„Mimozami jesień się zaczyna”. To oczywiście Tuwim i Niemen. W powszechnej tradycji mimoza symbolizuje wrażliwość oraz wstydliwość. Ta tropikalna roślina wyróżnia się niezwykłą czułością na dotyk. „Noli me tangere” – powiedział zmatwychwstały Chrystus do Marii Magdaleny. Temat ten podjęli Tycjan, Fra Angelico i wielu innych. Po latach pisania przekonałem się, że bez wrażliwości nie będzie dobrych wierszy, rzeźb i piosenek. Ale prawdziwa sztuka musi odbiorcę również mocno dotknąć, że nie powiem – trzepnąć.
4.11.16 Kalisz
Już po raz szósty Stowarzyszenie Promocji Sztuki „Łyżka Mleka” oraz Centrum Kultury i Sztuki w Kaliszu zorganizowały Ogólnopolski Festiwal Poetycki im. Wandy Karczewskiej. Patronka tej przeprowadzonej z dużym rozmachem imprezy – powieściopisarka, poetka, krytyk teatralny – była w młodości związana z Kaliszem, a swoje dojrzałe życie spędziła w mojej rodzinnej Łodzi.
Na pierwszy ogień idzie Grupa Literyczna Na Krechę. Mam przyjemność prezentować pięcioro poetów: Justynę Koronkiewicz, Annę Baśnik, Annę Nawrocką, Wojciecha Michalca oraz Tomasza Fellmanna. Justyna wyróżnia się niesamowitymi, długimi włosami, splecionymi w cienkie warkoczyki. Jak wcześniej napisała o sobie, jest dziką Kobietą, mieszkającą na Końcu Świata, w samym sercu gór, poza zgiełkiem i tłumem (porzuciła miasto i zamieszkała z rodziną na wsi, blisko Gór Stołowych). Zaś jej wiersze z debiutanckiego tomu „Szamanka” otacza bajeczna, pełna mistycyzmu aura. Kolejna autorka – Ania Baśnik – reprezentuje klan poetów-bibliotekarzy (pracuje w Sieradzu), a w swoich wierszach odtwarza i przetwarza osobiste historie (np. przywołuje wojenne losy rodziny oraz sylwetki obu babć). Teraz czyta przejmujące wiersze związane z holokaustem, mające formę liryki roli. Podobnie podchodzi do poezji następna Ania – Nawrocka, która zbiera zasłyszane historie, a najbliższe sercu wiersze poświęciła dziadkom. I na koniec Wojtek oraz Tomek po raz enty dowodzą, że mężczyźni też bywają wrażliwi i mają bogatą wyobraźnię.
Teraz kolej na Stolik Romy Jegor, która przedstawia nowe tomy poetów Grzegorza Kielara i Leszka Żulińskiego. „Węzły, węzełki” to trzeci z kolei, a jednocześnie szczególny dla autora zbiorek. Ewa Parma napisała, że „Grzegorz Kielar jest galernikiem wrażliwości”. Ta cecha oczywiście ułatwia pisanie, ale utrudnia życie. Tomik zawiera wiersze powstałe na oddziale psychiatrycznym. Są one zapisem szpitalnej rzeczywistości i chłodno relacjonują pobyt różnych pacjentów w szpitalu. Są jasne, oznajmujące, ale nie „dołujące”. „Chciałem zapisać tamten czas. Bo to coś w rodzaju poetyckiego reportażu” – podkreśla Grzegorz. Trzynasta książka poetycka Leszka Żulińskiego „Pani Puszczalska” dotyczy zmierzchu, odchodzenia, śmierci. Jej tytuł jest podstępny. „To nie jest tomik o puszczaniu się. Ja te wiersze nazywam funeralnymi” – tłumaczy Leszek. To wiersze o „puszczaniu wniwecz”, o stracie, rdzy i murszeniu, ale także o słowach, które trwoniliśmy i których nie wypowiedzieliśmy. Wątek funeralny obecny w tych utworach mocno jest osadzony w kulturze, co podkreślają kryptocytaty oraz elementy intertekstualne.
Zaułek Wydawniczy Pomyłka reprezentuje jego właściciel Cezary Sikorski, autor tomu wierszy „Południk”, oraz Anna Maria Musz, autorka „Lotu nad miastem”. Oboje starają się znaleźć punkty wspólne dla swoich książek. „Miasto to temat, który od dawna mnie fascynuje” – wyjaśnia Anna Musz. Ono naśladuje żywy organizm i odzwierciedla żywe zbiorowiska, jak ul czy mrowisko. Miasto jest ukoronowaniem rozwoju cywilizacji i nas przeżyje. Człowiek uległ kulturze, którą stworzył. Mimo wszystko poetka chce, by „Lot nad miastem” był tomem pozytywnym i dającym nadzieję. Z kolei tomik Sikorskiego ma wydźwięk jednoznacznie pesymistyczny. W „Południku” mowa o rozdźwięku między słowem pisanym a słowem żywym – to znamię współczesnej kultury. „Teraz to nic nie znaczy, co mówimy. Nie potrafimy powtórzyć tego, co istotne” – konstatuje Sikorski. Tomik jest polemiką z tymi sądami, że możemy jeszcze coś istotnego powiedzieć, poza banałem. „Jest co najwyżej południk, palące słońce, poza którym nic nie widać”.
No i nadchodzi czas na sztuki plastyczne. Krzysztof Schodowski prezentuje Annę Marię Rusinek, autorkę zmysłowych obrazów olejnych oraz rysunków w czerni bądź w czerni i czerwieni. Najpierw oglądamy krótki, poetycki film o artystce i o jej twórczości. Krzysztof podkreśla ogrom detali oraz intensywną kolorystykę w jej obrazach. „Moim zdaniem są one bardzo kobiece, ale ta kobiecość jest złożona. Otwiera to pole do różnorodnych interpretacji” – zauważa Schodowski.
Gośćmi Teresy Rudowicz (czyli Anety Kolańczyk) mają być Maria Broniewska-Pijanowska oraz Krzysztof Mich i Paweł Łęczuk. Niestety, córka Władysława Broniewskiego nie mogła przyjechać z uwagi na liczne spotkania autorskie oraz zaawansowany wiek. Nie przeszkodziło to prezentacji jej książki – wspomnień o matce – Marii Zarębińskiej, uważanej za drugą żonę Broniewskiego, choć pobrali się nieformalnie, bez udziału księdza ani urzędnika. Pani Maria gościła w Kaliszu kilka razy i publiczność podczas jej spotkań domagała się, by spisała swoje wspomnienia. Zanim jednak tego dokonała, biła się z myślami ponad rok. Ta opowieść jest chaotyczna, rwana i nie do końca wiadomo, czy to wszystko się naprawdę wydarzyło. Ale jest to dokument dotyczący przedwojennej Warszawy, a także obraz wojny w oczach dziecka, ledwie muśnięte impresje. Mama zmarła dwa lata po wojnie i nie miał kto dziecku tych rodzinnych spraw przekazać. Nie ma w tej książce żadnych sensacji, pojawiają się za to anegdoty. MBP nie opowiada o ojcu wszystkiego, a mogłaby opowiedzieć straszne rzeczy. Bo to książka o matce, niezwykle piękny, ciepły i bogaty portret aktorki, literatki i wspaniałej kobiety. Obszerna jest też część ze zdjęciami z domowego archiwum oraz z rękopisami listów.
Książka Pawła Łęczuka i Krzysztofa Micha „One day in Calisia” to album zawierający zdjęcia Krzysztofa i wiersze Pawła. Pomysł projektu narodził się, gdy Krzysztof był w Kaliszu po raz pierwszy. Miasto od razu go urzekło i pomyślał, że dobrze by było zrobić mu zdjęcia, ale nie pocztówkowe, tylko łączące przeszłość z teraźniejszością, a przede wszystkim łapiące mijające chwile. Fotografie to jednak nie wszystko, więc zaprosił Pawła, by napisał do nich teksty. Aby ich przekaz był wiarygodny, chodzili razem po ulicach Kalisza, a Paweł coś sobie notował w telefonie. Chcieli, by ten obraz miasta był uniwersalny – każdego z nich, łączący historię, wielokulturowość, codzienność. Wielu rzeczy, które znalazły się w książce, już nie ma. Taka jest wartość tego typu przedsięwzięć ocalających chwile. Projekt miał też wsparcie muzyczne – Kuby Jabłonki.
I wreszcie o godzinie 18.00 następuje oficjalne otwarcie festiwalu. Czyni to prezes Stowarzyszenia „Łyżka Mleka”, Beata Dąbrowska. Wymienia osoby, dzięki którym najstarsze miasto w Polsce stało się ważnym ośrodkiem kulturalnym kraju, oraz przedstawia program tegorocznej imprezy. Podkreśla przy tym z satysfakcją, że od samego początku festiwalowi patronuje Prezydent Miasta Kalisza.
Poetka z Gorzowa, Beata Patrycja Klary, przedstawia swój trzeci, a zarazem ostatni tom z cyklu „Rozmowy z piórami”. W książce tej znalazły się wywiady, jak mówi BPK, ze „świetnymi dziewczynami”, m.in. z Anną Janko, Martą Fox, Bogusławą Latawiec, Anetą Kolańczyk, Krystyną Caban. Ta ostatnia jest dzisiaj obecna i przyznaje, że miała tremę przed rozmową z Beatą. Wielu z jej rozmówców ma bardzo duży dorobek twórczy, a pozostają gdzieś na uboczu. Autorka książki podkreśla, że udało jej się niektóre osoby zdemaskować, pokazać ich wnętrze, prawdę o nich. Bo byli i tacy – na zewnątrz twardziele, którzy okazywali się w środku bardzo subtelni.
No i spotkanie, do którego się wcześniej przygotowywałem i na nie czekałem. To mój dialog poetycki z Dorotą Nowak. Staramy się mówić jak najmniej, aby za nas wybrzmiały nasze wiersze, które czytamy na przemian. W tym celu podzieliliśmy je na trzy grupy tematyczne: 1. kobieta – mężczyzna, 2. przemijanie, 3. przyroda. Okazało się, że nasze utwory dobrze się uzupełniają, dopowiadają, bo każde z nas pisze inaczej. Silną stroną Dorotki jest prawda psychologiczna i humanistyczna oraz bogactwo opisywanych sytuacji (także od strony językowej). Ja natomiast piszę od wielu lat i myślę, że wypracowałem swój styl – moje wiersze są bardzo zróżnicowane oraz otwierają wiele płaszczyzn interpretacji.
Ostatnim wydarzeniem dnia jest jednoaktówka Sławomira Mrożka „Na pełnym morzu” w reżyserii Macieja Michalskiego. Duża Scena wypełniona jest po brzegi. Muszę przyznać, że od czasów szkolnych uwielbiam autora „Tanga” i z przyjemnością oglądam tę żywą inscenizację. Absurdalność sytuacji, zbudowanej na podszytym okrucieństwem szantażu moralnym bohaterów oraz czarnym, purnonsensowym poczuciu humoru, a w efekcie obnażenie ciemniejszej strony człowieka – to odpowiedź na pytanie, dlaczego nadal lubimy ponadczasowe sztuki Mrożka.
Na tym kończę tegoroczną przygodę z Kaliszem, choć festiwal trwać będzie jeszcze do niedzieli (jutro zaprezentują się m.in. autorzy Wydawnictwa FORMA). Wielkie dzięki wszystkim, bez pracy których to niepowtarzalne wydarzenie by się nie odbyło. A szczególne słowa należą się dwóm „mróweczkom” – Izie Fietkiewicz-Paszek i Anecie Kolańczyk, których harówka od sześciu lat rodzi tak soczyste i słodkie owoce.
18.11.16 Augustów
W tym urokliwym i niezbyt dużym mieście na północno-wschodnim skraju Polski, otoczonym kilkoma jeziorami, jestem po raz pierwszy, nie licząc tranzytów w drodze na Litwę. Gdy około czwartej po południu wysiadam z autobusu na sporym rynku Zygmunta Augusta, już robi się ciemno. Za dwie godziny mam w miejskiej bibliotece wspólne spotkanie autorskie wraz z rodowitą augustowianką, Janiną Osewską, która nie tylko pisze, ale i fotografuje, podróżuje po świecie, kajakuje, a do niedawna kierowała też szkołą podstawową. Swoje wiersze czytamy na przemian, w trzech grupach tematycznych: 1. dzieciństwo, 2. kobieta – mężczyzna, 3. przyroda. Okazuje się „w praniu”, że piszemy zupełnie inaczej, co oczywiście nie było takie trudne do przewidzenia. Moje wiersze są bardziej skondensowane i aluzyjne, oparte często na symbolicznych sugestiach, język Janeczki jest za to mocno zmysłowy i bogaty w szczegóły. Mirosław Słapik zwrócił uwagę w jednej z recenzji na szkatułkową precyzję poetki w obrazowaniu i budowaniu metafory oraz porównał czytanie tej poezji do ostrożnego rozgarniania delikatnej firanki, by potem dotrzeć do okna.
Trzeba przyznać, że obszerna biblioteczna czytelnia jest wymarzonym miejscem na takie kameralne spotkania literackie, a pani kierownik Małgorzata Pieńczykowska zrobiła, co mogła, by ten wieczór był udany, zarówno dla nas, jak i dla przybyłej publiczności, która z zainteresowaniem włączała się w dyskusję. Dodać należy, że oprawę muzyczną (gitara klasyczna) zapewnili nam bracia Chylińscy – Michał i Mateusz, którzy zagrali popularne tematy rockowe, w tym mój ulubiony kawałek Perfectu „Co się stało z Magdą K.”. Pełen wrażeń i pozytywnych emocji dzień kończymy przy pysznej wiśniowej nalewce. A za tydzień – Olecko, w tym samym składzie, tylko jeszcze bardziej na północ.
24.11.16 Olecko
To spotkanie, podobnie jak poprzednie w Augustowie, zaliczam do bardzo udanych. Okazuje się, że w kilkunastotysięcznym powiatowym Olecku działa prężne środowisko literackie. Do biblioteki przy ul. Kopernika przybywa sporo ponad dwadzieścia osób, by posłuchać dialogu poetyckiego między mną a Janiną Osewską. Muzycznie towarzyszy nam Artur Lachowicz, który na dobry początek gra na gitarze klasycznej utwór zespołu Pearl Jam, a potem kilka własnych kompozycji. My natomiast czytamy wiersze sprawdzone podczas augustowskiego spotkania, jedynie nieznacznie modyfikujemy ten scenariusz. Wywiązuje się ciekawa i rzeczowa dyskusja z publicznością, wśród której dostrzegamy reprezentantów wielu pokoleń (są zarówno uczniowie, jak i osoby w wieku dojrzałym). Okazuje się, że z poezją nie jest tak źle, jak się powszechnie sądzi, należy ją tylko odpowiednio „podać”. Jesteśmy również wdzięczni pracownikom biblioteki wraz z kierowniczką Katarzyną Jeżewską, dzięki którym wszystko działało jak należy i panowała bardzo sympatyczna atmosfera.
No i wracamy do Augustowa, gdzie po drodze miga nam kultowy, słynący z Beaty i siedmiu dziewcząt „Albatros”. Kolejny intensywny dzień finalizujemy przy plotkach i łyskaczu (ach te augustowskie noce). A nazajutrz Podlasie żegna mnie ostrym jesiennym powietrzem, szaro-czarniawymi chmurami oraz odcinającym równinę od horyzontu ciemnym pasem lasów. Najważniejsze jest, że za oknem autobusu świeci słońce (nieco przytłumione, ale szczere) i nic nie pada.
© Marek Czuku