Uważnie obserwuję z samolotu ziemie francuskie nieopodal niewielkiego miasteczka Beauvais w departamencie Oise, na którym za chwilę wyląduję. Trzeba powiedzieć, że w przeciwieństwie do polskich (a mam tu na myśli francuskie ziemie rolne) są to ziemie pod najmniejszym względem niedotknięte parcelacją – są obszerne, komasowane raczej aniżeli sparcelowane, z lotu ptaka, którym w tej chwili dysponuję, przypominają rozległe sakwy, kieszenie, nasuwają na myśl „rozbijanie dzielnicowe” przestrzeni, łatanie niedoskonałości potężnymi łatami niewydzielonych nawet porządnie dystryktów. Ziemie owe wyglądają na zdrowe, a to znaczy, że nie padły ofiarą skocznych szaleństw i obsesji niepewnego siebie klasyfikatora, udziałowca, reglamentarza (i pewnie już raczej nie padną). Zresztą, niech by wziąć przy sobie departament Oise oraz Mazowsze, a jedno będzie antypodyczne względem tego drugiego – tak jak antypodyczne są parcelacje ziem z Polski od 1864 roku i komasacje ziem z Francji, właściwie dokładnie w tym samym czasie (skutek międzyprowincjonalnej, międzydepartamentalnej, rewolucji przemysłowej we Francji).
To aż dziwne, że przy takiej ziemi – przy takiej podstawie, przy takiej „gwarancji rolnej” – Francja nie porodziła dla siebie jakiegoś francuskiego Tołstoja. „À la recherche du temps perdu” jest – aby wziąć tutaj pierwszy przykład z brzegu – tak bardzo mało agrarne... Proust nie potrafi literacko „skapitalizować” narzucającego mu się z całą mocą potencjału sprawnej medytacji agrarnej – czemu nie patrzy na Balbec jak na ziemię agrarną, czyli na typowy areał, wzrokiem naszego Niechcica, dajmy na to? Co złego w wielkiej epopei rolnej pisanej z wysokości przekarmionego parnasizmem oraz symbolizmem Paryża? Może byłby zdolny do podobnej epiki Charles Baudelaire lub Leconte de Lisle? To przecież może być epopeja agresywna w swoim wyrazie – „studiowałem inżynierię rolniczą”, wyznaje Michel Houellebecq w mowie wygłaszanej z okazji przyznania mu Nagrody Spenglera – może z wiekiem to on, dokonawszy, oczywiście, osobliwej konwersji, co chyba jest możliwe po „Anéantir”, stanie się francuskim Tołstojem, albo – co na jedno wychodzi – niemożliwością Tołstoja we Francji. Chcąc, jak dwa lata temu, dotrzeć na stację naukową na Lariston 74, obchodzę Łuk Triumfalny, myśląc, że we Francji – choć Francja już o tym po Balzaku nie pamięta – na początku była ziemia: a ziemia była u Boga i Bogiem była ziemia.
© Karol Samsel