nowości 2025

Maria Bigoszewska Gwiezdne zwierzęta

Tomasz Hrynacz Corto muso

Jarosław Jakubowski Żywołapka

Wojciech Juzyszyn Efemerofit

Bogusław Kierc Nie ma mowy

Andrzej Kopacki Agrygent

Zbigniew Kosiorowski Nawrót

Kazimierz Kyrcz Jr Punk Ogito na grzybach

Jakub Michał Pawłowski Agrestowe sny

Gustaw Rajmus Królestwa

Karol Samsel Autodafe 8

książki z 2024

Anna Andrusyszyn Pytania do artystów malarzy

Edward Balcerzan Domysły

Henryk Bereza Epistoły 2

Roman Ciepliński Nogami do góry

Janusz Drzewucki Chwile pewności. Teksty o prozie 3

Anna Frajlich Odrastamy od drzewa

Adrian Gleń I

Guillevic Mieszkańcy światła

Gabriel Leonard Kamiński Wrocławska Abrakadabra

Wojciech Ligęza Drugi nurt. O poetach polskiej dwudziestowiecznej emigracji

Zdzisław Lipiński Krople

Krzysztof Maciejewski Dwadzieścia jeden

Tomasz Majzel Części

Joanna Matlachowska-Pala W chmurach światła

Piotr Michałowski Urbs ex nihilo. Raport z porzuconego miasta

Anna Maria Mickiewicz Listy z Londynu

Karol Samsel Autodafe 7

Henryk Waniek Notatnik i modlitewnik drogowy III

Marek Warchoł Bezdzień

Andrzej Wojciechowski Zdychota. Wiersze wybrane

MACHNIĘCIA, Sto osiemdziesiąt minut z okładem po Kujawach 8

2019-08-23 15:45

Czas śmigać przez Ośno Parcele w kierunku Ostrowąsa. Na Plebankę zajeżdżamy. Pola dorodne, kolorowe, ktoś w burakach robi przecinkę, chłop pochylony z chłopem równo idą pod ramię i tną, żeby miejsce na buraka zrobić. Oho, w listopadzie ten burak będzie jak trzeba. Już tu pachnie widokiem wsiowym. Placki gówniane po krowach gdzieniegdzie jak grzyby. A może jednak to nie to. Słońce robi się mniej zachmurzone.

Słońce wyłazi, gorąco. Plebanka to dworek z kolumnami i gankiem, jednym piętrem i starodrzewem po lewej, a z tyłu widać jezioro Ostrowąs, w którym matka Boska Ostrowąska się kąpie. Zajeżdżamy przed ganek, baba na klombie pracuje, wita, pochyla się nad kwieciem, wita. Pytamy grzecznie i grzecznie patrzymy na eternitem kryty dworek z plombami nowymi. Plastiki w oknach, satelitki łapią ciekawe programy telewizyjne. Tuż nad gankiem dach jest jak czapka czarodzieja – tu dachówka się zachowała czerwona. Obchodzę dworek plebański, natykam się na gracującego mężczyznę. Dwa rządki jakiejś zieleniny ciągną się w nieskończoność. Z tyłu dworku nieporządki polskie, nasze, z wyrzuconymi meblami, starymi siatkami, garnkami. Z otwartych drzwi zapachy i głosy dochodzą szczerbate i inne. Kobieta w oknie biust goły pokazuje. Swobodnie firanką macha. Obchodzę, patrzę na starodrzew zamknięty w gęstwinie, że nie wejdziesz – jak busz. Satelitka wystaje, a nad nią biała niebiała bielizna i czarne jak smoła skarpetki. Z otwartych okien dochodzi brzęk chodzącego telewizora. I taki rodzinny zapach. Obok tego zapachu dwa samochody – bmw i jaguar. Dziwię się trochę tym luksusom, ale do plebańskiego dworku pasują, są na miejscu, zupełnie na miejscu.

Ojciec mówi, że tu Weronika i Aleksander mieli swoje piękne dni, a młodzi – Józef i Zofia, to znaczy rodzice ciotki Mani, ciotki Celiny, która już nie żyje, i mojego ojca Jerzego pokój odnajmowali od czterdziestego piątego do szóstego. To była sprawka wuja Leona zarządzającego majątkiem w Wagańcu. Czas tużpowojenny był niepewny i wszyscy na coś czekali: ludzie zwykli na spokój i polepszenie życia, Niemcy na repatriację, a garnący się do nowej władzy na pistolet. Ubek Kwiatkowski też tam mieszkał, a ludzi nie straszył nową władzą, tylko nad jezioro jeździł i granatem w toń świętego „jińziora” ostrowąskiego rzucał dla złapania ryb. Ojciec opowiadał: ubek Kwiatkowski, a ja o imię pytam. Nie pamięta. A może i on nie Kwiatkowski, tylko inaczej.

© Maciej Wróblewski