copyright © www.latarnia-morska.eu 2017
Dulszczynea Zbigniewa Wojciechowicza to głos przypominający o powtarzalności pewnych zjawisk uparcie tkwiących – w większym czy mniejszym stopniu – nie tylko w losach indywidualnych, ale w całych społecznościach. Mowa tu o powszechnym zakłamaniu i dbałości wyłącznie o pozory. Nie sądzę, by eksponowanie wstydliwego tematu dyktowała poecie chęć kształtowania wrażliwości emocjonalnej. Tu musi istnieć jeszcze jakiś szczególny, wewnętrzny powód; może bunt przeciwko słabej kondycji moralnej (każdego bytu z osobna), reakcja na jej irytującą kontynuację i bezmyślne naśladownictwo?
Lub chodzi o nadszarpnięte zaufanie do sił światem sterujących? Hipokryzja wydaje się być wszechobecna, mocno zakorzeniona w człowieku. A to nie tylko sposób zachowania, ale i dwulicowy sposób myślenia.
W książce zauważa się odstępstwo od sentymentalnych krajobrazów, od gloryfikowania pejzaży. Tom poetycki Dulszczynea, zwarty kompozycyjnie, którego „akcja” toczy się w małym miasteczku, gdzie skrzynki na listy umiejscowione są rzędem przy drodze (okładka), sklep narożny nawet w środku nocy można dostać tu flaszkę albo w ryj (wiersz – „Pan Zygmunt i flaszka”), całe skrzyżowanie pachnie panią Martą („Pani Marta i rybki”); w moim mieście ludzie chodzą pionowo rzadko patrzą sobie w oczy („Vertical”), miejscowy głupek patroluje ulice („Strażnik w teksasach”).
Dokładnie w tym miejscu: z każdym kieliszkiem / czuję jak coraz / bardziej / parcieje / mi gardło coraz / mniej zdatne do krzyku („Denko i dno”); w takich miejscach będziemy świadkami obyczajowości oględnie mówiąc nieciekawej, rzec można: spsiałej.
Autor wytyka także obłudę religijną, pozornie opierającą się na szlachetnych ideach, zauważając między innymi: nasz naczelnik w naszym kościele zawsze siada w pierwszym rzędzie / (...) / nasze koperty zawsze wkłada do pierwszej szuflady / („Włodarz”).
Milczenie objęte specjalnymi względami nie jest tu pożądane i nie zajmuje wysokiej pozycji w sytuacji moralnej atrofii – mającej swoje źródło, podobnie jak agresja, w niskiej kulturze.
Przygnębia wyraźny niedosyt prawdy w człowieku, który spośród wszystkich istniejących istot na ziemi dysponuje przywilejem rozumienia istnienia i potrafi poddać go ocenie. Autor „rozbiera” świat, obnaża zachowania – a to nie zawsze piękny widok. Ukazuje aurę rzeczywistości; tyleż przy okazji rzewliwej, co nienaturalnej. I niejednokrotnie budzącej sprzeciw. Choćby w tytułowym utworze „Dulszczynea”: przebieraj się / zawsze za parawanem / kąp się w bieliźnie / a przed / praniem / zarygluj drzwi i zasłaniaj / okna / krzycz / cicho / pij samotnie / nie płacz / wcale / do kościoła / ubieraj się / wytwornie / opluwaj publicznie.
Co już wiemy z powyższego, w poezji Zbigniewa Wojciechowicza nie brakuje elementów nawiązujących do podwójnej moralności – polegającej na próbie zachowania idealnego wizerunku w oczach ludzi. Jak w wierszu „Zwierciadło milczy przecie”: dziewczyny / w moim miasteczku / boją się ostrych / makijaży / i krótkich spódniczek / takim widzi / je tylko / zwierciadło / co to przecież / nic / nie powie nikomu / (...) / przed wyjściem / zmywają kolory / (...) szorują / twarze / do kości.
Porządnie wyczyszczona twarz-symbol, w istocie rzeczy, tragiczna. W nowym wcieleniu zwraca się przeciw sobie, imituje prawdę. Kłamstwo staje się jej drugą naturą. Oszukując samą siebie, ociera się o zdradę. To swego rodzaju forma istnienia, ożywiająca przynajmniej współczucie i zażenowanie.
Tragizm fasadowych nawyków i kłamliwego stylu życia, polega na braku możliwości dopatrzenia się ich uchronnego końca. To jak przesypywanie piasku w klepsydrze, któremu po krótkim czasie towarzyszy płytki oddech znużenia. Nie ma konkretnej recepty jak nie zapętlić się w dulszczyznę – powszechne, smutne zjawisko, w ten jeden z gorszych przytrafiających się stanów. Triumfujący, pomiędzy fikcją i złudzeniem. Człowiek, napisał Bergson, jest „jedynym stworzeniem, którego działalność jest tak słabo zabezpieczona...”
Hipokryzja stwarza wciąż nowe, tchórzliwe sytuacje, które autor konsekwentnie demaskuje w dziennym świetle. Błędy wystawia na widok publiczny, jednocześnie nie sugerując i nie pytając którędy przebiega granica między kłamstwem a prawdą. Wobec tego, co?
Niewątpliwie poezja Zbigniewa Wojciechowicza nasuwa refleksje mówiące o pewnej zależności od nacisków nie/obiektywnego świata, pod wpływem, których, podejmuje się wewnętrzną walkę dokonując wyboru, nie zawsze zgodnego z sumieniem – porównywanym do pięknego dzieciństwa.
Człowiek, będący w posiadaniu wiedzy o „niewolnictwie własnych słabości”, radzi sobie w niby prosty sposób: my / w małych miasteczkach / szybko wybaczamy / krzywdy / jakie sobie samemu / bo kto / (...) / niech pierwszy rzuci / nikt / (utwór „Kamień”).
Zbigniew Wojciechowicz w oszczędnych słowach dookreślił pozycję, z której otwartymi oczami patrzy i naprawdę widzi. Poprzez detale, oszczędność słów, w prosty sposób przenika do wyobraźni odbiorcy, wzmagając intensywność współprzeżywania.
Nakierował światło na problem: czy dulszczyźnie nie lepiej było w ciemności? Autor w poetycki sposób przypomina; jest to zjawisko ciągłe, niepoddające się przeoczeniu. Można powiedzieć – narzędzie destrukcji. „W teraźniejszości, która przecież jest zmienna” (myśl Sartre’a), siła fałszu nie podlega dewaluacji. Moc pozorów i złudy nie pozostają w łasce przedawnienia, wydają się być głęboko zakotwiczone w nas samych i otaczającym świecie. Ale i tutaj nie ma miejsca dla pewności.
Ewa Witke
Zbigniew Wojciechowicz Dulszczynea – http://www.wforma.eu/dulszczynea.html