Wiersz „Wołanie I” z tomiku „Płonący tramwaj” (2001) jest tekstem, który jest poetyckim opisem snu. Niewiele mam takich wierszy, ale zdarza się, że sny przechodzą jakimiś somnambulicznymi drogami do wiersza. Sen z tego wiersza był na tyle sugestywny i mocny, że nie potrafiłam się od niego uwolnić. Śniło mi się, że jestem na pustyni czuję piasek pod nogami, który przesypuje się między palcami. Nagle pojawia się Chrystus obejmuje mnie wtedy tracę grunt pod stopami i jestem jakby zawieszona w powietrzu. Boję się a on się śmieje. Wtedy z piasku zaczyna wyłaniać się kamienny tron. On siada na tym tronie i cały czas się śmieje. Potem widzę człowieka, który wskakuje w przepaść. Wskakuje i znów wskakuje. Ta scena nieustannie się powtarza. Ten sen zrobił na mnie olbrzymie wrażenie. Do dziś pamiętam atmosferę tego snu. Mój strach i śmiech Chrystusa. Jakby mówił, że nie ma na świecie rzeczy, której trzeba byłoby się bać. Wiersz jest dokładnym opisem tego snu. Pisałam go w totalnej ciszy nocy. Wracając nie tyle do fabuły snu co do jego klimatu. Zadziwiające było to, że wtedy nie chodziłam do kościoła i daleko mi było do religijnego myślenia. Nie wiem skąd pojawił się ten sen. Trwał we mnie jak jakiś sekret, który miał stać się moim skarbem. Skarbem był tron z Chrystusem, który zdawał się mówić, że nic nie ma znaczenia. Skarbem był nieustannie wskakujący człowiek w przepaść, który był jak odkrycie że cokolwiek zrobimy wciąż będzie się powtarzał ten sam motyw naszego charakteru jak nieuchronność jednego i tego samego. Pomimo, że wiersz był pisany pod dyktando snu pisałam go powoli. Pamiętam jak zatrzymywałam się nad każdym słowem. Odmierzałam słowa jakbym ważyła je na specjalnej wadze do odmierzania tego co ważne, mniej ważne i najważniejsze. Byłam przejęta tym snem i podobnie przejęta byłam faktem pisania tego wiersza. Chciałam w nim oddać nie tylko fabułę snu, ale to co przeżywałam w tym śnie. Wszystkie odcienie tego niezwykłego spotkania z Chrystusem.
© Ewa Sonnenberg