Robimy pętlę, do Aleksandrowa na grób pradziadków Białkowskich Aleksandra i Weroniki. Oboje zaraz po wojnie zmarli w tym samym niemal czasie, bo starzy byli – pięćdziesiąt dziewięć lat. A co się nażyli – to ich. Pradziadek Aleksander Białkowski inny był niż pradziadek Jakub Wróblewski, zaradny, uważany, przezorny. Niby roli nie miał, a wiedział z kim i jak. Konia i wóz miał, handel robił i w kooperatywę z dziedzicem i okolicznym Żydem wszedł. Ojciec szczegóły mówi, ale tego wszystkiego nie spamiętam, nie spiszę, nie zaśpiewam. A pradziadek Jakub Wróblewski, co to żonę swoją Józefę w czas wojny pochował roku czterdziestego drugiego po ciężkiej chorobie (leży wciąż samotnie na cmentarzu w Konecku), na progu siedział i przygrywał. Na czym się dało i gdzie się dało. Jak żona jego Józefa, moja prababka zdrowa była, śpiewem mu towarzyszyła. Jak mogli, tak grali i śpiewali, ale życie tego nie doceniło. Wędrowali po Kujawach, tu i tam, aż pod Koneck zajechali, grunt pod budowę domu kupili za jakiś strasznie zapracowany grosz. I tyle z tego było, że pod lasem, którego nie ma, gdzieś tam w dole zaczęli budowę na lichej parceli. Wojna przyszła, dzieci podrosły, rozeszły się po jeszcze niepodległej Rzeczpospolitej drugiej i tyle tego było. Mój dziadek Józef do wojska w trzydziestym siódmym do oddziału trafił, kampanię sobie zdrowo przeszedł, a potem z Niemcem się mordował – brali go do bauera, a on uciekał. I tak na tych ucieczkach sześć lat przepędził, a po drodze wpadał do domu na Zgodę i tak dzieci na świat przychodziły: Celinka, Jureczek, Elżunia, Helenka i Marianna, czyli moja chrzestna ciotka Mania. Elżunia i Helenka umarły na chorobę zaraz po wojnie. Aniołki leżały długo w takim grobiku na starym cmentarzu w Ciechocinku, co to mnie zawsze żal brał. Takie maleństwa. Laleczki. Ale teraz jakoś tak niedawno do grobu Wróblewskich, czyli do taty dziadka Józefa i mamy babci Zosi weszły. Teraz siedzą sobie na kupie. „Kujawiaczek jeden miał koników siedem, pojechał na wojnę, ostał mu się jeden”.
Zapalamy lampki na grobie Białkowskich. Dla poszczególnych: Weroniki, Aleksandra, Bronisława, Stanisława i Helenki. Troje ostatnich to ich dzieci. Stanisława kiedyś poznałem. W dyrektorskim był garniturze, po kolejarsku myślał, więc w parowozowni Kluczyki ważnym go zrobili. Mądry, wrażliwy, ambitny. Serdeczny uścisk pamiętam jego i pytanie o ojca mego. Gabinet miał duży, kolejarski, z proporczykami, makietą TKh49, paprotką dorodną jak jego sekretarka. Telefon pamiętam cały czas brzęczał tak prosto po kolejarsku, ale herbatę zdążyliśmy do połowy dopić. Wychodziłem odprowadzany i ślady błota na dyrektorskim kolejarskim dywanie zostawiłem. Tak pamiętam. Potem już nigdy go nie widziałem, tylko teraz patrzę na jego nagrobną fotografię.
© Maciej Wróblewski