie książkowej, konkretnie pod koniec przyszłego roku, jeżeli wcześniej nie przyjdą kolejne wojny albo zabory.
A teraz z kolei piszę powieść, która będzie moim największym przedsięwzięciem, jak dotąd. Będzie dłuższa niż
Prawy, lewy, złamany, brutalna, dziwaczna, stanowiąca jakby połączenie twórczości Samuela Becketta z
Fight Clubem… ogólnie z dziełami Chucka Palahniuka. Poza wątkami wręcz religijnymi będzie zawierała także sceny sado-masochistyczne. Mam na razie kilkadziesiąt stron. Ale ten tekst ciągle rośnie, aż się go boję czasem.
Molly: Serdecznie dziękuję za wywiad i życzę powodzenia!
Dawid Kain
Prawy, lewy, złamany –
http://wforma.eu/16,prawy-lewy-zlamany.html