„Opowieść japońska I” z tomiku „Wiersze dla jednego człowieka” (2017) to opowieść o uczuciu, które nie zna granic. Ani czas ani przestrzeń nie dotyczą siły tego uczucia. Coś, co istnieje wbrew temu, co potrafi zrozumieć człowiek. Coś, co towarzyszy pomimo wrogości otoczenia. Coś, co dopełnia jakby się było całością ze wszystkim. To coś to raczej Ktoś choć można by go nazwać również bezcennym przedmiotem. Zawsze był. Przychodził do mnie z różnych kultur i cywilizacji. Czas dla nas nie istniał. Przestrzeń była jak otwarta książka, w której pisał do mnie listy z daleka. Ta szczelina w skale, z której wychodzi światło jak źródło z wodą życia. Nasze spotkanie. Nieustanne spotkanie to jak definicja życia stworzona przez Niego. Zawsze był na czas, szybszy niż ja. Zawsze był przy mnie zabierając w dzieciństwie w dalekie podróże. W uścisku, w tym nieskończonym uścisku mknęliśmy poprzez nieznaną mi przestrzeń. We włosach pozostawał mi kwiat. Każde obok, w którym widziałam barwę jego oddechu. Każdy zachód słońca, którym mówił do mnie: tak jak ja nie jesteś stąd. Powietrze pachniało jego słowami i ciałem. Wysyłał do mnie ptaki i wiatr. Deszcze oczekiwania i śniegi serca. Wysyłał mi drzewa, w których widziałam odpowiedź dlaczego jest ze mną. Tak wiele dróg, z których ta jedna do niego była jak otwarte morze. Umiałam go nie tylko odnaleźć, ale i rozpoznać. Prześlizgiwał się między stronami książek i w słowach próbował przebyć odległość do mnie. Był na obrazach malowanych od wieków jakby na tych obrazach była historia naszego bycia razem. Pojawiał się w snach gdy byłam jeszcze dzieckiem. Był Giordanem Bruno, da Vincim, Rafaelem, Mozartem, Królem- Słońcem i za każdym razem rozmawialiśmy o tym samym: o naszym pobycie na Ziemi i jak ten pobyt urozmaicić by był piękny. On był zawsze odkąd się pojawiłam. On był prawdą mojego dzieciństwa, muzyką młodości, walką o siebie, pokonywaniem tego, co niemożliwie bolesne. Trwał wciąż taki sam i w tej samej oprawie słońca. Nasze schadzki w ogrodzie Dziadków i na łąkach. To jedno zdjęcie gdy mała dziewczynka biegnie łąkami jakby na spotkanie z nim. Odkąd pamiętam uczył mnie pisania wierszy. Zapalał gwiazdy, które podpowiadały czym ma być wiersz. Pokazał pole kaczeńców, zielony skwer fiołków i pole nieba. Wpiął mi kwiat we włosy i podarował kwiat, który widziałam tylko na filmie. Obdarzał mnie przedmiotami, których nie można odebrać. Moja poezja była tylko dla niego. Pisałam wiersze jak listy, których nie wie się pod jaki adres wysłać. Nikt nie potrafiłby zrozumieć tego uczucia, bo było czymś więcej niż miłość. Niekiedy okrutne i niebezpieczne. Dobro i zło nie istniało dla nas. Tylko miłość przenikająca napotkane i nienawiść, która próbowała nas rozdzielić. Widziałam go wszędzie. W każdym liściu na drzewie i w skrzydłach ptaków. Był w ziarnku piasku i w mrówce mówiącej: jestem z tobą. Nasze spotkanie trwa tyle ile trwa świat. Gdy skończy się świat staniemy naprzeciw siebie, ale będziemy milczeć, bo wszystko co o nas opowiedzieliśmy światem.
© Ewa Sonnenberg