24.11.17 Łódź
Spotkanie z poetą, tłumaczem i wydawcą, Ryszardem Krynickim, odbywa się w Poleskim Ośrodku Kultury, a więc w tym samym miejscu, gdzie dziesięć dni temu gościła Ewa Lipska. Prowadzą je literaturoznawcy z UŁ, prof. Marzena Woźniak-Łabieniec oraz dr Przemysław Dakowicz. Ważną część dzisiejszego wieczoru zajmuje opowieść o wydawaniu tekstów Zbigniewa Herberta oraz o odczytywaniu jego rękopisów. To, co Herbert zdążył opublikować za życia, to wierzchołek góry lodowej. Archiwum poety w Bibliotece Narodowej jest ogromne i zawiera również to, co chciał napisać, a czego nie ukończył.
Ryszard Krynicki mówi o tomach ZH, które wydał po jego śmierci. To proza „Król mrówek”, osobista mitologia poety, na którą złożyło się wiele rozproszonych rękopisów. To również wybór zawierający m.in. bardzo starannie dobrane wiersze – „Utwory rozproszone (Rekonesans)”, którego drugie rozszerzone wydanie ukaże się za dwa tygodnie.
Po Herbercie pozostało wiele wierszy, których nie ukończył ani nie dołączył do żadnej książki. Ryszard Krynicki mówi o żmudnej, wieloletniej pracy nad odczytaniem rękopisów poety: – Jego pismo nie jest łatwe do odcyfrowania, bo jest bardzo drobne, „mrówcze” i jest w nim wiele skrótów. Sam jestem w stanie zrobić niewiele. Tu potrzebny jest zespół, który by pracował wiele lat. Natomiast niektórych tekstów ZH nie da się odczytać nigdy. To, co teraz się ukazuje, rzuca całkiem nowe światło na jego twórczość.
Dzisiejszy gość czyta kilka wierszy oraz wierszy prozą z zapowiadanego tomu Herberta. Odnoszę wrażenie, że utwory te to takie refleksyjne martwe natury oraz intelektualne studia, łączące abstrakcję z obrazem. Poeta był w sporze z psychoanalizą, z Freudem, i pracował nad własną teorią snu. Wątek snu i podświadomości przewija się w jego twórczości do samego końca. Jest w tym doprawdy coś symbolicznego, gdy ubrany na czarno dostojny stary poeta czyta wiersze umarłego poety – Mistrza.
Na prośbę prowadzących Krynicki zmienia temat i zaczyna opowiadać o swoich wierszach, choć wydaje się, że mówienie o sobie jest dla niego czymś niekomfortowym. Poeta wspomina wczesne lata 70., gdy zaczął mieć kłopoty z cenzurą, drukiem i SB; mówi więc o przywracaniu pierwotnych wersji swoich pociętych przez cenzurę wierszy; o publikowaniu ich w samizdacie, drugim obiegu i u Giedroycia; o historii publikacji swoich książek w oficjalnych wydawnictwach.
Przemysław Dakowicz kieruje tok rozmowy na topos podróży obecny w twórczości RK oraz przypomina losy jego rodziców, więzionych przez Rosjan i Niemców. RK: – Mnie też ukształtowała ta podróż. Najpierw był pociąg repatriacyjny z Austrii. To była droga w nieznane – do Polski, o której nie wiadomo było, jaka będzie. Zastanawiam się, co mnie tak gna i w jakim kierunku? Moja rodzina pochodzi z Galicji (Wołyń). Maturę zdałem w Gorzowie Wielkopolskim, studiowałem w Poznaniu, potem krótko mieszkałem na Górnym Śląsku i w Krakowie. A więc ciągnęło mnie na południe, jakby do Austrii, gdzie się urodziłem. Ta droga na południe została brutalnie przerwana w 1973 r., gdy zostałem zatrzymany na granicy. Wtedy Herbert otrzymał w Austrii Nagrodę Herdera i wskazał mnie jako kandydata do stypendium. Dopiero po czterech latach cudem dostałem paszport i pojechałem do Wiednia. Wyróżnienie to bardzo dużo mi dało, bo mogłem przeczytać i kupić książki w Polsce nieosiągalne. Gdy Wisława Szymborska otrzymała Nagrodę Nobla (1996 r.), postanowiłem wrócić z Poznania do Krakowa. I tu osiadłem, w tej namiastce Galicji (bo Kraków jest mało galicyjski).
Marzena Woźniak-Łabieniec podkreśla dwubiegunowy aspekt tej podróży oraz jej duchowy wymiar. Według niej zwięzłość frazy RK to znakomita szkoła dla współczesnych poetów. Następnie czyta kilka zwięzłych i lapidarnych utworów. Po czym włącza się poeta, który prezentuje trzy swoje wiersze i nawiązuje do historii Polski, bowiem temat ten często stanowi tło dla jego utworów (jak choćby stan wojenny).
W odpowiedzi na pytania z sali RK mówi o swojej niedawnej podróży do Katalonii; o tym, jak brakuje mu tygodników literackich, które upadły po 1989 r. („dogoniliśmy w tym Europę”); o swoim problemie z literaturą polegającym na tym, że jesteśmy w stanie bardzo mało przeczytać z tego, co zostało napisane.
Zapytałem Ryszarda Krynickiego o sens pisania w ogóle, a wierszy w szczególności. RK: – Ja wierzę w sens pisania poezji i w ogóle tworzenia. Poezja zawsze była sztuką bardzo elitarną, a nie masową. Trochę inaczej było w XIX w., gdy literatura była namiastką niepodległej Polski, której nie było na mapie. Polska jakoś przetrwała, w dużym stopniu dzięki poezji (np. Piłsudski był czytelnikiem Słowackiego). Podobną rolę pełniła poezja w czasie okupacji i za komuny. Teraz żyjemy w wolnym kraju i poezja jest wolna od zobowiązań narzuconych przez sytuację. Wraca więc do swoich początków – sztuki trudnej i elitarnej. Wiem, że są czytelnicy poezji i dla nich warto pisać. Pisanie pomaga mi zrozumieć sens mojego, naszego życia. Bo ono jest fenomenem, kończy się śmiercią, a gdyby miało trwać wiecznie, to by w ogóle przekroczyło wszelkie granice.
Na koniec poeta wraca do Herberta. Pokazuje egzemplarz jego książki z 1972 r. z biblioteki Szymborskiej i zwraca uwagę na dowcipną dedykację. Podkreśla, że oboje mieli ogromne poczucie humoru. Anegdota o tych poetach jest najlepszym z możliwych podsumowań wieczoru nie tylko z Ryszardem Krynickim, ale i z wiecznie żywym (i młodym) duchem literatury.
© Marek Czuku