copyright © www.latarnia-morska.eu 2017
Jest takie miejsce na ziemi, skąd Krzysztof Gryko próbuje w tym samym czasie zestawić głosy zewnętrzne i wewnętrzne tak, żeby tworzyły rytmiczną, zgodną całość.
Trudno mi pojąć skombinowaną przez autora muzykę, bo mi słoń na ucho nadepnął. Jak się natężę i wysilę, to niezbyt czysto przypominam sobie najprostszy oparty na kontrapunkcie kanon – „Panie Janie, panie Janie, rano wstań, rano wstań. Wszystkie dzwony biją”... Oj, biją głośno, zakłócając ciszę i pobudzając serce do pracy w miarę rytmicznej.
Na czele wierszy, na stronie siódmej zapisany został utwór „Recepta”. No cóż, jak zapisany, to zażyłam raz, drugi i następne, ale nie uzyskałam polepszenia słuchu na tyle, żeby nauczyć się odpowiedniego zestawiania głosów. Ciągle słyszę muzyczny chaos zamiast harmonii.
Poeta Krzysztof Gryko zostawia za sobą opisy zastanej rzeczywistości, która przestaje mu się podobać. Ziściło się to, o co walczyli Nowofalowcy, czyli nastąpiła normalność. Wydawałoby się, że już tylko tak trzymać, ale... nowe pokolenie jest niezadowolone, widzi nowe wyzwania, którym trzeba się przeciwstawić.
Wracam do zdjęcia Grzegorza Trzpila na okładce i wewnątrz książki. Krajobraz chyba późnojesienny, tak myślę, widząc zrudziałą trawę, a w rowie i na polu trochę śniegu. Na przydrożnej zielonej tablicy „Kontrapunkt”, pod spodem na niebieskiej imię i nazwisko autora, a kawałek dalej na zielonej znowu „Kontrapunkt” przekreślony czerwoną linią. Zaczyna się miejscowość i zaraz kończy. Nie, nie żadna miejscowość, a kawałek pustki. Nawet tam drzewo nie rośnie. Gdzieś za tablicami, między drzewami widać dachy.
To samo zdjęcie już nie kolorowe, a czarno-białe z pustymi tablicami zamieszczone zostało przed pierwszym wierszem i po ostatnim. Nie wiem, co to ma znaczyć. Droga prowadzi do nikąd. Gdzie jesteśmy? Czy zaczynamy i kończymy wierszowe rozmyślania w tym samym punkcie?
Jeszcze raz wracam do „Recepty” – przepisu na co? Na przyjście na świat? Chwilę więc zwlekałem z tak zwanym / przyjściem na świat. Przekonał mnie / śmiech matki i szczekanie psa. „Chwilę więc zwlekałem” – musiał być zatem jakiś powód, który powstrzymywał przed wejściem w świat. Czyżby chodziło o te ulice, na które nasze matki zgodziły się /.../ których porządku strzegli pierwszorzędni poeci, / wymarłe dynastie albo przymiotniki. Wonne / drzewa i piasek. Zaznaczmy od razu: / z różnym powodzeniem. Bo przecież ten porządek bywał zakłócany przez tłum, który się określa mianem zbiorowej histerii.
Jak widać, świat się pcha do przodu, coś za plecami znika, zostaje zacierane, zdejmowane, przemalowane – jak tabliczki ulic. Zadajemy sobie pytania, czy chcemy się znaleźć w świecie ciągłych przewrotów, skoków, piruetów, czy nie. Stać z boku, czy uczestniczyć w marszu tymi samymi, a coraz inaczej nazywanymi ulicami. Do przyjścia na świat może poetę przekonać tylko śmiech matki i szczekanie psa. Droga jednak nie wiedzie prosto na szczyt marzeń, to droga w poprzek zbocza, serpentyna oplatająca górę. Jest ciężko i pochmurno, niedzielne niebo jak twarz / skazańca któremu zostały historie / o kobietach i dzieciach, / dla których stracił rozum. /.../ Teraz siedzi na murku. / Czeka, aż wyjdzie słońce. Ale zanim zaświeci słonko, można sobie powtórzyć, przypomnieć metodą „na dziecko” rzeczy ważne z tego świata, posługując się anaforą „to”. Ponieważ lubię czytać wiersze po kilka razy, to czytam je również głośno, cicho, coś z tekstu wyrzucam, coś przestawiam. Tak też zrobiłam z wierszem „To”. Naraz rozłamał się na dwie strony. Po jednej znajduję lęk, smutek, zło, po drugiej miłość oddech, gojenie się ran, jasność.
To trajektorie zła. To płytki krwi.
To zlepek chmur. To miłość.
To harmoniczna chęć. To deszcz.
To sen. To liście.
To unoszenie się. To w rękach
To łza. To powietrze.
To oblężenie trwa. To wdzięk.
To śmierć. To światło.
Gdyby tak miało być, jak zapisałam, to wybrała bym...
Nie ma wyboru, bo jest czas i to co ze sobą niesie, zło przeplata się z dobrem. Tak było, jest i będzie. Już Adam Asnyk zapisał – „Świat nam nie odda idąc wstecz, / Zniknionych mar szeregu: / Nie zdoła ogień ani miecz / Powstrzymać myśli w biegu. / Trzeba z Żywymi naprzód iść, / Po życie sięgać nowe: / A nie w uwiędłych laurów liść / Z uporem stroić głowę!”.
Teraz bardzo brakuje czasu na spacer wstecz, na choćby zatrzymanie się, zagapienie i w tym jest „Sęk” – Za mnie umiera poranek i zwierzę, / które zamknięto w niedoczasie transu. Nikt nie wymyślił „czasu+” dla tych, którzy w niedoczasie nie mogą dogadać się ze światem zewnętrznym. Język przestał być wystarczający, żeby można było się porozumieć. O „Azylu” można sobie tylko pomarzyć. Wyobraź sobie, że życie nie kończy się / na żadnej zużytej literze, lecz ma krew / i piasek, w którym w ostateczności / można się zakopać. // Zadbaj wcześniej o imię / i rezonans fal.
Z tym dbaniem o imię bywa różnie. I co z tego, że zadbasz? Wzniosą ci pomniki, nazwą imieniem szkoły, ulice, place, a potem cię zdejmą, wymażą, wpiszą nowych, bardziej użytecznych. Wykorzystają ciebie jak naiwną istotę, która się odda w końcu w niepowołane ręce. Kto tu rządzi? Splot okoliczności, wiatr historii, pogoda i od niedawna w naszym kraju suweren. Nieważne, co by to miało znaczyć.
Jeśli w ogóle jesteśmy, / nie chce nam się za bardzo / umierać. („Nawet w synagogach”). Po co te synagogi?
Jak czytam wiersze Krzysztofa Gryki, chciałabym je obnażyć, widzieć i czuć wszystko, co w wierszu zaklęte. Staję pod jego ścianą i mówię – Wierszu, otwórz się – a on czasami uchyla wrota i szepce: Jakoś trudno ukryć ten fakt, / że nawet stojąc bez ruchu / donosi się na świat, samemu / jest się światem. Wstęgą, / okiem, palcami. Mam cię – pomyślałam. Będę podglądać ten świat stworzony językiem niedoskonałym, w którym słowo zwodzi znaczeniem przypisanym na okoliczność wiersza, albo czegoś pretendującego na siłę do wiersza. Niestety, „granice języka wyznaczają nam granice świata.”
Jednak próbujemy nazwać zauważone sprawy niesprawnym językiem. Autor też próbuje naginając go, doginając na wszystkie możliwe strony. To wprowadzi neologizm metaforsa, to skorzysta z anafor, to wprowadzi dłuższe powtórzenia, żeby podkreślić tekst, to dodaje różne przedrostki modyfikujące znaczenie wyrazu podstawowego. Co tu mówić, pełnymi garściami czerpie z całego wachlarza środków artystycznych. Jednak te zabiegi wokół formy artystycznej nie wpływają na transparentność wierszy. Właściwie te utwory prowadzą czytelnika do porażki. Do przekonania, że jeśli chodzi o poznanie świata, wiersze też nie załatwiają problemu, ale przynajmniej widać chęci poetów, ich pracę nad językiem i jego mackami, którymi starają się jak najwięcej ogarnąć, wyszarpać. To dobrze.
Czas pędzi, ale chyba jeszcze nie tak, żeby minimalizować wiersze i takie coś – tyci, tyci, prawie nic – wpuszczać między normalne.
1. Zdanie
Zawsze szukamy ratunku.
2. Miś
Miłość i śmierć
się powtarza.
3. Po przebudzeniu
Zjedzmy świat.
Najpierw zaczęłam się zastanawiać, czy to są wiersze. Jak się nad tym zastanowiłam, to już do poezji tego nie przymierzałam. Pierwsza wypowiedź – „Zdanie”. Tytuł adekwatny. Kto? – my – podmiot domyślny. Co robimy? – szukamy – orzeczenie. Kiedy? – zawsze – okolicznik czasu. Czego? – ratunku – dopełnienie. No, rzeczywiście – zdanie – nawet rozwinięte. Druga wypowiedź to „Miś” – tutaj tytuł pomysłowy. Pierwsze litery wyrazów „miłość” i „śmierć” połączone spójnikiem „i” dają tytuł. Trzecia z propozycji wydaje się karalna, gdyż podburza do zniszczenia świata i samodestrukcji. Proponuję karę za podjudzanie – „Po przebudzeniu zjedz swoją część świata.”
Tomik kończy wiersz „Amen” podnoszący na duchu nie tylko mewę, która przycupnęła na morzu i chce się oczyścić, widzi horyzont, ale czuje, że nie ma żadnego końca.
Końca poezji Krzysztofa Gryki też nie widać. Myślę, że będzie warzył słowa, a do kotła wrzuci mniej grzybów.
Jolanta Szwarc
Krzysztof Gryko Kontrapunkt – http://www.wforma.eu/kontrapunkt.html