O czym dziś jestem? Prawdopodobnie o niczym, tak jak ty. Jednak nic to nie błahostka, Bóg z niczego zrobił świat, składający się z miliardów galaktyk, na co musiało pójść sporo materiału, nawet jeśli tworzywem było nic. Ale skupmy się raczej na naszym czysto ludzkim tu i teraz. Bo na przykład co rano budzi cię głód, czyli coś, co pragnie cię unicestwić, sprowadzić do zera. Jeśli nie nakarmisz swego głodu, on nakarmi się tobą, wtrącając cię w niebyt. Ewentualnie porzuca cię ktoś miły i wtedy odczuwasz nieznośną pustkę; nicość objawia się wówczas jako „niktość” (by tak rzec). Można być bogatym, sławnym i nawet kochanym, ale ponieważ odchodzi ktoś, kogo TY kochasz, wpadasz w przepaść „niktości”. Nicości lub „niktości” nie lękają się ponoć buddyści. Dążą oni świadomie do nirwany, zakładając, że ten, kto znikł, niczego ani nikogo nie żałuje i to jest koniec jego cierpień. Niby tak, rozumowanie to wydaje się logiczne, można by tylko zapytać, dlaczego sam Budda Śakjamuni ciągnął swoje życie aż do osiemdziesiątki, zamiast już za młodu wstąpić w nic i uwolnić się od obmierzłego świata. No tak… Jednak do jakiego stopnia „nic” bywa realne? Gdyby istniało pozytywnie, byłoby czymś a nie niczym i tym samym likwidowałoby się jako nic. A jeśli nie istnieje, no to nie istnieje i cały problem upada. Rzecz wydaje się dziwnie paradoksalna, oksymoroniczna i arcytrudna. Może zrobiłem błąd, zaczynając mój dzisiejszy wpis do „Błędnika” od deklaracji „Jestem o niczym”? Może temat mnie przerasta? No cóż, a jeśli „Błędnik” lubi, kiedy jego autor błądzi i tym samym potwierdza sens tytułu książki? Przyjmijmy, że właśnie tak jest i wobec tego nie będę już nic w moim dzisiejszym zapisie zmieniał. Dobrze?