copyright © www.latarnia-morska.eu 2015
W całości przytaczam „notkę okładkową” napisaną przez Artura D. Liskowackiego: Czy pamięć ocala? Jeśli odchodzą ludzie, rozsypują się rzeczy, znikają miasta, czego wymagać od pamięci? A przecież to ona bywa silniejsza niż rozpad, któremu podlega wszystko. Że na krótko, na błysk – rozświetlający mrok i bezmiar czasu? Tak, pamięć to ocalenie chwilowe, kruche, ale w swej delikatności uporczywe i dotkliwe, aż do żywego. A przez to tak ważne dla relacji z życiem. Maria Towiańska-Michalska przywraca swą pamięcią świat umarły. Łuniniec na Polesiu, w którym spędziła dzieciństwo i wczesną młodość. To czas II Rzeczpospolitej, utrwalony w historycznym micie – często sielankowym, jako Raj Utracony. Ale pamięć Towiańskiej-Michalskiej, choć ocala tego świata cząstkę prawie nieznaną, nie jest pamięcią sielankową. Nie tylko dlatego, że wpisany jest w nią dramat wojny i utraty rodzinnego domu. Również dlatego, że to pamięć o ludziach – takich, jakimi byli. Czuła, lecz i gorzka. Zrodzone z niej obrazy są pełne melancholii, ale też wyraźne, kreślone bez sentymentalnego retuszu. Towiańska-Michalska ma zresztą pamięć sensualną; widzi kolory, czuje smaki i zapachy, a dla rzeczy – przedmiotów codzienności – bywa równie wrażliwym świadkiem, co dla ludzi. Jej późne pamiętniki są też jednak zapisem wzruszeń i emocji, które ujawnia z „przedwojenną” elegancją, dowcipem oraz wstrzemięźliwością, ale też bez taryfy ulgowej dla nich i siebie. Co czyni z przytaczanych przez nią, fascynujących niekiedy detali impresyjne, bogate i uniwersalne literacko tableau. Dokument przeszłości utraconej raz na zawsze, lecz właśnie przez to ocalonej, zastygłej na zawsze w błysku tego, co minione.
Tytuł książki Marii Towiańskiej-Michalskiej brzmi: Engram. Musiałem zajrzeć do Wikipedii, aby dowiedzieć się, co ten wyraz znaczy. Tak więc drugi cytat; engram to: ślad pamięciowy, zmiana pozostawiona w układzie nerwowym przez określone przeżycia, działanie określonych bodźców, stanowiącą podstawę późniejszego odtworzenia – pamięci i doświadczenia...
Strasznie brzmi to zdanie w zestawieniu z klimatem tej książki, ale w końcu, gdyby nie ów „ślad pamięciowy”, to książka by nie powstała. Bo ona jest kolejną podróżą w przeszłość, kolejnym zapamiętywaniem ziemi utraconej i udręczonej, kolejną baśnią młodości. Nie kto inny powinien był napisać powyższą notę, bowiem Artur D. Liskowacki od lat, jak wiadomo, eksploruje podobne klimaty, z tym, że sytuowane w jego ukochanym Szczecinie. Pani Maria, nawiasem mówiąc, też po wojnie została szczecinianką.
Urodzona w Lidzie, dziedzicząca w rodzie „elektryzujące” nazwiska Towiańskich i Bilewiczów, swój „ogród dzieciństwa” miała na Polesiu. Artur już niemal wszystko, co istotne, powiedział o tej książce, moje „didaskalia” dorzucą więc tylko kilka drobiazgów.
Zaczyna to się tak: Wychowywałam się w domu mojej Babci w Łunińcu, na Polesiu. Łuniniec był miastem powiatowym, ostatnią polską węzłową stacją kolejową przed granicą wschodnią. W mojej pamięci Łuniniec jest polaną położoną wśród bagien i lasów – ma kształt trójkąta, w którego trzech kątach znajdują się kościół, cerkiew i bożnica. Czujecie już ten klimat, czujecie ten powidok zatopionej Atlantydy? Sam pochodzę z rodziny kresowej i ta nostalgiczna nutka tworzyła aurę mojego domu. Korzenie mamy mocne i zdrowe. Dopada nas wiek męski, wiek klęski, dopadają choroby i amnezje, ale kołyska buja się nadal. A z biegiem lat coraz trudniej iść nam do przodu, lecz coraz łatwiej wstecz. Bo wstecz jest Arkadia.
Wyławiam z mroków niepamięci wydarzenia, o których dawno zapomniałam. Jest w tym jakby radość wskrzeszenia. Nocą kiedy piszę, otacza mnie tłum ludzi, którzy kiedyś istnieli i już dawno odeszli. Jestem wśród nich, a oni przypominają mi dawne sprawy... Tak więc wygląda poszukiwanie utraconego czasu. Tak kolejne pokolenia będą przekazywały następnym swoją pamięć oraz powidoki ziemi utraconej; czytaj: kołyski. A wspomniane tu wskrzeszanie innej formuły nie ma. Dlatego może jest magiczne i baśniowe (jeśli nie przysłonięte jadem tej żmii – historii).
Pani Maria przed wojną nie umknęła. Tak więc Arkadii nie przesłodziła. Jej piękna opowieść jednak na wielu stronach jest bolesna. W pewnym miejscu mówi: Czym jest dla mnie Polesie? W słowniku Władysława Kopalińskiego znalazłam kiedyś hasło: „Engram – ślad, trwałe udrożnienie, pozostawione jakoby w mózgu przez przeżycia psychiczne i stanowiące podstawę pamięci”. Polesie – to mój engram, ślad, blizna pamięci. W innym miejscu czytamy: Moje dzieciństwo dzień po dniu zabierała wojna.
Ale historia rodzinna zdominowała te wspomnienia. I wieczna tułaczka, peregrynacja – oczywiście nie z własnego wyboru. Ile tu nazwisk, ile zdarzeń, ile szczegółów! Dzięki tym ostatnim Autorka przenosi nas magicznie w tamten świat; wszystko jest jakby namacalne i dzieje się drobiazgowo na naszych oczach. Dar narracji godny podziwu! Fenomen pamięci – rewelacyjny! „Wczoraj” jakby działo się „dzisiaj”.
Przestaję już dalej relacjonować Wam tę książkę. Doprawdy trudno się zdecydować, co wybrać z kosza tych biograficznych i tułaczych zdarzeń dzisiejszej szczecinianki. Dopadała mnie na ogół refleksja, że osoby o takiej biografii i z taką pamięcią powinny zostawić swoje życie na piśmie. Wtedy tylko wspomniana gdzieś wyżej Atlantyda tak zupełnie nie zatonie, a nawet może być bezcennym materiałem dla książek nie tylko literackich, co również faktograficznych i naukowych.
Na koniec jeszcze jeden cytat: W 1991 roku, w lipcu, byłam w Nowym Jorku i nad Zatoką Meksykańską. Zadziwiające, że moje Polesie wydaje mi się bardziej egzotyczne w porównaniu ze Szczecinem niż Ameryka. Może dlatego, że Ameryka, chociaż daleka, jest. Nie istnieje już moje Polesie. Smutna to pointa, jednak chyba krzepiąca?
Leszek Żuliński
Maria Towiańska-Michalska Engram – http://www.wforma.eu/engram.html