Maciej Jońca to prawnik i zarazem historyk sztuki. Specjalizuje się w prawie rzymskim, co owocuje licznymi publikacjami („Prawo rzymskie”, „Łacińskie sentencje prawnicze”, „Leksykon tradycji rzymskiego prawa prywatnego”). Współpracuje z wydawnictwem C.H.Beck i to właśnie tam ukazała się książka „Prawo rzymskie, Mirabilia”. Jest to prawdziwa sylwa. Rzecz o wędrówce prawa rzymskiego przez wieki, począwszy od założenia Miasta po czasy zupełnie współczesne. Czego tu nie ma. Jest o Cezarze rzucającym kości, o rzymskim małżeństwie, o Piłacie, ale także o papieżu Piusie XI, braciach Grim (byli prawnikami), Liceum Aleksandrowskim, studenckich korporacjach i pojedynkach itd., itd. Prawo, rzymskie prawo jest naszym towarzyszem, powiernikiem, pośrednikiem w kontaktach ze światem. Jest ta książka popisem erudycyjnym autora, który swobodne wędruje po epokach, krainach, przygląda się maluczkim i wielkim. Bo prawo (zrodzone z prawa rzymskiego) jest częścią naszej kultury.
Wybrałem rozdział „O rzymskiej adwokaturze z przymrużeniem oka”. Jest tu o chciwych adwokatach, przekupnych sędziach, o (bezskutecznych) próbach naprawy koślawej zawsze sytuacji. A jako przykład, czym była adwokatura za czasów princepsów, krótki wyimek z mojej książki „W cieniu Golgoty”, gdzie bohaterem jednej z części jest pewien kauzyperda – Lukcejusz Albinus. Rzecz dzieje się za panowania cesarza Trajana. Tak chyba to wyglądało...
Mówi Lukcejusz Albinus:
– A zatem wiesz już, co robić. Wiesz? Nie bardzo. Powiem zatem to raz jeszcze, tępy ośle, żeby ci się wbiło jak ćwiek do buta. Na piątą pracę Herkulesa! Kogo mi tu przysłali! Piąta praca to stajnie Augiasza. Też nie wiesz, o czym mówię, bo skąd. A gdzie jest Fabiusz?
– Zachorzał wczoraj, mówiłem.
– Prawda, mówiłeś. To nie mógł poczekać parę dni? Ja, widzisz, pożar dziś miałem, ale mnie to nie zwalnia od pracy. No, trudno, zatem słuchaj. – Westchnął ciężko Albinus. – Jutro o piątej godzinie przychodzisz z koleżką do bazyliki Julijskiej. Klaudiusz zakazał sądzić na początku roku, ale spraw teraz tyle, że trudno ze wszystkim nadążyć. Więc przychodzicie, gdy tłum ludzi na Forum jest największy. Zrozumiałeś, baranie? Tylko żeby was nie zatrzymały te pomarańczowogłowe tłuste kurwiszony, co przy Via Sacra stoją od świtu. Dobrze się sprawicie, to będzie was stać na lepsze. Dam wam parę adresów. Przechodzicie przez portyk, potem od razu do środka. Wejście od Via Sacra, to wiesz. Moja sprawa druga od lewej. Druga. Powtórz.
– Druga, panie.
– Dobrze. Od lewej. Za przepierzeniem, kotarą. A żebyś się nie zgubił, cioto jedna. Stajecie blisko, ale nie za blisko, żeby się zbyt podejrzane nie zdało. Na podwyższeniu siedzą decemwir i sędziowie, czasem zjawia się pretor. Sędziów powinno być trzydziestu pięciu, ale zwykle jest mniej. A to zaśpi, a to mu paznokieć schodzi, a to go brzuch boli, bo nażarł się nieświeżych koszatek, a to zapił i rzyga do świtu, bo patron podał na uczcie podłe wino z Watykanu zamiast przedniego falerna. Więc będzie dwudziestu pięciu, nie więcej. Przed nimi czy raczej pod nimi my, czyli adwokaci jednej i drugiej strony, w fioletowych togach, świadkowie, oby nie przekupieni. Wkoło publika, widzowie. Wśród nich wy. Że niby też zwykłą widownią jesteście. A teraz do rzeczy.
– Do rzeczy, panie.
– Co mówisz? Tak, cioto, do rzeczy. Nie wiem, czemu konsul odesłał tę sprawę do centumwirów. Chyba mu się coś pomyliło, a może już nie chciał sądzić, gdy mu się urząd kończył? Zwyczajnie spory z fideikomisów sądzi konsul. Nie wiesz, o co chodzi?
– Nie, panie.
– Nie szkodzi. I tak ci powiem. Jak masz krzyczeć, wiedz za czym. Przynajmniej zapamiętaj nazwiska. Dasz radę spamiętać?
– Dam, panie.
– Stary Licyniusz Sabinus, który nie miał syna ni córki, spisał testament, w którym swoim głównym dziedzicem zrobił Herenniusza Polliona, tego co był konsulem chyba z piętnaście lat temu. Woła przed śmiercią dwóch wyzwoleńców i coś im pokazuje palcami, bo mówić nie mógł, tak go już Charon ucapił. „Kodycyl chcesz, panie, uczynić?”, pyta jeden. „Tak”, pokazuje Licyniusz Sabinus palcami i głową skwapliwie kiwa. „A co chcesz tam mieć, panie? Może chcesz, żeby Herenniusz Pollion dał nam po śmierci połowę majątku, który odziedziczy po tobie?”. „Tak”, pokazuje znów czcigodny i bardzo już bliski śmierci Licyniusz. Po czym opada na poduszkę i tyle go na tym świecie widzieli. Rozumiesz coś z tego?
– Nic, panie.
– Na Słońce Niezwyciężone, które się nam niedawno narodziło, ja też nic nie rozumiem. Oszustwo, wielkie oszustwo! Dlatego mnie Herenniusz Pollion wynajął, żebym tych łotrów zdemaskował. I zrobię tak, Herkules mi świadkiem i jego wielki fallus, znaczy się, wielka maczuga. Ale gdy będę mówił i racje nasze przedstawiał, na co mam sześć wodnych klepsydr, co daje dwie godziny, trzeba mi jakiego wsparcia. Trzeba mi was, łotry. Boście też łotry jak tamci wyzwoleńcy. Więc, gdy podniosę palec, o tak, ku górze, dajecie mi wielkie brawa, a gdy podniosę dwa palce, zaczniecie krzyczeć: Lukcejusz Albinus!, dwa razy, i klekotać jak bociany, a gdy trzy palce uniosę ku niebu, usłyszą sędziowie i świat cały, a chociaż pół bazyliki: „Ukarać oszustów. Na galery z nimi, na galery! Albo jak kiedyś chrześcijan: dać lwom!”. I macie buczeć jak bąki na łące. A nic się nie bójcie, gdy ten drugi adwokat też będzie miał taką klakę. Każdy ma. Wy macie głośniej klaskać i krzyczeć. I tyle. W przerwach możecie sobie pograć w warcaby. Plansze są na podłodze, żetony leżą w puszkach pod ścianami. A teraz powtórz.
– Gdy jeden palec...
styczeń 2021
© Ryszard Lenc