copyright ©
Latarnia Morska 2010
Mam przed sobą książkę niezwykłą, której tekst odnaleziono w r. 2007 w archiwach Biblioteki Petersburskiej, po ponad sześćdziesięciu latach poszukiwań. Mowa o
Butach Mesjasza. Traktacie o podniesieniu rzeczy zdegradowanej Kostii Berezina. Ów fabularyzowany poemat filozoficzny podjął się przełożyć i opracować Paweł Laufer. A opublikowało, ze środków Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Wydawnictwo FORMA w Szczecinie. Sam autor poematu jest mało znany, niemal tajemniczy. Nie wiemy nawet w którym roku się urodził. Wiadomo tylko, że przyszedł na świat z początkiem XX wieku w Babajewie między Sankt-Petersburgiem a Wołogdą. Zmarł zaś w Kowanówku w Wielkopolsce w 1943 r.
Ułamki wiedzy o autorze jednak się zachowały, jak informuje Paweł Laufer w „Apendyksie” Butów Mesjasza. Źródłem tej wiedzy jest książka
Sto dni Proroka barona Gotfryda von Waldenbauma. Z niej to m.in. dowiadujemy się, że ojcem K. Berezina był Rosjanin, dróżnik, zaś matka z pochodzenia była Polką – zajmującą się gospodarstwem. Jako nastolatek wstąpił do prawosławnego klasztoru Aleksandra Newskiego, by po roku wystąpić i wrócić do rodzinnego miasteczka. Poźniej w niewiadomych okolicznościach trafia do Papignon w południowej Francji, wreszcie do Lublina. Na koniec ląduje w sanatorium dla gruźlików w Puszczy Nadnoteckiej, gdzie po długiej chorobie umiera 16 kwietnia 1943 r.
Teraz o samych
Butach Mesjasza. Rękopis zaginął w 1943 r. Jego poszukiwanie to osobna barwna historia. Odnalezienie zawdzięczamy tłumaczowi, który dziesięć lat tropił ślady poematu. Jak wspomina Paweł Laufer w „Apendyksie”, rękopis miał format zeszytu składającego się z dwustu dwudziestu stron. Pod tekstem widnieje napis: „Lublin, wrzesień, 1942 rok”. Dołączone było do niego jeszcze kilka kartek: list z Papignon (nigdy nie wysłany), zapisany na odwrocie bilet wstępu do lubelskiego teatru Panteon na spektakl „Wielkie Nic” oraz kartka z dziennika chorób zapisana podczas pobytu w sanatorium.
Przytoczę prawie cały list z Papignon, gdyż przybliża on nam poglądy K. Berezina, a też dać może bliższe pojęcie o substancji „duchowo-filozoficznej”
Butów Mesjasza.
Droga i jedyna w sercu moim Bajaderko. Odpowiadając na Twoje pytanie. Gdybym miał się określić, co dla mnie jest w życiu najważniejsze, to z gorliwością neofity rzekłbym, iż jest tu czucie, głębokie wczucie, jako jedyne narzędzie poznania świata. I nic w tym stwierdzeniu z romantycznego nawiedzenia starego megalomana Mickiewicza, czy Puszkina. Nie. Przeciwnie. Jest tu purytańska strategia poznania godna równania matematycznego. Jakże naiwne i niedorzeczne wydawać się mogą te wszystkie hermeneutyki, które obecnie licznie się rodzą i ogłaszane są niczym nowe Objawienie, te naciągane jak przykrótkie pończochy, globalne komparatystyki naukowe, które mimo ciągłych prób i wytrwałych starań nieustannie spadają światu z tyłka, te pankosmiczne inwentaryzacje pretendujące do miana jakiejś prawdy ogólnej i obiektywnej. Miła. Wobec głębokiego czucia wszystkie te zabiegi to czysta probabilistyka i pamiętaj w tym miejscu, co mówił na ten temat Pascal. Większy stopień ścisłości naukowej i znaczenie dla poznania mają dla mnie wersy Jana od Krzyża, traktaty Mistrza Eckharta, aleksandryny Anioła Ślązaka i inne szalone mowy reszty zastępów Jurodiwych. Wszak tylko tam znajdziesz sąd nadprawdziwościowy, tak dalece oczywisty i prawdziwy, że nie trzeba i nie ma sposobu, aby go udowadniać. W jednej chwili pojmuje się wszystko. Jest tylko problem z tej prawdy wyrazem, bo nie ma słów, które by tej oczywistości sprostały.
I jeszcze jeden cytat. Z notatki na odwrocie biletu na „Wielkie Nic”.
Kapitalny spektakl! Ach... Myślałem wiele o pięknie, o sprawach tego porządku i oto w tych perypatetyckich rozważaniach potknąłem się o śmieci. Doznałem olśnienia, kiedy się im przyjrzałem. Oto leżały w egzystencjalnych rowach i na poboczach mentalnych, walały się bez skrępowania po interpretacyjnych prowincjach. Zdegradowane, ułomne i przez to nieużyteczne, pozostawały poza teoretycznym kontekstem, panierką przeświadczeń i mniemań i jako takie stanęły przede mną w prostej, a nawet prostackiej obecności, pozwalając bez przeszkód czytać w sobie to najbardziej zawoalowane pierwotne piękno, jądro, jeśli nie całą prawdę. Bo widać ją wtedy kawałek po kawałku, od naskórka po tkankę, wtedy właśnie, gdy się rozkłada.
Jak snuje swe rozważania Paweł Laufer, owa ostatnia notatka (a precyzyjniej mówiąc: przyczyna tego zapisu) stała się być może fundamentem traktatu. Skłonna jestem, przeczytawszy
Buty Mesjasza, podzielić opinię tłumacza. Gdyż tak właśnie jest. Bo oto w omawianym dziele mamy tę polaryzację: rzeczy (filozoficznie) niskie i wysokie, brzydotę i piękno,
profanum i
sacrum. Przy czym w przypadku
Butów Mesjasza mamy do czynienia z silną ekstrapolacją, powiązaną z ciążeniem ku próbie wydobycia sensów głębszych z rzeczy pogardzanych, zdegradowanych właśnie. Kulturowo, mentalnie i na zwykły, potoczny ludzki sposób. Łatwo bowiem jest się zachwycać rzeczami miłymi oku, miłymi uchu, miłymi naszym wszczepionym przez kulturę kodom, zwłaszcza w kontekście obowiązujących kanonów piękna i dobra (estetyka i etyka). Natomiast bez porównania trudniej jest dostrzec (i czuć!) światło w rzeczach niskich, lekceważonych, pomijanych.
Pora rzec parę słów o tym, jak to Kostia Berezin uczynił. Na jakim przykładzie, na jakiej fabule się oparł, by swój przewód myślowy poprowadzić. Otóż osią „fabularną” tego poematu jest historia blisko stuletniej kamienicy, z wolna popadającej w ruinę. Chciałoby się rzec: sprawa najbardziej banalna z banalnych. I o to właśnie K. Berezinowi chodziło. O obserwację dekapitalizacji obiektu, jego żywota w końcowej fazie, aż do „śmierci”. Tak wygląda jeden z ostatnich akapitów tego poematu:
A potem jeszcze łzę na świat wydała (Niusia, jedna z najważniejszych postaci tu występujących – przyp. mój),
usta jej porósł mech i stała się jakby z papieru, coraz mniej wyraźna, kiedy odchodziłem, a za mną, wraz z drogą, znikał kolejny pokój, kawałek klatki schodowej, kolejny schodek rozpływał się na oczach, gdy odrywałem od niego stopę, a w chwilę potem stłukły się szklane gabloty i nic już w ogóle nie było. Stało się wszystko po prostu, jak to się zwykle staje. Fruwały nad nami suszone motyle.
Fruwały nad nami suszone motyle. Ileż w tym dynamicznej liryki. A podobnych obrazków, takich fraz, znajdziemy w
Butach Mesjasza bardzo wiele. Niewątpliwie prozę dyscyplinuje tu poezja.
Nie mogąc porównać oryginału rosyjskiego z przekładem nie potrafię powiedzieć jak głęboki jest wkład translatorski tłumacza, lecz wątpliwości nie ma, iż dotyczyć mógł jedynie sfery językowej. Ten poemat czyta się świetnie i nieraz przeszył mnie dreszcz. Zwłaszcza wtedy, gdy autor – wiodąc swą opowieść – posuwał się nieraz do rozumowych granic absurdu. A też – dodatkowo – łamał zastane kanony, demonstrując przy tym niejednokrotnie rozbrajającą ekstatyczność. Przyznaję bez bicia, wzbogaciło to mój sposób postrzegania rzeczywistości, także utworów pisanych.
Jaka szkoda, że
Buty Mesjasza nie ukazały się drukiem zaraz po ich powstaniu! Niewątpliwie miałyby wpływ na ówczesne nurty literackie.
Zastanawiając się nad tym wydarzeniem – gdyż za takie uznać należy odnalezienie, przetłumaczenie oraz wydanie tego poematu – dochodzę do wniosku, iż Paweł Laufer powinien za swoje dokonanie otrzymać medal. I to nie z kartofla, a ze szczerego złota. W każdym razie historia literatury to doceni. I pewnie wielu czytelników dostrzegających oryginalną formę i myśl K. Berezina uzna zasługę szperaczo-tłumacza. Także wydawcy należy przybić piątkę.
A swój redakcyjny egzemplarz tej książki zaraz puszczam w obieg.
Wanda Skalska
Kostia Berezin
Buty Mesjasza. Traktat o podniesieniu rzeczy zdegradowanej –
http://wforma.eu/162,buty-mesjasza.-traktat-o-podniesieniu-rzeczy-zdegradowanej.html