BALIŃSCY. Zachwycam się Ignacym Balińskim, wybaczmy mu ubożuchną poezję, bo gawędziarzem był co najmniej pierwszorzędnym. Wystarczy przywołać jakikolwiek fragment: „Ks. Dauksza, proboszcz parafii kossowskiej, w której się urodził Kościuszko, miał nałóg powtarzania: „dyli, dyli, dudki”. Raz podobno, odwracając się od ołtarza, powiedział:
– Dominus vobiscum, dyli, dyli, dudki.
Następca jego ks. Adam Kisiel, przez lat trzydzieści zarządzał parafią. Dawał on ślub mojej siostrze w Reginowie i pochował moich rodziców i wielu najbliższych krewnych w grobach rodzinnych na Suchowierszy w Rudni koło rzeki Szczary. Był zamknięty i małomówny, ale nocami spowiadał potajemnie unitów miejscowych i znad Bugu; nieraz cudem prawie uniknął zesłania”.
Mamy tutaj nie tylko smutną wzmiankę o „grobach rodzinnych na Suchowierszy w Rudni koło rzeki Szczary”. Pamiętajmy więc o Balińskich. I o prześladowanych unitach. Wyszedłem z tego środowiska. Moja matka mówiła o sobie, że jest unitką.
Zmobilizuję się po raz drugi dla poezji Ignacego Balińskiego (1862-1951), był on ojcem Stanisława Balińskiego, z którym również zamierzam się spotkać. Trzeba kiedyś wybrnąć z kompromitujących mnie zaległości („dyli, dyli, dudki”), nic nas tak nie kompromituje i nie obciąża, jak nieznajomość naszego piśmiennictwa.
Ignacy Baliński: „Wspomnienia o Warszawie”. Okładka projektu B. Arcta. Składnica Księgarska, Edinburgh 1946, s. 186
[15 V 2017]
© Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki