Zawieszam na chwilę wędrówkę przez czas dawno miniony, po świecie dalekim. Wracam z Kallimachowej Aleksandrii, z Pawłowego Efezu. Grzebałem w tezaurusie kultury i wyjmowałem z niego smakowite kąski.
Ale dzisiaj odstawiam teazurus na półkę, owijam szyję ciepłym szalikiem, która wciąż mnie boli po usunięciu… tego czegoś, wychodzę przed dom. Kiedy przestajemy się spieszyć, warto przysiąść na ławeczce, przymknąć oczy i odpłynąć. Przenoszę się do lat dzieciństwa, można wtedy usłyszeć szum źródła, zobaczyć nad sobą twarz matki, która miała dwadzieścia lat, zaraz potem pójść z ojcem na ryby lub pokopać piłkę z chłopakami... odwiedzić babcię; mieszkała razem z ciocią B. na drugim skraju miasta, w poniemieckim domu, zjeść babciną zupę, pomidorowa z łazankami... ach, to był punkt kulminacyjny moich rozkoszy. Wstaję z ławki, idę przez nasze osiedle; niedaleko kina, po tej samej stronie ulicy A.C. stoi do dziś moja szkoła. Moi koledzy, nauczyciele, moje dziewczyny. Profesor... chyba nie wie, że przestawiła zwrotnicę w moim życiu być może niepotrzebnie mógłbym być teraz inżynierem, listonoszem, lekarzem, biznesmenem... L. przyniosła koszyk, kanapki, napoje, a ja gruby tom wierszy... zacząłem czytać wiersze L. i tak czytałem, czytałem aż zorientowałem się, że zasnęła... rywalizacja wiersza z kobietą jest wielką zagadką, rozsupłuję ją od lat nadaremnie.
Wchodzę na szkolne podwórko. Basen a jakże!... potrójny dla dzieciaków płytki, drugi głęboki po szyję (ze zjeżdżalnią). Znów, jak kiedyś, zanurzam się w basenie, moje gatki udają kąpielówki, a wodne szamotanie udaje pływanie. Dopływam do chwili, kiedy wyszepczę: „siostro, basen!”.
Czasami przyjeżdżał do nas cyrk albo wesołe miasteczko. Cyrk rozbijał swój namiot zawsze w tym samym miejscu, na łące za szkołą. Huśtawki, karuzele, beczka śmiechu... Los komedianta jest ciężki, oczy smutne, śmiech sztuczny... to rozdwojenie jaźni mnie bawi, a na pewno usypia kunsztem wyćwiczonej roli, bo jeśli uwierzymy w grę, przestaje być ona fałszywa.
Tam... poznałem J. Przyjeżdżała tu – jak i ja – z rodzicami na wakacje... i wtedy J. wzięła moją dłoń i wsunęła ją pod swoją spódnicę, może być i tak, że była to moja inicjatywa, lecz nie kłóćmy się o szczegóły.
Zasklepiam się; coraz rzadziej wychodzę z domu. Myślę coraz częściej o Niej. Ona składa się z dobra, mądrości, pasji i empatii, jest energiczna i wszędobylska... chciałbym, żeby Ona przeprowadziła mnie na Tamtą stronę.
A na razie czekam. Czekanie nie powinno być niecierpliwe, a tym bardziej nerwowe... Jeszcze niejednemu gnojkowi nakopałbym tak, że hej. Wracam do domu, staję przed regałem z moimi książkami, z moim tezaurusem. Bo tacy jak my potykają się o przeczytanie książki, obejrzane filmy, dysputy w ‘jaskini filozofów’... potem ziemia musi się ciężko napracować, by wyssać z nas te toksyny.
Biorę w palce kamyk i mówię „kamyk”. Po tych kamieniach nasze wędrowanie... może chodzi nie zrozumienie drogi, ale o nieustanne jej zrozumiewanie.
Zdania i frazy kursywą pochodzą z nowo wydanego tomu wierszy Leszka Żulińskiego Suche Łany (nie zachowano układu wersów).
Czy to ja, czy to o mnie?
Pisze na okładce książki A.D. Liskowacki: „...lekturze towarzyszy wzruszenie. I emocje, które są wspólne dla wszystkich powrotów, tym piękniejszych, im bardziej niemożliwych”.
Leszek Żuliński napisał prosto i pięknie - o swoim dzieciństwie, młodości. I zbliżającej się krawędzi. Ja tam jestem także.
© Ryszard Lenc