RADZYMIŃSKA JÓZEFA (1921-2002). Pewien poeta cierpiał okrutecznie w swoich tekstach (niczym ETD), w każdym razie co rusz wydawał „jęki bez echa”. Tak to określił. Około 1885 roku. Nie pamiętam nazwiska, nad czym ubolewam. Mógłbym popisać się dogłębną znajomością naszej literatury, wyeksponować owe fantazyjne „jęki bez echa” i uatrakcyjnić dyrdymałki.
Ale skupmy się na twórczości Józefy Radzymińskiej. Nie rozstaję się z jej poezją. Zaglądam do tekstów, o których jeszcze wczoraj nie miałem najmniejszego wyobrażenia. Przeczytajmy „Moje skrzywdzone książki” z 20 czerwca 1981 roku, przypomnijmy sobie, czym była peerelowska wszechobecna i wszechwładna cenzura:
Z jednej wyrwano sześć rozdziałów –
jest jak drzewo odarte z liści.
W drugiej skreślono rozdziały
o pisarzach emigracyjnych,
mimo że dawno umarli.
W trzeciej dopisano akapit
w żargonie oficjalnych przemówień.
Z czwartej wyrzucono
wiersze poetów argentyńskich
z dziewiętnastego wieku,
bowiem sławiły powstanie styczniowe.
Z piątej wykreślono starannie
słowa „Armia Krajowa”
i nazwiska jej dowódców.
W szóstej na każdej stronie
poczyniono wyrwy,
a moje serce było coraz słabsze.
Siódmą wycofano z drukarni,
bo emigranci odsłonili Tablicę
ku czci Pomordowanych Oficerów.
Ósmą – a były to wiersze emigracyjne –
odesłano mi ze znakiem zapytania,
nie dowierzając,
że można tak kochać ojczyznę.
Nie tknięto tylko książek,
które są nie wydane
bowiem zabrakło papieru –
a moje serce przestaje bić.
Józefa Radzymińska: „Moc niezwyciężona (wybór wierszy z lat 1980-1990)”. Na okładce reprodukcja obrazu Józefy Radzymińskiej „Grom”, w tekście rysunki Autorki. Oficyna PP, Warszawa 1991, s. 90
[XII 2015]
© Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki