copyright © www.latarnia-morska.eu 2019
Gdy otworzyłem książkę szczecińskiego pisarza Jarosława Błahego „Rzeźnik z Niebuszewa” i przeczytałem notkę o celi śmierci w szczecińskim więzieniu, o słynnej zabytkowej zapadni w Zakładzie Karnym w Nowogardzie, nad którą zwisał stryczek służący do wykonywania wyroków śmierci na pospolitych mordercach, trochę się przestraszyłem, że autor znów będzie mnie wodził po celach śmierci. Piszę „znów”, gdyż naczytałem się o nich w książce Zbigniewa Kosiorowskiego „Zapadnia”, w której nie tak dawno zgłębiałem opisy tych urządzeń jak i o czynach osobników, których na owe urządzenia zawiodły, a swoje uwagi w tej materii pomieściłem w LM.
Moje obawy spełniły w stu procentach – podczas lektury „Rzeźnika z Niebuszewa” bezustannie towarzyszyło mi uczucie grozy, przygnębienia. Z narracji tej prozy wyłania się groźna postać rzeźnika Josepha Zippecka, mordercy, który ciała mordowanych ludzi, zwłaszcza dzieci, przerabiał na mielone, poprawiając w ten sposób w pierwszych latach powojennych niedobór zaopatrzenia w mięso i jego przetwory. Zbrodniczy to proceder i ohydny, który powiedzie rzeźnika z Niebuszewa do celi śmierci, na zapadnię pod stryczek. Dzielnica Szczecina Niebuszewo, skąd startuje powieść Błahego (opowiadania to czy powieść – trudno jednoznacznie rozstrzygnąć), ponoć ma niezłą opinię.
W każdym większym mieście jest taka dzielnica, a w mniejszych co najmniej jedna ulica, na którą, zwłaszcza wieczorem lub nocą, strach wejść z powodu grasujących tam oprychów, różnego autoramentu przestępców, ludzi niemogących odnaleźć się w ludzkich społecznościach. Ta zła sława dzielnicy sprawiła, że znalazła się w tytule wspomnianej książki, chociaż jej narracja rozciąga się na inne przestrzenie Szczecina i kraju. Ów tytułowy rzeźnik to metaforyczna bestia ludzka, którą przy sprzyjających okolicznościach można odnaleźć w każdym człowieku. To zdaje się chciał nam opowiedzieć Jarosław Błahy. Myśl pewnie niezbyt odkrywcza, ale sposób skondensowanej narracji robi wrażenie przerażające.
To niezwykła książka – budzi mój zachwyt i sprzeciw. Zachwyt z powodu znakomitego łączenia prozy autobiograficznej i konfesyjnej, chociaż wyznania bywają też luzackie, by raptem wzmocnić narrację wywodem filozoficznym, zmierzającym w kierunku wypowiedzi eseistycznej.
Moje zniesmaczenie tą prozą wynika z nagromadzenia, uważam, ponad miarę prozaizmów i wulgaryzmów, co się realizuje nie tylko w przytaczaniu słów, ale również w opisach działań niektórych postaci. Tekst zatytułowany Jeden autor poprzedził cytatami z powieści Célina „Śmierć na kredyt”. Oto jeden z nich: „Od czasu do czasu szczali na siebie. Mam wrażenie, że to była ich jedyna przyjemność...”. A ja mam wrażenie, że narrator tej story miał sporo przyjemności, nasycając tę prozę obscenami. Przepraszam, ale zacytuję:
„Otóż muszę przypomnieć tę anegdotę właśnie w tej chwili, razu pewnego Bogdan, były bokser, który trenował u samego Feliksa ‘Papy’ Stamma, na imprezie z wódką w tle, w okamgnieniu zaplanował, iż puści cichaczem bąka. W ukrytym wymiarze. W świecie równoległym. Nie wyszło. Stała się rzecz straszliwa. Puścił kleksa, narobił w swoje rzeczywiste spodnie uwerturę bigosu dość rzadkiej konsystencji. Ecce homo” (s. 50).
Czy ten trywialny obraz łagodzi kosmologiczna terminologia, a raczej naukowy żargon? I owo ironicznie wybrzmiałe ewangeliczne: „Ecce homo”, czyli oto człowiek. To są dylematy, które w myślach czytelnika powinny się kotłować, we mnie przynajmniej brzmią ambiwalentnie. To stała maniera tej prozy sąsiadowanie obscenów z terminami naukowymi, filozoficznymi.
Przytoczmy taki dialog ze s. 31:
„– Wiesz co, Jaruś, przyjacielu – rzekł razu pewnego. – Zastanawiam się nad sensem życia. Człowiek zapierdala, robi mamonę, stara się utrzymać rodzinę, a w końcu i tak ląduje w piachu i chuj z tego ma! Chora ambicja
– Bogdan, nie mów spraw, które są oczywiste!
– Może pierdolę, ale jestem katolikiem i nie wiem czy można, ale wierzę w reinkarnację. Czytałem o tym książkę.
– Teraz to żeś dokładnie przyjebał!”
Jarosław Błahy zapuszcza się w głąb ludzkiej świadomości, zwanej przez wielu duszą i w niej odnajduje ponury mrok, zapętlone zło. Ma ono charakter jakby irracjonalny, walczyć z tym złem to je obnażyć, ukazać jego nieuchwytność i ogromną moc. To wewnętrzne piekło tkwiące w człowieku, przez jego uobecnienie w sposób nieprzebierający w środkach, zdaje się, ma wstrząsnąć czytelnikiem, wywołać proces oczyszczający. Ale czy wywoła?
Autor „Rzeźnika z Niebuszewa” stosuje wiele pomysłów stylistycznych, które uatrakcyjniają narrację. O jednym, na pewno nieoryginalnym, ale jest to dość częsty zabieg, więc nadaje tej prozie posmak nowości. Mam na myśli wykorzystywanie przeróżnych utartych powiedzeń, znanych fragmentów lub pojedynczych zdań z utworów literackich, które jednak ulegają nieznacznemu przekształceniu – Mickiewiczowskie: „Sam sobie sterem, żeglarzem, okrętem”, ostatnie słowo zostanie zamienione na „i kelnerem”, co brzmi dość zabawnie (s. 23). Do opisu pobytu w Warszawie posłuży niegdyś popularna piosenka (s. 52): „Warszawa da się lubić, tutaj gówno można znaleźć, tutaj gówno można zgubić”. Oczywiście w oryginalnym tekście piosenki nie gówno lecz szczęście można znaleźć i zgubić, co pewnie niepotrzebnie przypominam. W innych miejscach zostanie wykorzystany tytuł dzieła filozoficznego „Tako rzecze Zaratustra”, pojawia się Kolumb „...jak spojrzenie Kolumba w otchłań morza”... Takich konstrukcji wypowiedzeń jest mnóstwo i niewątpliwie czynią narrację tej książki niejednoznaczną.
W swej prozie Błahy zauważa skłonność człowieka, i to nieraz nieodpartą, do autodestrukcji. Po opisie degradujących przygód i doznań kobiety, autor zapisze refleksję: „Człowiek to machina autodestrukcyjna, której nie zawsze wystarczy do oddychania samoświadomość i autorefleksja” (s. 22). Ta autodestrukcja zaczyna się w szczeniackich zabawach inicjacyjnych z paleniem, z alkoholem: „Właśnie w te wakacje rozpoczął się mój cykl biologiczny z nikotyną przy pełnej podświadomości autodestrukcji” (s. 23).
Na zakończenie zacytuję zdanie z notatki pomieszczonej na okładce książki: „W książce nierzadko występują prozaizmy i ostre wulgaryzmy, ale są one konieczne, albowiem w taki sposób można wiarygodnie oddać język ludzi z nizin społecznych oraz bunt wobec patologicznej rzeczywistości” (Damian Romaniak).
W książce Błahego owe wulgaryzmy, których nadmiar rzeczywiście cechuje jej narrację, czerpane z mowy ludzi marginesu społecznego, chociaż nie tylko, zostały doskonale wymieszane z terminami prawie z wszystkich dziedzin nauki, kultury, pojawiają się cytaty z utworów literackich, filozoficznych, muzycznych, nazwiska twórców i Bóg wie co jeszcze. To wymieszanie języka obscenicznego i potocznego z językiem kultury i nauki czyni tę prozę gęstą od znaczeń, ale równocześnie nieco utrudnia jej rozumienie, zmusza czytelnika do wysiłku, by zrozumieć jej intelektualne przesłania.
Jerzy Żelazny
Jarosław Błahy Rzeźnik z Niebuszewa – http://www.wforma.eu/rzeznik-z-niebuszewa.html