WŁODARCZYKÓWNA. O naszych sybirakach mógłbym pisać w nieskończoność. O Łukaszkach i Włodarczykach, których deportowano z Oszczowa na Wołyniu: „Punktem zbornym była stacja kolejowa w Zwiniaczach, pow. horochowski. W nieogrzanym, bydlęcym pociągu było pełno ludzi gotowych do wyjazdu. Ale przez trzy dni ciągle jeszcze dowożono nowe rodziny” (10 II 1940).
Bernard Łukaszek wrócił do kraju jesienią 1946 roku. I to panu Łukaszkowi zawdzięczamy świadectwo, które trzeba koniecznie uwzględnić w broszurze o zesłańcach: „Po drodze umarło niemowlę z zimna i braku mleka. Młoda matka, Włodarczykówna z Oszczowa, musiała się pogodzić z tym, że jej dziecko zostanie wyrzucone na zewnątrz pociągu – na mróz i śnieg. Nikt z obsługi się tym nie przejmował”.
Wciąż wierzę, iż pozbieram podobne relacje, zgromadzę je w kilku grubych tomach, nie wyczerpując bynajmniej zagadnienia. Będę rad, jeżeli w naszym myśleniu wykształci się refleksja o sybirakach Włodarczykach, Łukaszkach i Zawadach, jesteśmy im to winni: Bernard Łukaszek „razem ze swym przyjacielem Zawadą ruszyli pieszo, by zaciągnąć się do wojska, mieli ze sobą po jednej główce kapusty. Witaminy były na wagę złota. Przeszli 2000 km i dotarli do celu. Potem była Persja, Irak, Palestyna, Aleksandria i Włochy, gdzie przez Monte Cassino, Loretto, Ankonę i Bolonię zakończyli szlak bojowy”.
[23 XII 2022]
© Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki