copyright © http://fundacja-fka.pl 2016
Bydgoszcz jest miastem nie-pamięci, tutaj zgadzam się z Kazimierą Szczuką, polecającą książkę Emilii Walczak. Ale to nie-pamięć na poziomie niedbalstwa o materialne detale, tumiwisizmu i bylejakości, a nie głęboko zakorzenionego antysemityzmu.
Zasadniczy problem Bydgoszczy polega na tym, że posiada wszystkie cechy miasta dużego, jak i miasta peryferyjnego. Ciągle jest pomiędzy Poznaniem a Gdańskiem, ciągle głodne aspiracji wielkomiejskiej aglomeracji, mentalnie jest osadzone na poziomie transformacji ustrojowej przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Bliżej do wąsatego biznesmena niż modnego yuppie. I właśnie z tej perspektywy książkę zapowiada (na okładce) Kazimiera Szczuka. Pisze o Bydgoszczy jako „małym Berlinie XXI wieku”, co brzmi do prawdy, jak nazywanie Słupska Paryżem północy. Następnie brnie dalej, pisząc o yazzowej legendzie, po której już od lat ani widu, ani słychu, a i klub Mózg, w którym powstał legendarny nurt muzyczny, bardziej przypomina wielkomiejską knajpę z muzyką na żywo, niż kuźnię alternatywy muzycznej na całą Polskę. I tak jak w mózgu królował kiedyś dobry jazz, a do tego popijano whisky, tak dzisiaj wszystko ma tam posmak rozwodnionego browaru. A komu najbardziej smakuje piwo z kija? Pozbawionym gustu drobnomieszczanom, którzy wobec wszystkiego na pierwszym miejscu stawiają święty spokój i z uporem maniaka dbają, żeby nikt nie naruszył domowego (nie)porządku. (...)
„Hey, Jude! Emilii Walczak to literatura polifoniczna. Autorka rozpisała swój utwór na trzy głosy. Jednym z nich jest pamiętnikarski zapis Czarnej Cukier – Żydówki, absolwentki toruńskiej judaistyki. Drugi stanowi dziennik Emfazego Różewicza, przygotowującego habilitację wykładowcy filmoznawstwa. Trzecią linią melodyczną są z kolei doniesienia prasowe o neonazistach i kibolach oraz ksenofobiczne komentarze z internetowych forów”. (...)
Udanym zabiegiem jest powszechne stosowanie kulturowych odniesień; nazwisk, nazw kulturowych, które notorycznie przeplatają rozbudowane, zakropkowane zdania (Walczak przejawia tendencję do częstego używania trzech kropek, jako wydłużania wypowiedzi, wprowadzania poczucia wątpliwości, niedopowiedzenia). Na przemian pojawiają się Krzysztof Komeda, Aleksander Ford, Julian Tuwim, Edward Hopper, Asghar Farhadi, Johnny Cage, Andrzej Munk. Irańsko-amerykańsko-europejski mix działa na wyobraźnię tym bardziej wtedy, gdy czytelnik wie, jaki kulturowy przekaz niesie kino Farhadiego czy Munka, współczesna interpretacja malarstwa Hoppera czy poetyka Juliana Tuwima. Zabieg estetyczno-informacyjny zdaje egzamin.
„Rozmowy bohaterów toczą się czasem w purnonsensowym tonie, a sytuacyjny komizm sprawia, że nawet najczarniejsze wydarzenia wydają się igraszką losu. Śmieszą – choć powinny niepokoić – także prasowe artykuły o zadziwiająco pobłażliwym stosunku organów ścigania do ksenofobicznych haseł wykrzykiwanych i wymalowywanych przez kiboli”.
Chodzi przede wszystkim o język polskiego kibola (mentalnie „wschodniego luda”, ograniczonego emocjonalnie) naparzającego się z kulturową wobec niego alternatywą rozwiniętego Zachodu (otwartego, sprawnie asymilującego każdą inność), rozmowy dzieci i fragmenty listów. W tym jeden, najbardziej wyjątkowy, sprawiający wrażenie absurdalnej rozmowy dwóch młodych istotek, ale w rzeczywistości będący zapisem relacji między dwojgiem osób o diametralnie różnych doświadczeniach życiowych (vide wykluczenie).
„Wtorek, 6 sierpnia 2013
Przez sierpniem otwarte okna obudził mnie wyrwany z kontekstu fragment dialogu dwóch dziewczynek, chyba sąsiadek, bo głosiki jakby znajome:
– „koci, koci, łapci, pojedziem do babci”...
– „...babcia da nam sera, a dziadek”...? No właśnie – co da nam dziadek?
– Może wódki?
– Wódki?
– Mój dziadek dałby mi wódki.
– Mój dziadek nic by mi nie dał...
Po chwili:
– ...na pewno nie morza wódki.
Zabawne (zabawne?), u nas w domu rodzinnym wierszyk ten brzmiał nieco inaczej:
„Kici, kici, łapci, / pojedziem do babci, / ale ani słówka, / bo babcia Żydówka”.
Z tej okazji warto też powrócić do antysemityzmu, jako lejtmotywu książki. Ten fragment listu, zdawałoby się, niewinnej polemiki słownej między dwojgiem dzieci, zręcznie ukazuje jedno z głównych źródeł polskiego antysemityzmu – głęboko zakorzenionego w wulgacie językowej. To znaczy humor podszyty wykluczeniem. Albo inaczej – rasizm, którego przekaz zmiękcza się za pomocą żartu, co stanowi – uświadamia nam Walczak – najgroźniejszy z przejawów agresji.
„Powodów, sądzę, jest kilka. Po pierwsze, Hey Jude! – wbrew wszelkim pozorom (a jest ich wiele, bo autorka stara się raz po raz oślepiać czytelnika) – dokumentuje egzystencjalny sprzeciw wobec urządzenia świata, wobec społeczeństwa, a także wobec samego faktu narodzin (jak powiedziałby Emil Cioran, skrycie patronujący książce). Życie bohaterów jest jak – świadomym lub nie – przygotowywaniem się na śmierć. Jak uczestnictwo w kursie strzelania, a później staranne czyszczenie broni, tylko po to, by w końcu strzelić sobie z niej w głowę. Tak przynajmniej wyreżyserował swój ceremoniał śmierci sam Márai. Po drugie, Hey Jude! to książka, która śmiechem maskuje głęboki pesymizm. Bo śmiech to jedyne, co pozostało bohaterom żyjącym w nieudanym, niedorobionym świecie. Po trzecie wreszcie to proza także o tym, że bać się naprawdę trzeba: faszystowskich okrzyków, nieludzkiego kibolstwa oraz społecznej obojętności. Przyszłość jest zagrożona, a wszystko może się powtórzyć”.
Mateusz Dworek
Emilia Walczak Hey, Jude! – http://www.wforma.eu/hey-jude!.html