W styczniu 1990 zmarła moja ukochana babcia J.Ż. To była jedyna osoba, która mnie kochała jak byłam dzieckiem. Tylko ona okazywała mi prawdziwą miłość i oddanie. Szalała gdy zapadałam na ciężkie choroby. Bo w dzieciństwie nieustannie chorowałam. To ona chciała mi stworzyć świat baśni. Przebierała się za wróżki i za krasnoludki biegała pod oknem i wokół mnie. Pamiętam pewien poranek gdy zabrała mnie do ogrodu by zbierać fiołki. To dla niej w wieku trzech lat napisałam swój pierwszy wiersz: Masz włosy jak mróz, oczy ci się błyskają. Jedz dużo to książę się z tobą ożeni. Jedz dużo, bo jako dziecko nie mogłam jeść. Nie potrafiłam przełknąć kęsa posiłku. Jedzenie sprawiało mi niewyobrażalną trudność. Nie wyobrażałam sobie momentu, w którym miałaby umrzeć. To nastąpiło jednocześnie z moim wypadkiem samochodowym. Leżałam w szpitalu gdy odeszła. Wróciłam do domu ze szpitala, ale jakby jej nigdy w tym domu nie było. Ona nie tylko umarła, ale jakby znikła. Nie odczułam jej braku ani nie czułam jej obecności przy sobie. Znikła, rozpłynęła się. Nie wiem co się z nią stało. Gdy umierała ponoć powiedziała: to jest jak jakaś wyspa. Matka po jej śmierci powiedziała mi: babcia nie zamykała oczu po śmierci bo wypatrywała ciebie. Potem pochowała ją w turkusowym kostiumiku. W kolorze, który moja babcia nie znosiła. Nie wiem dlaczego to zrobiła. Babciu gdzie jesteś? Często zadaję sobie to pytanie. Ciągle jej nie ma. Tylko raz odczułam jej obecność. 18 maja 2009 roku o świcie, w Krakowie, w moim mieszkaniu na Ojcowskiej, gdy zobaczyłam Tron Boga i miriady tysięcy wokół. Nie wiem kim były te miriady tysięcy. Nie wiem czym był ten Tron. Ta niebiańska kraina jest tak blisko naszego świata. Jest tuż obok. Nawet nie na wyciagnięcie ręki. Nawet nie trwa tyle co oddech. Jest nawet poza tym, co odczuwa serce. Jest chwilą, w której wszystko, co ziemskie jak pył. Wróciłam i poszłam do pokoju z książkami. Nagle zobaczyłam, że te wszystkie książki są ledwie pyłem w obliczu tego, co zobaczyłam. Wszystko jest niczym. I ja poczułam się jak pył. Nie pasowałam do tych miriadów tysięcy. To było coś tak wielkiego, że przekraczające ludzkie rozumienie. Ale odczułam szczęście. Ulgę, że jestem tylko pyłem. Że jestem tak ulotna jak powietrze. Chciało mi się płakać i wtedy odczułam obecność mojej babci. Po raz pierwszy po tylu latach. Jakbyśmy się znów spotkały. Potem jak pod dotykiem tego widzenia zakwitła piwonia królewska w moim ogrodzie. Kwiat był przepełniony jakąś tajemnicą i nadziemskim pięknem.
© Ewa Sonnenberg