copyright ©
www.latarnia-morska.eu 2012
Patryk Zimny, poeta lęborsko – gdański, pomieszkujący trochę tu, trochę tam, wydał w tym roku kolejne wiersze, z których ostatni, trzydziesty siódmy zatytułował „Ars poetica: złoty środek”.
Nad sztuką pisania zastanawiali się już starożytni – Arystoteles, Horacy i znacznie późniejsi, jak choćby Słowacki, Staff, Grochowiak, Miłosz, nic więc dziwnego, że autora
Przejścia też nurtuje ten problem.
Kiedy poeta (myślę, że w tym przypadku można utożsamić podmiot liryczny z autorem) mówi do mnie – czytelnika:
zdrap ze słów korę aby uzyskać żywicę, od razu wyobraźnia podpowiada mi dwa porównania. Zdrapać ze słów, jak z żywicznego drzewa? Chyba nie, bo wtedy żywica, choć pachnąca, powalałaby mi palce, stałyby się nieprzyjemnie lepkie. Zdrapać ze słów korę, jak z bursztynu? To już bardziej do mnie przemawia. Kiedy trzymam w rękach surowy, otoczony korą bursztyn, muszę sporo się napracować, małymi kroczkami zdejmować korę, żeby dobrze naostrzona tęczówka zajrzała w głąb jantaru. Czasami złość i radość proponują mi sprzeczne rozwiązania, kiedy widzę rój owadów sprzed czterdziestu milionów lat. Co wtedy zrobić, kiedy jedne są tuż pod powierzchnią, a inne pochowały się pod nimi? Jeśli będę dalej skrobać, polerować, skrobać, mogę część z nich stracić bezpowrotnie. Stracić dowód na to, że jakieś organizmy żyły w tym samym czasie obok siebie, że spotkała je taka sama śmierć. Pozostaje pójście na kompromis z własnym pragnieniem. Coś zachowam, czegoś nie wydobędę. Uporczywe skrobanie, zwłaszcza warstwowego bursztynu, grozi całkowitym zniszczeniem bryłki i utratą inkluzji. Koniec, kropka
i nici z wygranej. Patryk Zimny mówi o złotym środku, ale w rzeczywistości młodzieńcza ciekawość szuka formy nieskażonej.
Tak chłopaki mówią że to żywica / choć ja jeszcze nie skończyłem // pisać.
Perfekcjonista, marzyciel w sklepie na wyprzedaży nie kupi niemodnych, tracących termin rzeczy. Nie interesuje go jarmarczna tandeta. Jej wartość się zdewaluowała, ale to nie znaczy, że niczego nie pragnie; on chce sięgnąć po produkt najwyższej marki – Matkę, ale taka transakcja nie może się odbyć, bo nie to miejsce i środki nędzne. A popyt? Złoty interes współcześnie można zrobić,
zakładając najlepszy sklep z defektem. Jak ciepłe bułeczki / zejdą kłamstwa i zdrady, zwłaszcza że do każdego produktu chciwość gratis. Najwięcej miałaby kosztować śmierć, ale co tam –
cena czyni cuda / cena nie gra roli. Pomysł z piekła rodem. Ile pesymizmu, ile goryczy i złego mniemania o ludziach. Dlatego czasami dobrze wsiąść do pociągu i przez kilka godzin odciąć się od krajowych i światowych newsów, które im bardziej złowieszcze, tym lepiej się sprzedają. Kiedyś propaganda, teraz, teraz… Ech, na jedno wychodzi – szastanie słowem, pościg za sensacją. Powtórzę za autorem „Intercity news” – niech choć przez chwilę
żadna afera do mnie nie dociera / wolę zwierzenia studentki z Krakowa / tak jak ja / pachnie dezinformacją. Nie sposób nie ulec dezinformacji, kiedy docierają do nas strzępki prawdy oblepione fałszywym spojrzeniem. Jak na razie jedyną niepodważalna prawdą jest śmierć. „Mors magistra vitae est”.
Jeśli czegoś uczy to powtarzaj i pytaj / do końca, dopóki budzik jest używany zgodnie z przeznaczeniem i serce otwarte na gości, nawet tych, co po przejściach. Oni się stają drożsi, niż za życia, bliżsi, chociaż co dalej, nie chcą nam powiedzieć.
Modlący się którzy składają kwiaty / pierwszego listopada wróżą ze znicza. Na cmentarzu – kiedyś w Lauenburgu, a dzisiaj w Lęborku umarli czas liczą:
która godzina? / pyta sektor dalej pradziadek Wolff mojego ojca / wpół do zniszczonego reliefu. Granica między cmentarnymi sektorami, to żadna granica. Można bez paszportu w jedną, w drugą stronę. Swobodne przejścia pod ziemią i tylko ruch jest większy, i ciszy żadna wrzawa nie zakłóca. Zbędne się stały sygnalizatory, nie ma tam zwrotnic, znikły semafory, tak bardzo na ziemi potrzebne podróżnym.
Czerwone światło – zatrzymaj się trochę, weź album z szafy i obejrzyj zdjęcia. To nic, że nie można opcji zoom zastosować. Widać przecież, jak rośli, mężnieli, hołdowali modzie, odwróceni do tła godzili się na zmiany –
twój dom stoi pusty / nie znajdziesz w nim duszy / nigdy nie było tam dobrze / matko // chyba że przy wyprowadzce. Pustostan szybko zapadnie w ruinę, wiatr pył rozniesie i może tylko dorodne pokrzywy serce i duszę parzyć będą.
Zielone światło – odłóż album do szafy, ruszyć trzeba naprzód. Komu w drogę, temu czas.
Życie to nie zabawa, / a zabaw nam brak.
W parku willego brandta nie ma drzew, tylko trawa porządnie przycięta i niewydeptana, bo chodzić można tylko po alejkach. Na ławkach starsi Niemcy,
a piaskownica (…) zamienia się w kebab, bo pełno w niej owoców miłości tureckich imigrantów.
Wszystkie systemy miłości są do przewidzenia. Zasady, standardy, reguły, przepisy, tak trzeba, wypada, nie wypada. Jak pójść na urodziny, gdy nie ma chłopaka? Za dwadzieścia złotych chodził jak po sznurku. „Starych nie ma, chata wolna, oj, będzie bal”, a teraz
nawet dwudziestu złotych nie wrzuci nikt / w jej żebrzący na ulicy kapelusik // bo przecież to była tylko zabawa. „Bo to zła kobieta była” – skwitował rozstanie z rozstanie z żoną Franz z „Psów”, po czym dorzucił ironicznie: „Ja jestem święty”.
Czy mężczyzna i kobieta potrafią znaleźć kod liryczny? Czy autor może liczyć na czytelnika idealnego, który odkoduje wszystkie ukryte, zaszyfrowane sensy? Myślę, że taka szansa istnieje, gdy spełnione zostaną pewne warunki.
Jednym z nich jest szczerość. Słusznie więc autor stwierdza w wierszu „Nie ma miłości” –
nie ma ust kłamiących bardziej / które się ślinią na widok piersi / noszonych na cienkich szpilkach // nie ma słowa wymówionego lepiej / niż słowo kocham gdy myśli pragnę / i chce posiąść harem. Nie ma szczerości – nie ma miłości. Tego uczucia jednak pragnie każdy. Każdy zna drżenie serca, które kieruje go ku innej osobie. Nawet jeśli jest to miłość skrywana pod parasolem szorstkości, umiemy ją odróżnić od pozornej, kłamliwej, udawanej. Fałsz zarówno w wierszu, jak i w miłości można wyczuć trzy kilometry pod wiatr.
Drugim warunkiem jest wysyłanie jasnych, w miarę prostych sygnałów, których rozszyfrowywanie nie zamęczy ukochanej osoby, czy też czytelnika.
Trzecim jest odpowiedzialność za słowo użyte ze smakiem. Pamiętam jak studenci opuszczali nudne, napstrzone mądrą terminologią wykłady. Aby ich autor w ogóle miał do kogo mówić, wykładał do podpisu listę obecności, ale byli i tacy profesorowie, którzy nie musieli się poniżać. Bez listy mieli pełną salę słuchaczy. Im bardziej znali się na rzeczy, tym prostszym językiem mówili o sprawach trudnych, skomplikowanych.
Jeśli chodzi o biografizm, do którego przyznaje się autor w wywiadzie udzielonym Sylwii Waszewskiej na stronie internetowej www.trojmiastoogloszenia.pl, to mam mieszane uczucia.
Jakżeż ja się uspokoję –
pełne strachu oczy moje,
pełne grozy myśli moje,
pełne trwogi serce moje,
pełne drżenia piersi moje –
jakżeż ja się uspokoję…
Któż nie zna tego wiersza Stanisława Wyspiańskiego. Każdy przeżył jakąś traumę, dlatego doskonale czuje ból podmiotu lirycznego, rozumie jego cierpienie jak swoje. Dzieje się dopiero źle, gdy poznajemy sytuację jego powstania. Wyspiański ten utwór napisał po to, by poinformować swoją ciotkę o wstydliwej chorobie, w tamtych czasach śmiertelnej. Taka informacja z życia wzięta deprecjonuje wiersz. Czytelnika zaczyna bardziej interesować fakt. Przenosi on jego uwagę na osobę autora. Wiersz staje się pretekstem do plotek, a nie do wzruszeń i przeżyć odbiorcy, który może nawet zechcieć się od niego odciąć.
Wiersze o wymiarze ogólnoludzkim, ponadczasowym zdobywają większe uznanie u czytelnika.
Jak to zrobić, żeby własne doświadczenia, przeżycia zamienić w poezję, to już pole do popisu dla twórcy.
Przejście nosi znamiona tych udanych zabiegów. Z zainteresowaniem czekam więc na dalsze przekłady ze swojego na nasze.
Jolanta Szwarc
Patryk Zimny
Przejście –
http://www.wforma.eu/220,przejscie.html