Medytacyjność jako cecha perwersji, jej niespecyficzna, ogólna właściwość. Może nie właściwość. Wymiar. Jakiś możliwy do uwzględnienia wymiar. Nie szłoby tu bynajmniej o to, w jaki sposób perwersja zaistniewa jako akt w świecie, ale w jaki sposób słowa „perwersyjny”, „perwersja”, „perwersyjność” (i ich negacje) nabywają znaczeń w języku, często – z racji niedookreśleń – poprzez redefinicje i eksperymenty terminologiczne kompetentnych jego użytkowników. Tak owszem jest, możemy medytować nad perwersją. Jesteśmy do tego moralnie zdolni. Więcej, przeżywanie perwersji domagające się świadomego intencjonalnego nazwania w języku (a więc piętnującego lub wyróżniającego wskazania: „Tak, to jest perwersyjne!”, „Yes, it’s pervertic!”, „Qui, c’est pervers!”, „Si, es perverso!”) jest wyrazem „upominającym się” o rozważenie samego siebie.
Cechą bowiem eksponującą sens medytowania jako takiego (zwłaszcza na tle modlitw) jest jego niestrzelistość. Medytuję z założenia w sposób niestrzelisty, pozatranscendentny, to prawda, że w poczuciu całkowitej unii naturalnej. Ale nie mistycznej. Naturalność tę wzmacniać mają długotrwały, wielotorowy, racjonalny namysł, a nade wszystko oszczędna gospodarka sił. Chciałoby się rzec: medytacja byłaby istnym arcydziełem czułości rozumu, gdyby tylko nadać jej odpowiednią rację istnienia. Niestrzelistość bowiem niesie za sobą ryzyko redukcjonizmu. Z łatwością toteż moglibyśmy sugerować, że medytacja jest tylko sztucznie skomplikowaną refleksją. Pozorne słabość i niesamodzielność aktu medytacyjnego są jednak i jego szansą. Mimo wszystko – jeżeli bowiem istnieje poemat medytacyjny, jeśli istnieją jego literackie wyznaczniki, czy można jego tematem uczynić perwersję? Czy strzał oddany z bliskiej odległości w twarz żołnierza al-Nusry może stać się tematem takiej sonaty lirycznej jak Koliber Davida Herberta Lawrence’a? Czy ostatnie dwa lata życia i śmierć Jamesa Foleya mogą stać się tematem arcycykli takich, jak Cztery kwartety Thomasa Stearnsa Eliota?
© Karol Samsel