Macieja frapowała prośba o przybliżenie natury tego błędu. Przypomniał sobie jednak swoje własne spotkanie z Woroszylskim. O ile dobrze zrozumiałem, był czterolatkiem, ten zaś wpisał mu się na kartach książki. Akcentował różnice – dramatyczne, choć oczywiście progresywne (na lepsze) – w Wiktorze z lat pięćdziesiątych i w Wiktorze tym, którego mógł poznać po sześćdziesiątym. Ja zaś myślałem o naturze moralności, o tym, dlaczego nie jesteśmy w stanie przyjąć (choćby na wiarę, jakkolwiek potem odrzucić) jej podstaw irracjonalnych. Wypracowywaliśmy ją metodą prób i błędów, dopiero najszlachetniejszy ze stopów etykietowaliśmy, nadając mu nomenklaturę etyczną, nomenklaturę zracjonalizowaną, z czasem zastygłą w ciągłym użytkowaniu, tj. poza środowiskiem kształtowania. Zastygłą w Dekalog, w system etyczny mogący uchodzić w naszych oczach za racjonalnie obiektywny, zdaniem wierzących – za religijny (pomimo tego, że nawet sprawiedliwości Boga nie jesteśmy w stanie zrozumieć).
Tyle ład życia. Tymczasem irracjonalność kwestii moralnej w literaturze to osobna sprawa, w moim przekonaniu – ta zasadnicza dla samej literatury. Przekonania moralne ilustrowane przez teksty literackie powinny się rodzić z irracjonalnego podłoża? Być może to powiedzieć zbyt wiele. Z pewnością: powinny je uwzględniać. Morozow może być figurą odrodzenia literatury, i jako taka a nie inna figura może naturalnie zostać spostponowany – osiemnaście lat po śmierci Woroszylskiego (zmarł we wrześniu 1996) należy wszak traktować pochwałę Pawki jako rodzaj gry postaciowaniem, jako modus walki z TYM „nieopisanym”, „ciemnym”, „wstydliwym” literatury polskiej, nie zaś – jako kapryśną, niemoralną dosłowność. Jeśli jesteś w dolinie łez i chcesz się odrodzić, patrzysz przez „ciemne”, przez „nieopisane”. Także by je odrzucić. Jak uczą bowiem wieki, przede wszystkim człowiek. A nade wszystko: człowiek przed jego dziełem, człowiek przed jego mitem.
© Karol Samsel