Nie szukam wiedzy o wielkim ciężarze gatunkowym, gdyż przytłacza i zasmuca. Czasem lubię dowiedzieć się czegoś z ciekawości. Czasem radość daje poezja, czasem nauka, czasem mgła. Fakty i fikcje nie rozdzielają się, chociaż nazwy starają się je poróżnić, ale nic z tego, droga powstaje kiedy idziesz. Jasne, że istnieje jeden prąd, jeden wspólny oddech, wszystkie rzeczy pozostają ze sobą w harmonii, cały organizm i każda z jego części współpracują ze sobą, aby osiągnąć ten sam cel, mówi Jung i mówią inni, ale tak naprawdę nie wiem nic o celach. Lubię pisać zdania, niektórzy potem nie mogą ich czytać, a niektórzy mogą. Wydaje mi się przez chwilę, że jestem w jakimś miejscu, a to znów niemiejsce.
Wiem, że mieszkańcy pewnego niemiejsca nie mają odwagi nazywać gór, nazwy nadają tylko rzekom, ale nie wszystkim, małym tak, wielkim nie. Mówiąc o nich, posługują się tylko dwuznacznymi aluzjami, w których nie rozpoznałaby się żadna rzeka, nawet boska, a w żadnym razie nie znalazłaby powodu do gniewu. Strumieniom natomiast nadają nazwy bez wahania. Siebie raczej nie nazywają. Nie nazywają niczego, co mogłoby w ten sposób uzyskać nadmiar istnienia, bo lękają się czysto racjonalnie, co się wtedy stanie.
Henri Michaux mówi, że z tych powodów orientowanie się w niemiejscach jest trudne. Tam nazwy są ledwie aluzyjne i niezbyt przydatne do odnalezienia tego, czego ktoś chce szukać. On sam też mówi tylko, że jest to Gdzie Indziej. I dodaje: dobrze się u nich czułem…
© Marta Zelwan