copyright © https://czytanieisluchanie.blogspot.com 2019
Joseph Zippeck, który robił hamburgery z ludzkiego mięsa, to bohater po trochu wyciągnięty z „Delicatessen”, francuskiej czarnej komedii z 1991 roku. Tam też wokół kryzys i zgrzytanie zębami, przez które tylko ślimaki się wślizgują. Ale ile można połykać obślizgłe mięso, gdy ma się apetyt na steki, na mielonego, na golonkę z piwem, z dużą zimną wódką...
Filmowe odwołanie to jedno, a rzeczywistość, którą przywołuje Jarosław Błahy, to już inne danie, inna potrawa. Ale wciąż sztuka pozostaje sztuką. Sztuką mięsa, trudną sztuką udawania życia.
W blurbie Damian Romaniak pisze o tej książce, że to „swoista odyseja grozy”. Pozwolę sobie stanąć w miejscu i tupać nóżką, najpierw prawą, potem lewą. (Dla wzmocnienia efektu mogę użyć skakanki). Nie zgadzam się z Romaniakiem. Bo uznaję, że „rzeźnik” jest autorowi potrzebny tylko trochę, jest wspaniałym, zaplanowanym alibi, by w tej minipowieści przedstawić ból bytowania. Nie życia barwnego od krwi i wymiocin. Nie też malowanego w kolorach tęczy. Autor daje nam jasno do zrozumienia, że „bycie”, to męka, nawet jeśli były „momenty” zachwytu nad piersiami, wzgórkami, coca-colą, papierosami, zachodem i wschodem miłości; to cen cały zbiór – rymuje mi się – to zbiór okropności, ale nie grozy – do cholery!
W czerwcu 1976 roku miesięcznik „Znak” opublikował tekst zatytułowany „Skuteczność i bezinteresowność”. Georges Wierusz-Kowalski w pewnym momencie oświeca czytelnika takim oto zdaniem:
„Podobnie pasję badacza budzi przeczucie, że przy okazji własnych doświadczeń odkryje powszechne prawa, których osiągnięcie nie jest wynikiem procedury dogłębnej weryfikacji, lecz ewokacją niezliczonej ilości możliwości”.
I to jest to! Panie i Panowie zgromadzeni przed własnymi monitorami z kubkami taniego wina, kawy lub ziółek uspokajających – mówię Wam zaprawdę, to zdanie jest kwintesencją pisania Jarosława Błahego.
Autor uwodzi nie tylko Czytelnika, ale także samego siebie. Stara się przywoływać wspomnienia, analizować je, rozdrabniać, to co za duże, a małe dmuchać jak balon. Ale wszystko to tylko tło. Tło, które pozwala na przywoływanie i wywoływanie duchów. Tych znanych i tych, które wszystkich odwiedzają w nocy lub na kacu, lub w aktach paniki. Kosmiczne loty uprawia nie tylko zbrodniarz Joseph Zippeck, ale także pisarz Jarosław Błahy.
Dlatego tę książkę czyta się pewnym lekiem, pewną obawą. Że ktoś nas podgląda, ogląda. Zagląda w nas, w nasze jestestwo, które przecież jest tylko nasze, na wyłączność. Wara od niego, nawet literatowi.
Ale po czasie się oswajamy, zaczynami patrzeć na strony książki, tak jak spoglądamy w lustro. I poprawiamy czuprynę, zmierzwione brwi, juchę – nie wiadomo dlaczego – lecącą z nosa. Wszystko co czytamy, bo wcześniej było naszym udziałem, ale skąd – do cholery – Błahy o tym wiedział, a może nadal wie?
Jeszcze raz zacytuję Wierusza-Kowalskiego:
„(...) natrafiamy na mieszaninę poszanowania i gwałtu. Gwałt wiąże się z uruchomieniem potężnych środków technicznych, służących rozłożeniu tego, co dane na czynniki składowe. Szacunek wyraża się w uznaniu, że modelowanie ma swoje granice i w liczeniu się z faktem, iż metoda daje tylko wyniki przybliżone. Zarówno uciekanie się do użycia siły, jak i poszanowanie wiążę się z poczuciem twórczej mocy”.
W pisaniu Jarosława Błahego jest moc. Podczas czytania czułem niewyobrażalne, niedopowiedziane. Jakbym pił wódkę z Franzem Kafką.
Dobrze, że w kraju wiślanym jest Wydawnictwo, które decyduje się na wydawanie takich powieści. Szacunek.
Jarek Holden
Jarosław Błahy Rzeźnik z Niebuszewa – http://www.wforma.eu/rzeznik-z-niebuszewa.html