Patriotyzm i kosmopolityzm. Przecież można być jednocześnie dobrym obywatelem zarówno swojego kraju, jak i świata. Globalizacja tego wymaga, gdy za ciasno nam we własnych domach, a nowe środki komunikacji powodują eksplozję marzeń i wyzwań. Tylko czy ziemi nam wystarczy i czy Ziemia to wytrzyma?
7.10.15 Prenzlau
Kolejna prezentacja polsko-niemieckiej antologii o dzieciństwie, tym razem w Prenzlau, dziewiętnastotysięcznym miasteczku w północno-wschodniej części Brandenburgii. Wstaję o drugiej w nocy, by via Łowicz i Poznań dostać się do Berlina. W mieście tym jestem po raz pierwszy. Tu czeka już na mnie swoim samochodem Heinrich z Heidi. Jedziemy na północ, ale najpierw musimy się przebić przez wielkomiejskie korki, takie jak wszędzie. Na szczęście stolica Niemiec jest już daleko za nami i gdzieś w połowie drogi zatrzymujemy się, by rozprostować kości. Trafiamy na ścieżkę, przy której stoją jakieś ogrodzenia i klatki, tworzące razem coś w rodzaju minizoo – z psami, kurami oraz dzikami z małymi warchlakami, a potem mijamy nieduży lasek i dochodzimy do brzegu jeziorka. Niebo przecinają wymyślne klucze szykujących się do odlotu ptaków, my zaś mamy małą chwilę na wyciszenie się i głębszy oddech. Żartuję z kolejnego kapelusza Heinricha, a on się tylko uśmiecha. Dojeżdżamy do Prenzlau. W barze kupujemy sobie pizze – nie są drogie, kosztują po trzy euro.
Nasze spotkanie odbywa się w miejskiej bibliotece, mieszczącej się w przekształconym w centrum kultury podominikańskim klasztorze. Przeglądam folderek z programem wydarzeń, jest bogaty i bardzo atrakcyjny. Wnętrza są nowoczesne, a na ścianach wiszą obrazy. Nie witają nas tłumy, ale kilkanaście przybyłych osób żywo reaguje na nasze utwory i zadaje ciekawe pytania. Polską grupę reprezentuję tu tylko ja, nie licząc Justyny, która co prawda jest Polką, ale na stałe mieszka w Poczdamie. Wyróżnia się Ursula Kramm Konowalow, która ma bose stopy z tatuażem i srebrną obrączką. Nie jestem tym zaskoczony, bo taki sam image miała już wcześniej – we Frankfurcie. Jej wolno więcej, jest przecież nie tylko poetką i prozaiczką, ale mieszka na co dzień we wspólnocie artystycznej. W przerwach między czytaniami pomaga nam podtrzymać dobry nastrój Uwe Matschke, grając na fortepianie w miarę spokojne utwory. A na koniec umawiamy się z Justyną i Ursulą na spotkanie w Łodzi, które ma się odbyć pod koniec listopada.
Do Berlina wracamy nocą. Miasto wydaje mi się ogromne, molochowate i całkiem opustoszałe. Ale to nieprawda – zdają się mówić długie rzędy samochodów, parkujących po obu stronach mijanych ulic, oraz rozświetlające drogę wielokolorowe neony różnych restauracji, banków i innych instytucji. Rano pozostawiam stolicę Niemiec za sobą. Odjeżdżam z centralnego dworca autobusowego i pod wieczór jestem już w domu.
9.10.15 Krynica-Zdrój
W Krynicy już w tym roku byłem, w czasie wakacji, i mieszkałem w tym samym, co teraz, pensjonacie „Tryumf”. Tym razem jednak uczestniczę w festiwalu „Krynica Poezji”, zorganizowanym po raz bodajże siedemnasty przez Krakowski Oddział SPP. To niezwykła impreza, w niezwykłym miejscu, umożliwiająca nie tylko integrację pisarzy, ale i pozwalająca naszym słowom trafić pod strzechy, których rolę pełni tu tradycyjnie Sala Balowa w Starym Domu Zdrojowym. Piątek to zawsze dzień luźniejszy – przeznaczony na dojazdy, powitania i pierwsze rozmowy. Wieczór zaś umilają nam telewizyjne filmy dokumentalne Adama Kulika, dotyczące wybitnych pisarzy i twórców oraz historii i kultury wschodnich Kresów. Teraz oglądamy obrazy o Sienkiewiczu oraz o starej fotografii Roztocza. To, co robi Adam, ma swój klimat, liryzm i nastrój, czym emanują ukazywane pejzaże przyrody i kultury. Natomiast przedstawiane w filmach sylwetki wymykają się podręcznikowemu schematyzmowi i pokazują pisarzy jako ludzi z krwi i kości, a jednocześnie spowitych mgiełką tajemnicy.
10.10.15 Krynica-Zdrój
Po śniadaniu idziemy na spacer na Górę Parkową, skąd mamy ładny widok na okoliczne wzniesienia Beskidu Sądeckiego. Poza tym świeże, jesienne powietrze też jest tynfa warte i robi swoje. Natomiast po obiedzie odstresowujemy się w Sali Balowej, bowiem prezentacją wierszy prawie trzydziestu poetów rządzi w tym roku hasło „Wylewanie żali”. Wielką Galę Poetycką prowadzą, jak co roku, Elżbieta Wojnarowska i Michał Zabłocki. Moje liryczne katharsis nosi tytuł Modlitwa i znajdzie się w przygotowanym do wydania tomie Igły i szpilki. Duże wrażenie robi na wszystkich występ urodzonej w Chicago Ewy Novel z zespołem, w okołojazzowych klimatach. Młoda wokalistka o urodzie Mulatki nie dość, że ma mocny i czysty głos, to nakręca ją chyba jakiś nie z tej ziemi power. A na koniec publiczność domaga się, by bisowała utwór Leonarda Cohena Hallelujah, do którego dodała jeszcze coś od siebie (choć wydaje się, że to prawie niemożliwe).
Wieczorem przychodzi wreszcie pora na długo oczekiwany bankiet, podczas którego trwają wyczerpujące, nocne pogaduchy aż do samego sedna. Są starzy, dobrzy znajomi, poznaję też nowe, równie ciekawe osoby. Krynicką opowieść kontynuują w tym roku: Bogusław Żurakowski, Adam Ziemianin, Józek Baran, a także znacznie młodsi: Michał Piętniewicz i Łukasz Mańczyk. Miło mi również pogadać z Bożenką Bobą-Dygą, Jadzią Maliną, Kasią Grzesiak. Razem z nami są także pisarze spoza Krakowskiego Oddziału: Łucja Dudzińska i Janek Strządała.
11.10.15 Krynica-Zdrój
Niedługo się rozjedziemy, ale po śniadaniu jest jeszcze trochę czasu, który wykorzystujemy na dyskusję o przyszłości naszego stowarzyszenia i w ogóle polskiej literatury. Prezes krakowskiego SPP, Michał Zabłocki, rzuca pomysł utworzenia Polskiej Akademii Literatury, wzorowanej na przedwojennej i złożonej z niekwestionowanych autorytetów. Trochę rozmawiamy na ten temat, ale odnoszę wrażenie, że na razie nic z tego nie wyniknie. No i na koniec pożegnanie z Krynicą: szybki wjazd kolejką na Górę Parkową, błyskawiczna wizyta w Muzeum Nikifora oraz zakup góralskiego kapelusza w kramiku przy deptaku (udało mi się wytargować siedem złotych). Zawieziemy go we czwartek do Berlina jako prezent dla Heinricha, bo jeszcze takiego nie ma w swojej kolekcji, w której króluje nieśmiertelny model panama.
15.10.15 Berlin
Rano otrzymuję dwa maile od prezesa SPP, Sergiusza Sterny-Wachowiaka, związane z nadchodzącym w najbliższą sobotę terminem zebrania Zarządu Głównego. Do pierwszego dołączony jest apel o pomoc dla ciężko chorego poety Jerzego Górzańskiego. Wkrótce w tę akcję włączy się sporo osób, a ja podejmuję się zbierać dary szlachetnych serc podczas kolejnych tegorocznych spotkań literackich. Druga poczta dotyczy kontrowersyjnej wypowiedzi Olgi Tokarczuk, w której przedstawiła Polaków jako morderców Żydów, za co spotkała ją fala hejtu. (Moim zdaniem problematyczne było zatarcie przez autorkę Ksiąg Jakubowych granicy między kwantyfikatorami). Prezes proponuje nam podjęcie uchwały potępiającej ten potok obrzydliwości, jaki się na pisarkę wylał. Na to Michał Zabłocki postuluje, byśmy odłożyli tę sprawę na okres powyborczy, bo – jego zdaniem – jakiekolwiek by było teraz nasze stanowisko, zostanie ono niechybnie wykorzystane politycznie w trwającej właśnie parlamentarnej kampanii. Ponieważ w związku z wyjazdem do Niemiec nie będę obecny na sobotnim zebraniu, wysyłam poparcie dla wyważonej propozycji Michała – via komórka z autobusu do Berlina. Jak się później okaże, zostaniemy jednak przegłosowani przez większość Zarządu.
A w stolicy Niemiec kolejny polsko-niemiecki wieczór. Promujemy antologię Dzieciństwo w Polsce / Kindheit in Deutschland, tym razem w zabytkowym budynku biblioteki w dzielnicy Mitte. Spotykam tam dobrych już znajomych: Heinricha, Heidi, Maika i Justynę. Jest też Austriak Hans Bäck, który czyta autobiograficzne opowiadanie dotyczące powojennych losów osieroconego przez ojca-nazistę dziecka. W trakcie dyskusji mówię o ucieczce mojej babci z dwiema małymi córkami pod kulami przez płonący most pod Warszawą i o pomocy, jakiej jej wtedy udzielił austriacki żołnierz Wehrmachtu, który w Wiedniu zostawił żonę z małą córeczką i również bardzo się obawiał o ich los. Ta moja wypowiedź zostaje dobrze odebrana przez zgromadzonych. A potem swoje utwory o dzieciństwie czytają m.in. Bożenka Boba-Dyga oraz Ania Nawrocka z Zawidowa, którą miło mi poznać. Przez chwilę uwagę naszą przykuwa niezwykły, ozdobny sufit. Po spotkaniu bawię się trochę w Mikołaja, choć do świąt jeszcze daleko, i wręczam całej naszej ekipie po egzemplarzu dwujęzycznej antologii wierszy łódzkich poetów w tłumaczeniu Karla Dedeciusa (jest tam też mój utwór). Z kolei Heinrich jako głównodowodzący dostaje ode mnie dodatkowo polsko-niemiecki tom wierszy Tuwima oraz góralski kapelusz prosto z Krynicy. Po drodze na kolację Diana, która deklaruje się jako Ossi, próbuje powtarzać po mnie polskie wyrazy. Idzie jej to nieźle, ale brzmi jednak dość zabawnie. Później wyśle mi na Facebooku śmieszny wierszyk o tasiemcu, w dialekcie lipskim/saksońskim.
16.10.15 Potsdam
Gdy opuszczamy Berlin i wjeżdżamy do Poczdamu, miasto to wydaje mi się bardziej kameralne i przytulne niż stolica. Nowoczesna biblioteka dobrze się przygotowała na wieczór z autorami antologii na temat dzieciństwa. Ja dzisiaj nie występuję, a jedynie zajmuję miejsce wśród publiczności. Prym wiodą i moderują to spotkanie Heinrich von der Haar oraz liderka polskiej grupy – Łucja Dudzińska. Oprócz nich swoje teksty czytają Justyna Fijałkowska, Aleksandra Perzyńska z Gdańska, Ewa Andrzejewska z Zielonej Góry oraz Hans Bäck i Wolfgang Hempel. Wspomnieniowe opowiadanie tego ostatniego jest bardzo wymowne, o czym świadczy już choćby tytuł Mały nazista aż do końca. Okazuje się, że autor jako mały chłopiec należał do Hitlerjugend w Litzmannstadt (czyli Łodzi), gdzie komendantem policji był jego wujek. Zabieram głos w dyskusji, podkreślając, że tekst ten wywarł na mnie duże wrażenie. Z jednej strony dlatego, że dotyczy mojego miasta, a z drugiej – z powodu szczerego, „aż do bólu”, przyznania się w nim przez autora do niechlubnej przeszłości – swojej, swoich bliskich, swojego narodu. Ponieważ inne czytane dzisiaj teksty mają również spory ciężar gatunkowy, w przerwach między kolejnymi prezentacjami pozwalają nam nieco ochłonąć melodyjne i liryczne piosenki, śpiewane przez Polkę z Berlina – Dagmarę Koronę.
Spotkanie dobiega końca. Jeszcze tylko parę słów z Wolfgangiem Hemplem, który zapowiada się na listopadową promocję w Łodzi, szybkie uściski i... Auf Wiedersehen! Mamy niedługo z Łucją nocny autobus do Polski z lotniska Schönefeld, dokąd zawozi nas swoim samochodem syn Heidi Ramlow. Bezpośrednio przed odjazdem odczytuję informację na FB, że Kacper Płusa wygrał konkurs w Świdnicy, w którym główną nagrodą jest wydanie tomiku. Bardzo się z tego cieszę, bo Kacprowi kibicuję. No i dojeżdżamy już do Poznania, gdzie Łucja wysiada, a ja mam do Łodzi jeszcze niecałe trzy godziny. W domu jestem trochę po drugiej, więc zdążę się wyspać, by nie uciekł mi kolejny dzień.
23.10.15 Poznań
Promocja polsko-niemieckiej antologii w Bibliotece Uniwersyteckiej w Poznaniu. Czytają: Heinrich von der Haar, Heidi Ramlow, Maik Altenburg, Justyna Fijałkowska, Ewa Sonnenberg, Bożena Boba-Dyga, Anna Nawrocka, Elżbieta Świtalska oraz piszący te słowa. Moderują: Joanna Roszak & Łucja Dudzińska. W przerwach gra na gitarze Rafał Putz. Spotkaniu towarzyszy wystawa prac Jolanty Ciecharowskiej i Bożeny Boby-Dygi oraz WierszYstawka, czyli prezentacja w bibliotecznej przestrzeni plakatów złożonych z wierszy i fragmentów prozy różnych autorów, w opracowaniu graficznym Joanny Kulhawik, z wykorzystaniem rysunków Jolanty Ciecharowskiej oraz fotografii Katarzyny Zając i Łucji Dudzińskiej. Można więc powiedzieć, że – zgodnie z tradycją – dużo się w stolicy Wielkopolski dzieje.
A na koniec intensywnego dnia afterek w jakiejś restauracji przy Starym Rynku. Mówię o problemach z frekwencją podczas spotkań poetyckich w Polsce i o paradoksie takich imprez w mniejszych miejscowościach, gdzie często udaje się zgromadzić znacznie większą niż w dużych ośrodkach publiczność. Heidi potwierdza, że w Niemczech jest podobnie. Muszę się też przyznać, że mimo mojej kulawej angielszczyzny, nie mówiąc już o języku niemieckim, którego nie używałem od ponad trzydziestu lat, udaje mi się w miarę sprawnie porozumiewać z niemieckimi przyjaciółmi. Po prostu nie przejmuję się tym, że coś mi nie wychodzi, ale idę dalej przed siebie, łamiąc po drodze zasady gramatyki i mocno mieszając słówka niemieckie z angielskimi. Najważniejsze, że się rozumiemy. Powinienem się jednak na poważnie wziąć za naukę języków obcych. Tylko kiedy?
© Marek Czuku