Często wiersz bierze się z obserwacji. Stanowi bierne spisywanie tego, co się widzi. Ale widzi się inaczej – rozleglej, głębiej, szerzej. Jakby się uczestniczyło w odkrywaniu tego, co wydaje się istotą rzeczy. Czymś, co przychodzi z odległych rejonów i na chwilę pozwala nam przypomnieć sobie siebie. Jak było kiedyś, tam, w czasach gdy nie było czasu, a przestrzeń stanowiła nasz jeden gest ręką. Nie wiem czy to jest tęsknota, raczej nie, bo nieustannie towarzyszy nam Obecność, tamten nieznany nikomu świat. Ten punkt, który noszę w sobie, od którego bierze początek jakaś wyartykułowana całość jeśli całość w ogóle istnieje. Wiele mam takich punktów w sobie przełożonych na punkty w czasie, prowokują do pisania. Bo pisaniem można pobyć z czymś lub Kimś, co nieuchwytne w naszym wymiarze. Punktami mogą być jakieś zdarzenia lub konkretne osoby. Miejsca, od których się zaczynam. Osoby, które są jak ciąg liczb w równaniu tego, co widzialne i słyszalne. Po latach zrobiła się całkiem pokaźna kolekcja osób i zdarzeń. Moje życie tak szybko się zmieniało jakby towarzyszyła mu jakaś niezidentyfikowana prędkość. Ta prędkość przenikała moje ciało i serce, byłam jak pojazd, który mijał to wszystko, co działo się obok mnie. Moje życie przybierało różne formy by pozostać w zapisanym, choć nie wiem na ile jestem w tym zapisanym, bo nigdy nie umiałam opowiedzieć siebie. Nie wiem czy to, co zapisane nie jest jedynie wartością przybliżoną tego, co stanowi prawdę o mnie. Na ile umiałam uchwycić to, co ważne i to, co zasługuje na uwagę. Prawdę mówiąc moje pisanie jest zagadką. Czymś, co powinno być kiedyś odczytane. Jeszcze nie teraz. Jeszcze nie napisałam przecież wszystkiego. Przede wszystkim miłość była motorem do działania. Gdy się zakochiwałam zaczynałam pisać nową poetyką. A że byłam bardzo kochliwa wydawałam wiele różnych od siebie tomików. Miłość była dla mnie siłą napędową. Nie wyobrażałam sobie istnienia bez miłości. Derek Walcott pisał, że żeby zmienić język trzeba zmienić życie. Każda miłość zmieniała moje życie. Byłam jak Picasso, którego życie uczuciowe można było odgadnąć po malowanych obrazach. Wiele mam wierszy miłosnych, ale tym najważniejszym jest wiersz „Pamiętasz Mediolan?” z tomiku „Płonący tramwaj” (2001). Dotyczy konkretnej osoby i konkretnych przeżyć. Wiersz budowałam na jedni, że on i ona stanowią jakby jedną osobę. Pomysł pochodzi z filozofii sufizmu. Przeobrażając się raz w ukochanego, raz w ukochaną byłam zarówno mężczyzną jak i kobietą. Tak się wtedy czułam. Zakochana odnosiłam wrażenie, że staję się obiektem moich uczuć. Przemiana z ukochanej w ukochanego była jak unaocznianie tego, co nieosiągalne. Wiersz stanowi opis nie tylko jedni, ale i posiada jakby formę koła. Ta kulistość sprawia, że w pewnym sensie staje się nieskończoną narracją o miłości, która nie ma początku ani końca.
© Ewa Sonnenberg