copyright © www.latarnia-morska.eu 2014
Przeczytałem nową powieść Leszka Szarugi pt. Dane elementarne. Autora (rocznik 1946) bardzo znanego, który swoimi tomikami poetyckimi, powieściami, eseistyką i publicystyką odegrał dużą rolę w moim pokoleniu literackim. Był (jest) dla nas kimś ważnym, opiniotwórczym. Kimś, kto tworzył etos. A od kiedy Instytut Mikołowski zajął się konsekwentnie wznawianiem dorobku jego ojca, Witolda Wirpszy, losy literackie ojca i syna weszły w okres swego nowego renesansu. Tak czy owak twórczość Witolda Wirpszy i Aleksandra Wirpszy (prawdziwe imię i nazwisko Szarugi) stały się marką, na co pracowały latami.
Szaruga debiutował książką eseistyczną w roku 1979, a zbiorem wierszy w roku 1980. Dzisiaj jest autorem 24 książek. W dekadach lat 70. i 80. był aktywny w tzw. drugim obiegu, m.in. prowadził także dział poezji w paryskiej „Kulturze”. Jego wiersze mieściły się „ideowo” w programie Nowej Fali, która – jak pamiętamy – miała w tamtych gorących latach spory wpływ na formułę „patriotycznego obowiązku” poezji. Formułę protestu „mówionego wprost”. Nie wchodzę tu w szczegóły, zapewne dobrze znane i pamiętane, dość przypomnieć, że owo „dysydenctwo literackie” było cegiełką wmurowaną w fundament nowych czasów. Nawiasem mówiąc, w tej książce wspomnienie Nowej Fali się pojawia...
Dane elementarne to trzecia powieść Szarugi po Zdjęciu (2008) i Podróży mego życia (2010). Powieść poprzedzona jest mottem: factus de materia / levis elementi, / similis sum folio, / de quo ludunt venti, co by znaczyło: fakty są materialne, / beztroska osobista, / niczym uschnięte liście / przez wiatr rozproszone. To jedna ze zwrotek wiersza „Spowiedź goliarda” autorstwa Archipoety (1130-1165), która znalazła się w Carmina Burana. Hmmm, chyba to motto chce nam coś powiedzieć o upływie starego czasu, którego miesiące i lata rozwiewa powoli czas. Książka Szarugi jednak temu zaprzecza.
We wprowadzeniu do fabuły padają znamienne słowa: ...samo funkcjonowanie pamięci potwierdza tezę o tym, że dane elementarne prawdopodobnie nie istnieją. Żyjemy w smudze bytu, w napięciu wytwarzanym między biegunowymi stanami energetycznymi. Między prawdą i kłamstwem, między dobrem i złem, między pięknem i... No właśnie. Jakie jest przeciwieństwo piękna? Bo przecież nie brzydota. Brzydota nie przeczy pięknu, jest tylko jego brakiem.
Główny bohater nazywa się Olgierd Kleinas i jest niemal rówieśnikiem autora. Na dodatek urodził się w Szczecinie. A więc natychmiast pojawia się pytanie o autobiografizm tego, co potem nastąpi. Nawiasem mówiąc, Olgierd opowiada swoje dziecięce lata w Szczecinie i poczułem się zgoła jak u siebie na Opolszczyźnie – tamte klimaty „ziem odzyskanych”, tygielki narodowe, migracje, wspominki repatriacyjne i tę wiarę, że Stalin zmieniał bieg rzek, zmieniał też bieg dziejów, zmieniał przeszłość... Ale mniejsza o to; naszego dorosłego już bohatera frapuje istota danych elementarnych. Straszny jest ten dzień, kiedy jego kolega z dziecięcych lat, obecnie uczony amerykański, przysyła wiadomość: Według najnowszych badań dane elementarne prawdopodobnie nie istnieją.
Za chwilę wrócę do tego wątku, ale póki co nadziwić się nie mogę odnajdywania samego siebie w tej prozie. To wspólnota pokoleniowa. Ja np., Panie Leszku, wiem, co to kałamarz lub kleks w zeszycie i pamiętam lampy naftowe. Mam nadzieję, że Pan też miał wtedy drewniany piórnik? No, ale na pewno naszej generacji przyszło żyć w dwóch różnych epokach. Dopiero teraz, po latach, jakoś to sklejamy.
Mówi się: „on musiał to napisać!”. Tak, Szaruga prawdopodobnie nosił od lat tę książkę w sobie. Jego opozycyjna młodość domagała się opowieści. Akcja w przeważającej mierze dzieje się w Szczecinie i stanowi zapis wydarzeń, jakie miały tam miejsce w roku 1968 oraz 1970. Jego środowisko rówieśnicze, najpierw licealne, potem studenckie i „pomagisterskie” było dosyć zwarte. Dorastanie w gorącej atmosferze czasów, zaangażowanie w podziemie polityczne, pierwsze starcia z pewną siebie jeszcze wtedy władzą komunistyczną, pierwsze ceny, jakie przyszło tamtej młodzieży płacić za odwagę buntu... To wszystko zapewne wyglądało podobnie w wielu miastach Polski. Toteż u Szarugi najbardziej zajmujące są dyskusje jego młodzieńczego środowiska, które do dziś najlepiej uświadamiają nam odwagę wyborów i płaconą za nie cenę. Ale nad tym wszystkim Szaruga buduje treści bardziej uniwersalne, np. pisze o relacjach państwa i Kościoła, porusza tzw. „problem żydowski”, istotny zwłaszcza w kontekście wydarzeń ’68 roku, analizuje syndromy ideowo-polityczne, tak doraźne, jak historyczne, które w tamtych czasach towarzyszyły biegowi dramatycznych wydarzeń. Najciekawsze jest to, że autor szuka szerokiej perspektywy, np. wygłasza teorię historii jako osobliwego palimpsestu lub czyni odwołania do czasów antycznych, by ukazać powtarzalność istotnych procesów i motywacji. Z lotu ptaka zerkać na to, czemu przygląda się z podziemia.
Im dalej w las, tym bardziej Szaruga opowiada konglomerat wywołany wynikami ostatniej wojny, homogenizacją kultur i idei, jaka nastąpiła po masowych migracjach. Narracja trzyma się swego toku fabularnego, jednak autor uwielbia „eseizować” pamięć i przemiany przeszłości. Tu zamaszyste chapeau bas w jego stronę – jest to opowieść wnikliwa, mądra i przekonująca. Nie uciekająca całkowicie w fikcję literacką, lecz stawiająca ją w służbie minionych realiów, wydarzeń i wyborów. Przed oczami przesuwały mi się kolejne okresy PRL-u, nasze dorastanie do samodzielnego myślenia, nasze spory w podzielonych przecież ideowo gronach. Ta dziwna Polska uszyta jak patchwork i wiecznie niezadowalająca – jak przykrótka kołdra. Ta Polska, która po przetrwaniu kolejnej wojny, zmieniała transparenty i żwawo kroczyła ku nowym wojenkom, których kresu nie widać. Dziś powtarzam za Szarugą: Co ja tu robię? Po co żyję? I wtedy wpadają do głowy takie pomysły, że życie jest zadośćuczynieniem za grzech, że nawet będąc grzechem, grzech znosi. Mocniej: świadome życie jest zadośćuczynieniem za grzech. I nie: jest, a: powinno być. Kierowaliśmy się różnymi busolami, ta Szarugi lepiej pokazywała drogę niż moja, dziś jednak patrzę na to wszystko takimi, jak on, oczami. Dlatego płynąłem Meandrem jego powieści z przyśpieszonym pulsem, łapiąc ten sam oddech.
Szaruga w fabułę wplata – powtarzam – wątki polityczne (co oczywiste) i politologiczne. To ostatnie jednak nie psuje narracji prozatorskiej; powieść pozostaje wierna swojemu gatunkowi, więc osobliwy to przykład, jak można w tkankę literacką inkorporować esej i dyskurs. Pod tym względem uznaję więc tę książkę za oryginalną i nowatorską. Stopnia jej autobiografizmu nie jestem w stanie dokładnie wymierzyć, lecz widzę, że jest on tu spory. Choć wciąż nie dopowiedziany do końca: W gruncie rzeczy wciąż tu przeprowadzam dochodzenie, które ma na celu wyśledzenie, kim byłem, zanim zacząłem to wszystko spisywać – pisze Szaruga. I w innym miejscu: A świat, choć się zmienił, nadal mnie boli i tego bólu nie da się niczym załagodzić. To ten sam ból, z którym wówczas nie potrafiłem sobie poradzić ani nawet go umiejscowić. Może więc, myślę, ten ból jest rdzeniem istnienia, może to on określa tożsamość świata, w którym żyjemy, jest nieredukowalną daną elementarną.
Ach, zapomniałbym... I co z tymi danymi elementarnymi? Ha! Kilkakrotnie autor dopomina się o nie – bezskutecznie. Może dane elementarne są niemożliwe? Może rzeczywiście nie istnieją? Na to odpowiadam kolejnym cytatem z powieści: Kim wtedy byłem? Kim byliśmy? Dlaczego wpisuję nasze życie w konteksty polityczne? (...) I czy moje życie musi być wpisane w rytm przemian historycznych? Przecież nie jestem politykiem, historykiem zaś tylko w pewnej mierze. Tymczasem moja pamięć zdaje się temu przeczyć, jest właśnie pamięcią polityczną. Nie przechowuje obrazów pejzaży, które wchłaniałem po drodze, usuwa je w tło, jakby je zamazuje, a w centralnym miejscu ustawia wydarzenia z dziejów społecznych i politycznych, które towarzyszyły memu życiu.
Ale czy to znaczy, że te właśnie zdarzenia stanowią dane elementarne mojej biografii? Zapewne nie. Chciałbym być pewien tego, że jestem inny, niż pojawiam się we własnej pamięci. Więcej nawet, wiem, że moja pamięć mnie zawodzi czy raczej zwodzi i wiem również, że aby odzyskać własną tożsamość, muszę ją zakwestionować, bo tylko w ten sposób jestem w stanie ją potwierdzić. A gdy to zapisuję, mam wrażenie, jakbym stał przed lustrem, w którym moje odbicie nagle odwraca się ode mnie i odchodzi w głąb przestrzeni poza mną. Jakaś surrealistyczna sytuacja, której realność nie budzi we mnie najmniejszych wątpliwości.
Szaruga ma wyraziste przekonania, ale nie wdziewa togi sędziego sądu ostatecznego. Nie jest relatywistą, raczej analitykiem. Szuka nie tyle racji na politycznym pobojowisku, bardziej sensu i prawdy. Zakłada, że jego prawda może okazać się niedostateczna i nie ostateczna. Ta otwartość na wciąż ewoluującą rzeczywistość jest jedną z najcenniejszych mądrości tej książki.
Obaj – ja i Szaruga – zbliżamy się do 70-tki. Nadeszła pora podsumowań. Myślę, że jest to pierwsza powieść, której po transformacji ustrojowej udało się w tak wielu kontekstach objąć minione polskie wstrząsy. To panorama „wielopoziomowa”, szczegółowa, szeroka, wnikliwa i – moim zdaniem – celna. Szaruga był „zwierzęciem politycznym”, bardziej jednak prężącym umysł, nie pazury. To zaprocentowało!
Czekaliśmy na taką książkę. Wciąż nie powstawała. Kurz bitewny naszego pokolenia do końca jeszcze nie opadł. Może teraz ten sygnał jest forpocztą nowej świadomości? Może! Choć jestem sceptykiem – po kolejnym półwieczu jakiś kolejny Szaruga zacznie poszukiwać danych elementarnych swojego czasu. I tak da capo al fine.
Leszek Żuliński
Leszek Szaruga Dane elementarne – http://www.wforma.eu/dane-elementarne.html