Środek lata. Piszą do mnie wierni czytelnicy. „Zaglądam i niczego nowego nie widzę”. Środek lata. Dobrze byłoby odpisać: „To chorwackie długie wybrzeże tak mnie wessało”. Albo: „Ach ta Majorka, teraz rozumiem, dlaczego tak urzekła Roberta Gravesa i innych”. A tu smutek rzeczywistości. Dwumiesięczna nieobecność na łamach spowodowana kolejną medyczną przypadłością. Tym razem tętniak aorty brzusznej, którego zdecydowałem się skasować metodą wszczepienia stent graftu, w klinice przy Francuskiej.
Ostatnie pobyty szpitalne ale i sanatoryjne pobudziły mnie do różnych refleksji. Kto nie pamięta „Czarodziejskiej Góry” i radcy Behrensa? Czy są jeszcze tacy? Spotkałem w Bornem Sulinowie, w ośrodku chorych na SM, kogoś podobnego. To dr Mariusz Kowalewski... Pozdrawiam cię, Mariuszu, lekarzu i miłośniku literatury. Lekarzu ciała i duszy. Powiecie, w sanatoriach, w ośrodkach rehabilitacji o to łatwiej. Więcej czasu, możliwy kontakt z pacjentem. Ale przecież nie wszędzie tak jest. Powiecie, sanatorium w „Czarodziejskiej Górze” to umieralnia. W takich okolicznościach wyzwala się ładunek empatii, o co trudno w zwyczajnych warunkach. Tak, ale...
Poszperajmy w literaturze (bo chyba nie w serialach). Szpital, sanatorium to miejsca, gdzie można zogniskować świat cały. „Oddział chorych na raka” Sołżenicyna. „Szpital przemienienia” Lema, „Kuracja” Jacka Głębskiego.
Lepiej jednak czytać niż chorować. To banał, którego się trzymajmy.
sierpień 2019
© Ryszard Lenc