„Módl się. Albo przeczytaj wiersz”. Naiwny realizm Tadeusza Dąbrowskiego nie zaskakuje mnie – rozumuje tak wielu bardzo dobrych, współczesnych poetów. Nie znaczy to jednak, że nie chcę tej teorii poezji oprotestować. Jest bowiem w moim przekonaniu szczególnie szkodliwa jako postawa światopoglądowa. Zarazem – atrakcyjna. W rozmowie z dziennikarzem „Gazety Wyborczej” autor Czarnego kwadratu deklaruje m.in., że „ambitne czytelnictwo zabijają sami poeci prowadzący wyrafinowane gry, zamiast powiedzieć coś czytelnikowi o świecie”. Motywuje to następująco – prawda – „pisarz stawia pytania”, ale „od tego, by na te pytania odpowiadać”, jest filozof. Nie istnieje ani żadna „literatura filozoficzna”, ani w ogóle jej potrzeba czy racja, ani „wyuczalność samych funkcji poetyckich”. Koniec końców, i tak sama „poezja przychodzi jak kot” – kwituje wreszcie sprawę zgrabnym bonmotem Dąbrowski.
Siłą tej wypowiedzi jest złudzenie wielkiej komunijnej wspólnoty, którą jest w stanie zadzierzgnąć poezja świata: wspólnoty z czytelnikiem. Powiedzmy od razu: to anachronizm i jeżeli czegokolwiek doświadczenie ponowoczesności mogło nas nauczyć: to właśnie tego. Egzystujemy w erze upadku ostatniego bastionu wiary literackiej: czytelnika. Nie chodzi więc o to, by tworzyć literaturę, nastał wszak koniec „literatury-dla”, chodzi o to, by literaturę „prze-myśleć” tak, jak swojego czasu Berleant nakazywał „prze-myśleć estetykę”. Tadeusza Dąbrowskiego złudzenie wspólnoty ten ruch bezwarunkowo uniemożliwia. Dąbrowski wybiera iluzję bycia razem zamiast gorzkiej wiedzy o tym, że gdzie jak gdzie, ale w literaturze umieramy samotnie. Twierdzę przy tym, że nie każde wyrafinowanie jest od razu wyrafinowaną grą, z pewnością – nie wyrafinowane formy ludzkiej samotności leżące u źródeł deklaracji poetyckich. Dąbrowski wydaje się tego nie dostrzegać. Tymczasem samotność, tak jak wspólnotowość jest rozpoznaniem kondycji literackiej równie dobrym, nie gorszym w każdym razie, co synopsis przeciwne.
Problem życia z kolei i tego, że „wyrafinowana gra” przeważa nad „chęcią mówienia czytelnikowi o świecie”? Dziś jako erudyta, więc nie kto inny, lecz „człowiek wiedzy o świecie”, jak nigdy jeszcze do tej pory pozostaję zafascynowany życiem – i to zarówno w aspekcie jego misterium, jak i jego Biblii pauperum: codzienności. Jestem życiem oszołomiony – właśnie jako erudyta, tym mocniej obstaję przy stwierdzeniach, że myślą jest myśl i nic innego, że smakiem jest smak i nic poza nim. Że miejsce dla głodnych to nie literatura, lecz kuchnia rodzinnego domu. I literatura nie będzie służyć człowiekowi jako chleb. Raczej jako ogień, wiatr albo woda – żywioły, w cieniu i służbie których będzie on pobierać nauki posiłku. Literatura nie służy rozpoznaniu rzeczywistości, ale pozwala nieco bliżej przesunąć na naszą stronę świata metodę jej rozpoznawania. Dlatego umieramy w niej samotnie. Nie – ze sprzyjającymi nam czytelnikami.
© Karol Samsel