Jeśli będę istniał po śmierci, to czy nadal będę pisał swój „Błędnik”? Przede wszystkim skąd w zaświatach wezmę przybory do pisania? No i rękę do notowania? Czy znajdę sobie czytelników, czy w kraju Raju spotkam dość Polaków? Ja przecież tylko po polsku umiem myśleć.
Dziś w nocy spałem ledwie trzy godziny (do 1.40). Obudził mnie jakiś niewytłumaczalny niepokój, może hałas z ulicy. Potem już tylko drzemałem, słuchałem audiobuka Rama Orena, pisałem i znów drzemałem, czując się chory, ale i zdrowy na tyle, żeby zrobić idiotyczną gimnastykę przed piątą. (W młodości człowiek jest albo zdrowy albo chory; na starość bywa się zdrowo-chorym mieszańcem, skotłowanym schyłkowcem, gdy najbliższym celem życia jest po prostu śmierć.)
Książka Rama Orena (autora izraelskiego) nosi tytuł „Przysięga Gertrudy” i jest powieścią opartą na faktach. Michałek Stołowicki, jedyne dziecko bogatej rodziny żydowskiej, powierzony zostaje w czasie wojny opiece Gertrudy Babilińskiej, gosposi domowej państwa Stołowickich. Rodzice chłopca są pewni, że nie przetrwają rządów nazistowskich (i rzeczywiście nie przetrwali). Dobra chrześcijanka Babilińska przysięga, że wychowa Michała na żyda, i że zrobi to w miarę możności w Palestynie. Książka kończy się happy endem: przyrzeczenie zostało dotrzymane. Fabuła obfituje w mnóstwo scen mrożących krew w żyłach i które rzecz jasna podnoszą atrakcyjność narracji. Ach, pisarze! Miał rację Czesław w Miłosz, mówiąc w swojej „Niemoralności sztuki” o „nieludzkim, poza-ludzkim” etosie artystów słowa.
Kończąc Rama Orena, spojrzałem na zegarek: była godzina 7.25. Nagle przypomniał mi się aforyzm Stanisława Jerzego Leca: „Na żadnym zegarze nie znajdziesz wskazówek do życia”… Niby tak, pomyślałem. No ale te dzisiejsze inteligentne zegarki Google’a? Czy Sony? Z dostępem do Internetu? Na nich jakieś wskazówki do życia może by się znalazły.