Postanowiłem trochę pościgać się z czasem. Dlatego nowy tom wierszy wydałem na samym początku roku, by nie było tak, jak wiele razy wcześniej, że opublikowana jesienią lub zimą książka szybko stawała się zeszłoroczna. To odbijało się na jej odbiorze, recenzjach etc., bo redakcje nie chcą omawiać zbyt starych pozycji. Wprawdzie taka polityka jest zrozumiała, ale autorzy nie do końca się z nią zgadzają, bo książka to nie mięso, które zaraz się popsuje i można nim co najwyżej rzucić, ale raczej przemawia przez nią ponadczasowy „język, to dzikie mięso, które rośnie w ranie, / w otwartej ranie ust”.
5.02.16 Kraków
I znowu ten Kraków, nieśmiertelna Brama Floriańska oraz legendarna Jama Michalika, a tam kostiumowy bal karnawałowy krakowskich środowisk twórczych pod hasłem „Jeszcze ciągle Młoda Polska”. Jestem odpowiednio wyekwipowany, bowiem zawczasu zaopatrzyłem się w łódzkim Teatrze Nowym w stylowy czarny frak, ponadto mam na czarno: cylinder, muchę, spodnie i buty oraz na biało: koszulę i poszetkę. Ale inni goście też nie zasypiali gruszek w popiele i wyglądają jak rasowi dekadenci, a przynajmniej w żadnym calu nie przypominają filistrów. Rej wodzą pisarze z krakowskiego SPP: Michał Zabłocki, Agnieszka Lisak oraz Szczęsny Wroński, sypiący jak z rękawa anegdotami, bon motami oraz obyczajowymi historiami, oczywiście w klimacie epoki.
Są też arcyciekawe konkursy, jak choćby ten typu „żywe obrazy”, gdy pojawienie się kosza z pomarańczami budzi szczery śmiech, a jednocześnie przekorną chęć doszukania się w tej instalacji drugiego dna. A same tańce, jak to tańce – nakręcają się same niczym perpetuum mobile, wykraczając często poza epokę (Budka Suflera wiecznie żywa), i trwają do słusznej pory, bo do trzeciej w nocy. Wtedy to wybieramy najlepszych tancerzy: królem balu zostaje poeta, prozaik i krytyk Michał Piętniewicz w stroju krakowiaczka, a królową – tajemnicza zamaskowana dama z grupy plastyków. Kolejne balety i pląsy już jutro, ale tym razem w całkiem prywatnym, łódzkim entourage’u.
11.02.16 Łódź
Teraz Łódź i literackie walentynki, a jednocześnie premiera mojego nowego zbioru wierszy Igły i szpilki. Cyklowi spotkań promocyjnych tej książki patronuje ogólnopolska sieć księgarń „Tak Czytam”, która ufundowała nagrody książkowe dla publiczności. Spotkanie w Domu Literatury, które prowadzi Kaja Kowalewska, rozpoczyna się od żartobliwego quizu na tematy okołoliterackie, a nagrody wręczają panie z łódzkiej księgarni przy Piłsudskiego.
Jestem bardzo zadowolony, bo przyszło sporo osób, chyba ze czterdzieści, w tym sporo znajomych, których już dawno nie widziałem. Szczególne miejsce zajmują przyjaciele z kręgu Kai, a więc Aga, Magda, Iwona Wilhelmina, Patrycja oraz Beata, których doping bardzo mi się przydaje. Odnoszę wrażenie, że moje wiersze spod znaku Erosa i Tanatosa, a więc wpisujące się w klimat nadchodzących walentynek, są dobrze odbierane przez publiczność. Świetnie też koresponduje z charakterem wydarzenia brawurowy występ Laury Chlewskiej, która śpiewa współczesne angielskie piosenki oraz jedną po hiszpańsku. Nie muszę chyba dodawać, że na koniec nie unika bisowania. Tradycyjnie ostatnim punktem imprezy ku czci św. Walentego jest Turniej Wiersza Erotycznego, w którym zwycięża wielokrotny laureat konkursów wszelakich, Krzysztof Grzelak.
16.02.16 Warszawa
Znowu opuszczam dom na kilka dni. Najpierw jadę do stolicy, gdzie w ramach audycji Radia Wnet „Literacki Wolny Eter” przepyta mnie z Igieł i szpilek Rafał Czachorowski. Słynny budynek PASTy, w którym na piątym piętrze mieści się rozgłośnia, stoi na wprost stacji metra przy Świętokrzyskiej, więc nie muszę się nigdzie pałętać z planem miasta w dłoni w poszukiwaniu Zielnej 39. Sam gmach wydaje mi się twierdzą, bo mijam po drodze wiele siedzib organizacji kombatanckich, a materialne elementy wystroju pięter odwołują się wprost do tradycji i etosu powstania warszawskiego.
Audycja zaczyna się od problemów technicznych z łączami, tak że na żywo słychać nas dopiero po dwudziestu minutach. Na szczęście całość prawie godzinnego nagrania trafia od razu do sieciowego archiwum radia, dostępnego dla wszystkich zainteresowanych. Rafał, jak zwykle, stwarza sympatyczną, przyjacielską atmosferę, więc rozmowa z nim od razu toczy się wartko. Opowiadam m.in. o genezie mojej książki, o tym, jak to jest z natchnieniem i w jaki sposób należy w XXI wieku promować poezję. Swoją wypowiedź przeplatam odczytaniem kilku wierszy i na koniec umawiam się z Rafałem, który jest również wydawcą i animatorem życia kulturalnego, na kolejne spotkania i imprezy. Dowiaduję się też, że do najbliższych swoich audycji zaprosił m.in. Bożenkę Bobę-Dygę oraz Łucję Dudzińską, z którymi jestem zaprzyjaźniony.
17.02.16 Sarbiewo
Nocuję w gościnnym Hotelu Dworek w Dłużniewie, dokąd z Mławy (bo tam był najbliższy przystanek ostatniego autobusu z Warszawy) przywozi mnie swoim samochodem właścicielka, p. Maria Lipska, nadrabiając tym samym w obie strony około stu kilometrów. Chwała jej za to, a także za przepyszne parówki z jelenia, którymi częstuje mnie na kolację. A po obiedzie odliczamy się w szkole podstawowej w sąsiedniej wsi Sarbiewo na nadzwyczajnym walnym zebraniu członków stowarzyszenia Academia Europaea Sarbieviana.
Głównym naszym celem jest przegłosowanie zmian w statucie, tak by AES nabyła status organizacji pożytku publicznego i tym samym było możliwe przekazywanie na jej rzecz 1% podatków. Uchwałę w tej sprawie podejmujemy jednogłośnie. Zebranie jest również dobrą okazją do omówienia bieżących spraw i problemów. Prezes Teresa Kaczorowska informuje o powstaniu w Sarbiewie izby pamięci, do której można przekazywać wszelkie dokumenty po Macieju Kazimierzu Sarbiewskim, a prowadzi ją bibliotekarka z Przasnysza, Zofia Turowiecka. Dowiadujemy się też o przygotowaniach do dwunastej edycji Festiwalu Sarbiewskiego, która będzie miała miejsce w maju. W tym roku po raz drugi przewidziano dzień płocki, poza tym trzeciego dnia odbędzie się plenerowa inscenizacja historyczna z udziałem husarzy i piechurów (to novum). Natomiast gwiazdą, której występ rozpocznie oficjalną część imprezy, będzie Katarzyna Groniec.
W trakcie dyskusji zastanawiamy się nad uzyskaniem poparcia dla naszej działalności (zarówno na szczeblu krajowym, jak i lokalnym), bez którego nie uda się zrealizować strategicznego celu AES, jakim jest zbudowanie dworu w rodzinnej wsi Sarbiewskiego. Byłoby to swoiste centrum baroku – ośrodek historyczny z archiwum poety i domem pracy twórczej, a być może także ze sportowo-rekreacyjnym zapleczem. Spotkanie z przyjaciółmi z kręgu „sarmackiego Horacego” było, jak zawsze, bardzo inspirujące, stanowiąc pretekst do sympatycznych rozmów i wymiany nowinek.
18.02.16 Kraków
Wstaję o szóstej rano i jadę pekaesem z Dłużniewa do Płońska (po drodze miga mi zakład pogrzebowy „Niebo”). Ledwo zdążam na autobus do Warszawy, przez którą następnie przebijam się metrem, i w końcu Polskim Busem docieram do grodu smoka wawelskiego. Na spotkanie promujące Igły i szpilki przychodzi do Salonu Literackiego SPP przy Kanoniczej aż trzech profesorów: Stanisław Burkot, Bogusław Żurakowski oraz Wojciech Ligęza, są też osoby, które pojawiły się w tym miejscu po raz pierwszy. Honory gospodarzy pełnią: Michał Zabłocki (prezes krakowskiego SPP), Jadzia Malina, Daga Smoła (prowadząca biuro SPP) oraz Bożenka Boba-Dyga, która przeciera drogę przez moją poezję. A że mocno ją ociepla, ośmielam się podzielić rodzinnymi anegdotami, co mnie do tej pory zawsze krępowało. Oczywiście czytam też nowe wiersze z prezentowanego tomu, a na koniec Bożenka śpiewa moją piosenkę Płyńmy łodzią pamięci, z muzyką akompaniującego na akordeonie Maćka Zimki. Robi na mnie wrażenie wnętrze siedziby SPP w zabytkowej kamienicy, a zwłaszcza biały sufit z sinymi fantazyjnymi liniami w kształcie czegoś w rodzaju żyłek. Czuję też na sobie uważne spojrzenia nobliwych noblistów z portretów – Miłosza i Szymborskiej. Gościnny Kraków opuszczam obdarowany baterią książek, wydanych przez oddział stowarzyszenia. I niech mi ktoś teraz powie, że to centusie.
19.02.16 Olkusz
Nietypowa dla lutego przedwiosenna aura zaczyna się psuć – najpierw spada deszcz, a wieczorem śnieg. Z Krakowa do Olkusza nie mam daleko, bo około 40 km. W Galerii Literackiej BWA wita mnie Olgerd Dziechciarz, bardzo ciekawa postać: poeta, prozaik, dziennikarz, bloger, wydawca, animator kultury. Uświadamia mi on, że to średniej wielkości, czterdziestotysięczne powiatowe miasto, położone między Krakowem a śląską aglomeracją, jest wylęgarnią poetów (mieszka ich tu kilkudziesięciu) i w ogóle artystów. Mimo niesprzyjającej pogody przychodzi na promocję Igieł i szpilek kilkanaście osób, w tym m.in. poeci: Łukasz Jarosz, Jarosław Nowosad i Karina Stempel. Bardzo dobrze się czuję w kameralnym i nowoczesnym wnętrzu galerii, w otoczeniu obrazów o żywych barwach i oryginalnej kresce. Poza wierszami dzielę się z publicznością przygodą sprzed półtora roku, gdy jechałem pekaesem do Zakopanego. Właśnie w Olkuszu mieliśmy postój, ale kierowca niespodziewanie go skrócił i w efekcie odjechały mi bagaże. Wszystko skończyło się dobrze, bo dogoniłem autobus u mety – w stolicy Tatr. Okazuje się teraz, że historia ta ma drugie dno. Gdy rano czekam na powrotny autobus do Łodzi, pani w budce z zapiekankami i kawą mówi mi, że dwa miesiące po opisanym przeze mnie incydencie kierowca tamtego pekaesu umarł na raka. Życie po raz kolejny dopisało ciąg dalszy do – wydawałoby się – ukończonego scenariusza.
23.02.16 Warszawa
Spotkania z Igłami i szpilkami zaczęły się już rządzić własną logiką. Rozpoczynają się na ogół od quizu dla publiczności, w którym nagrodami są książki sponsorowane przez sieć księgarń „Tak Czytam”, a prezentacji poezji towarzyszy zazwyczaj piosenka. Tak jest i w warszawskim Domu Literatury, gdzie w błyskawicznym przeprowadzeniu konkursu pomaga mi – z przymrużeniem oka i humorem – prezes stołecznego SPP, Małgosia Karolina Piekarska. Do moich pytań dodaje swoje (dotyczące literatury dziecięcej), a przy okazji mogę rozdać antyWalentynkowe autorskie kartki pocztowe z wierszami. Dzięki niej literacki wieczór nabiera dobrego tempa i się sprawnie reżyseruje. To również spora zasługa prowadzącej Zosi Beszczyńskiej, która wykazuje się dużą dawką empatii, jeśli chodzi o znajomość mojej twórczości, stawiając mnie w obliczu wielu nieoczywistych pytań i problemów. Natomiast występy Dominiki Wojtkuńskiej, śpiewającej wpadające w ucho współczesne angielskie piosenki, o trudnej często linii melodycznej, pozwalają zebranym nieco odpocząć od obfitej porcji słowno-poetyckiej strawy.
Na Krakowskie Przedmieście przyszło około trzydziestu osób, a wśród nich – rodzina, przyjaciele i znajomi oraz osoby wcześniej mi nieznane. Cały czas czuję ich obecność, bo zadają ciekawe pytania i dzielą się wrażeniami. Szczególnie jest mi miło, gdy moja daleka ciocia, poetka Krystyna Karpińska-Jóźwiak, przypomina dawne dzieje, jak to na początku mojej drogi twórczej wspierała mnie dobrym słowem i zachętą. Z kolei Małgosia Piekarska podkreśla, że jestem jedynym poetą, jakiego zna, który czyta swoje wiersze „na chodzonego”. A potem bułgarski poeta i tłumacz, którego poznałem w Wilnie, Łyczezar Seliaszki, dodaje, że w Bułgarii jeszcze nie widział takich spotkań poetyckich, jak to teraz. I nawet jeśli trochę przesadził, miniony dzień oceniam jako bardzo udany. Do Łodzi wracam zmęczony, ale pełen dobrych emocji i planów.
© Marek Czuku