HERDEGEN LESZEK (1929-1980). Spodziewałem się bardziej inspirujących wierszy. I nieco mniej rozgadanych. Bo jednak Herdegen nie broni się w utworach dłuższych: „Więc nie przywalę kijem księżycowi. / Więc nie wyliżę do spodu kopalni soli w Wieliczce. // (...) // Więc klepania młoteczkiem / w tę błękitną mgiełkę / nie odwoła nikt. // Więc na pagórku, / który z każdą chwilą błękitnieje, ciemnieje, / zapowiadając śliwkowy, fioletowy już sierpień, / usiąść mam / jak kurza kupa”.
Wszystkim nam może się zdarzyć w wierszu „kurza kupa”. ETD również. Przeczytajmy zatem „Przejście sarny” z 15 sierpnia 1969 roku. Zwłaszcza że „Przejście sarny” pozwala zapomnieć nie tylko o „klepaniu młoteczkiem”:
Ona przechodziła przez Dunajec rankiem,
ja, sklejony z dermą, jadę w autobusie.
Ona, przecierając brązem błękity Dunajca,
napotkała myśliweczka kucniętego w owsach.
Ja nie umiem w ogóle trafić do twojego serca,
ona szła za swym nozdrzem – dunajcowe srebra
rozbryzgując, wzbijając ku naiwnym chmurom.
Ja siedzę w spoconej skrzyni, wśród twarogów i kiełbas,
ona padła u wiklin, chmura
przewróciła się do góry nogami
i komora serdeczna pękła jej na dwoje.
Ja tu jadę samotny, „sportem” oddycham pod sufit.
Leszek Herdegen: „Wiersze”. Wydanie drugie. Wydawnictwo Literackie, Kraków 1973, s. 64
[23 III 2015]
© Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki