Czas – rzeczywistość, której tak bezpośrednio nie widać, choć się ją podskórnie czuje. Trzy wymiary, w których żyją zwierzęta, to materia, a ten czwarty, będący domeną drzew, to już metafizyka. Natomiast przemiany kolejnych dat to doprawdy czysta numerologia, Pitagoras i totolotek. No i oczywiście – nieśmiertelna literatura.
5.12.16 Łódź
Właśnie ukazał się w Bibliotece „Toposu” szósty zbiór poetycki Doroty Filipczak pt. „Wieloświat”. Prowadzę promujące tę książkę spotkanie w ramach X Festiwalu Puls Literatury. Ponieważ autorka jest profesorem w Zakładzie Literatury i Kultury Brytyjskiej UŁ, pytam ją, czy bardziej czuje się pisarką, czy naukowcem. Odpowiada mi trzeźwo, że zawsze stara się być sobą. Dominujące motywy oraz tematy w nowych (ale również i wcześniejszych) wierszach łódzkiej poetki to: rodzina, miasto, historia, kultura (w tym literatura), feminizm, religia i sporo innych. Robią wrażenie utwory o najbliższych: tacie, mamie, synu, mężu. Trudno pisać o miłości, ale w tych wierszach nie ma sentymentalnych deklaracji, są za to obrazowe konkrety oraz dobre literackie pomysły.
Autorka „Wieloświatu” często pisze o Łodzi, o jej dziejach i współczesności. Szczególne wyzwanie stanowi dla niej historia, którą żyje – jak wyznaje – od dzieciństwa, bo w jej domu ta tematyka stale była obecna, a do tego jej siostra oraz mąż są profesorami tej nauki. W nowym tomiku po raz pierwszy pisze o rodzinnej tragedii związanej z rzezią wołyńską. Na moje pytanie, dlaczego dopiero teraz o tym napisała i czy nie lepiej raz na zawsze zapomnieć o tym, co było złe, odpowiada, że nadszedł dla niej czas, by o tym mówić, i trzeba to złe wypowiedzieć, by się z tej traumy uwolnić.
Okładkę książki zdobi fotografia wieży dawnego gmachu filologii Uniwersytetu Łódzkiego, miejsca pracy poetki. To jednocześnie ilustracja do ostatniego w zbiorku wiersza pt. „Wieża”. Dorota opowiada o swoim marzeniu, by wejść na wieżę, co zawsze było zabronione, a ziściło się dopiero w przeddzień przeprowadzki do nowego budynku. Okazuje się, że tego samego dnia jej praca magisterska na temat Williama Goldinga, „stworzyciela ‘Wieży’”, została decyzją dziekana wywieziona ciężarówką do składu surowców wtórnych.
Na zakończenie spotkania Dorota Filipczak czyta wiersz „Neobajka”.
– „Jest siódma siedem” – brzmi ostatni wers.
– Dokładnie! – dodaję, bo na zegarku mam 19:07.
31.12.16 Łódź
Wychodzę wieczorem wraz z moją Dorotą na sylwestrowy rekonesans po naszym mieście. Chcemy wreszcie zobaczyć Dworzec Fabryczny po modernizacji, na który po pięciu latach robót wróciły pociągi. Ogłoszono bowiem wszem i wobec, że jest jednym z najnowocześniejszych w Europie, a na jego otwarcie przed trzema tygodniami przybyły tłumy.
Idziemy po świątecznie iluminowanej ulicy Piotrkowskiej. Czarne niebo wcale nas nie przytłacza, ale stanowi doskonałe tło dla rozwieszonych i wijących się nad najdłuższym deptakiem w Polsce białych węży światełek z licznymi soplami, po których spływają świetliste krople łez. Rozświetlona jest też kolorowa „stajnia jednorożców”, którą widać za skrzyżowaniem z Mickiewicza. To ogromna wiata przystankowa dla wielu linii tramwajowych, które tutaj się przecinają i mijają, stanowiąca tak jakby tramwajowy dworzec w centrum Łodzi. Białe światło układa się malowniczo na fasadach kamienic i pałaców przy Piotrkowskiej, wydobywając z nich to, co najpiękniejsze i nadające im charakter – w stylach od historyzmu i eklektyzmu po fantazyjną secesję. Mijamy ustawione na chodnikach pomniczki-gadżety, które początkowo wzbudzały pewne kontrowersje, ale już od dawna przyjęły się na dobre – Kuferek Reymonta, Ławeczkę Tuwima oraz Fortepian Rubinsteina, za którym zaczyna się Aleja Gwiazd Hollyłodzi z nazwiskami prawie pięćdziesięciu najwybitniejszych polskich twórców filmu.
Za służącym gościom nieprzerwanie od 1888 roku Grand Hotelem skręcamy w prawo – w gustowny woonerf na ul. Traugutta. Przy skrzyżowaniu z Kilińskiego, vis-à-vis pomnika Piłsudskiego przy Łódzkim Domu Kultury, od niedawna stoi srebrna zabytkowa lokomotywa (jakby przyjechała wprost z wiersza poety number one tego miasta), a po drugiej stronie ulicy, poza płotami otaczającymi teren budowy, wyłania się nowoczesna bryła Dworca Fabrycznego, nad którą góruje dynamiczny ażurowy dach, przypominający dziób wzbijającego się w niebo wielkiego samolotu. Wchodzimy do trzykondygnacyjnego budynku, który rzeczywiście ma duże przestrzenie (może dałoby się je w przyszłości lepiej wykorzystać) i w ogóle jest bardzo nowoczesny (szkło, metal, kolorowe murale i takie tam). W strefie stacji kolejowej funkcjonuje również zadaszony dworzec autobusowy, a obok dworca przebudowano trasę tramwajową i miejskich autobusów, by podróżnym łatwiej było się przesiadać. Na samym dworcu jest o tej porze prawie pusto, zresztą wcześniej, po drodze spotykaliśmy też nieliczne grupy przechodniów. Widocznie większość łodzian Sylwestra spędza w domu lub w różnych lokalach i klubach. Z wysokości dworca widać od strony ul. Kilińskiego pięknie podświetloną, kolorową Cerkiew Katedralną pw. św. Aleksandra Newskiego z 1884 roku, w stylu neobizantyjskim.
Na koniec chcemy się zorientować, co słychać w Manufakturze. Idziemy najpierw do ul. Narutowicza, mijamy nowoczesny, przeszklony gmach filharmonii, a na kremowym murze jednego z domów zaskakuje nas smolistoczarne graffiti: NIE OCENIAJ NIKOGO PO MAJTKACH. Znowu wracamy na Piotrkowską i dochodzimy do placu Wolności. Spod pomika Kościuszki patrzymy na utworzony z kolorowych lampek napis: KOCHAM ŁÓDŹ, który tak jakby stanowi bramę łączącą ośmioboczny rynek z główną, choć nie najdłuższą ulicą miasta. No i jesteśmy już prawie przy popularnej Manufie, jeszcze tylko okazały neobarokowy pałac Poznańskiego, w którym mieści się Muzeum Miasta Łodzi, skręt w lewo i... Tak, tak, tu także nie ma tłumów, choć w kawiarniach i lokalach na pewno brakuje już miejsc. Idziemy deptakiem wzdłuż ciągu fontann, w kierunku zamkniętej o tej porze galerii handlowej. A tam ludzie ślizgają się na lodowisku, inni piją kupiony w drewnianych budkach grzaniec, jedzą szaszłyki, kiełbaski bądź oscypki z rusztu. No ale życia tu też trochę jakby mniej, niż można było się tego spodziewać. Może za godzinę się to poprawi za sprawą pirotechnicznych pokazów przy modnej muzyce. My jednak już znikamy i rozpływamy się w mroku nieznanego jeszcze roku.
© Marek Czuku