5 lipca 2017. Kardiamid z kofeiną. Taki dzień; pełna demobilizacja. Ciśnienie skacze; za oknem – złośliwy kapuśniaczek. Otwieram inne okno, komputerowe; tu jest weselej, niestety monitor gryzie mnie w oczy. Ostatnio za dużo czytam, zwłaszcza na ekranie. „Niech i to, niech jeszcze i to”, jak wzdychał dziedzic Korczyński w „Nad Niemnem” Orzeszkowej. Przetrząsam internet w poszukiwaniu wiadomości o Lukrecjuszu, którego ”O naturze wszechrzeczy” słuchałem od trzeciej w nocy aż do wstania z łóżka. Poemat przełożył wierszem Edward Szymański i zrobił to znakomicie. W oryginale dzieło Lukrecjusza jest nierymowane, napisane heksametrem. Treść dzieła to próba uprzystępnienia nauk Epikura, co akurat nie za bardzo mnie kręci, natomiast zachwycająca wydaje mi się forma, wspomniany przekład Szymańskiego. Młody tłumacz, który zginął w Auschwitzu mając 36 lat, nie był filologiem klasycznym; skorzystał w swej pracy z translacji prozą prof. Adama Krokiewicza. Niemało zawdzięcza też jak myślę intensywnemu czytaniu Apollinaire’a, poety, którego „słyszy się” po prostu w jego Lukrecjuszu. O samym autorze „De rerum natura” wiadomo nie za wiele. Był jednym z paru rzymskich poetów republikańskich, takich jak Katullus, Plaut i Terencjusz, których utwory dotrwały do naszych czasów. Ot i tyle. Żył w latach 99-55 p.n.e. Zakończył swoją egzystencję samobójstwem.