Gospodarze piętnaście lat temu tu, pod Św. Górę Grabarkę podeszli i agroturystycznie żyją. Kilka razy w tygodniu pop jedzie to tu, to tam, nabożeństwa odprawia, naucza. To zawsze odmiana po głuchej Szumiłówce. Sami starzy zostali, mówi pop, młodych nie ma. Tu niedawno, mówi pop, kolejny stary chłop umarł i psa zostawił, co się teraz błąka. Ale głodnego żona nie zostawi, więc raz dziennie miskę mu na progu szykuje. Jak człowiek żyje z psem, to wie pan, dobrze jak pies pierwszy odejdzie. No ale jak człowiek pierwszy na tamten świat nie daj Boże, to już psu wielka bieda jak temu tam. I pop pokazuje na sąsiedni dom pokurczony i mały, jak dla skrzata leśnego, a nie człowieka.
Tu wszędzie blisko. Z Violą na Św. Górę Grabarkę szłem. Gdyśmy już tam byli pośród rosnących dziko krzyży, doszedł mnie kadzidlany zapach i śpiew, jakby mruczenie kobiety i innej kobiety. Łagodnie to szło przez szpary drewnianej świątyni. Zerknąłem do środka na świece i śpiew. Szło to święte na mnie. I ja szłem przez krzyży i krzyżyków las. Dzięcioł w drzewo puknął dwa razy i tyle go było. Tu teraz cisza. Siostra zgubiła się w krzyżach i inna siostra szukała ją w podartych dżinsach. Pyta mnie, ja mówię. Idziemy, szukając. I tak szłem. Patrzyłem trochę na wota krzyżowe, myśląc kogo tu jeszcze nie ma. Imiona po polsku i cyrylicą, bliskie i dalekie w czasie, niektóre starte na śmierć. Dużo grupowych: wojskowe drużyny, strażackie zastępy, załogi górniczo-hutniczo-nauczycielskie, klasy maturzystów, koła gospodyń, drużyny niepełnosprawno-kalekie, różańcowe kółka, anielskie zastępy i Bóg jeden wie, kto jeszcze.
© Maciej Wróblewski