copyright © www.latarnia-morska.eu 2014
Capcarap (drugie, poszerzone wydanie) to cykl opowiadań autorstwa Artura Daniela Liskowackiego. Utwory umieszczone w kilku rozdziałach łączy temat, miejsce akcji lub/i postacie bohaterów. Podstarzały mężczyzna, bohater-narrator, który każe odbiorcy kojarzyć się z pisarzem, ogląda polską rzeczywistość, jej wycinek, rzeczywistość niedawnych lat, gdy społeczeństwo poddane zostało gruntownej konieczności dynamicznego przeobrażenia. Bohaterowie to przekrój warstw społeczeństwa polskiego. Są starzy, chorzy, osieroceni, szaleni, są młodzi rozkrzyczani, wulgarni, puści, wydaje się nieczuli na otoczenie i bezrefleksyjni, są literaci, uczeni starego pokolenia... Wydaje się, że świat, w którym funkcjonują jest wyszczerbiony, stoi w miejscu, zmierza ku regresji, degraduje się, nie ewoluuje, a człowieka wpisano w stereotyp zachowań i rytuałów. Polak-wczasowicz, Polak-kuracjusz, Polak-pacjent, Polak-pasażer autobusu, Polak-pisarz pozostali bez zmian... Plażowicze karmią mewy, muzyk na deptaku fałszuje nie do zniesienia, chorzy czekający na zabiegi w sanatorium opowiadają dowcipy i anegdoty na tematy damsko-męskie, plotkują, wypoczywają na balkonie, romansują, pacjent w szpitalnej sali śpi, rozmawia, słucha… Obrazki typowe i zwyczajne, raz śmieszne, innym razem smutnawe... Ludzie typowi i zwyczajni, raz śmieszni, innym razem smutnawi... Wśród nich znajdzie się niewielu, którym nie „szkoda ócz” na widzenie szerszej perspektywy niż ta przed nosem i słyszenie nie tylko tego „śpiewu”, który wypada słyszeć wszystkim. Mało tych, którzy o „profesorze z uniwersytetu czy jakoś” nie mówią, że „ślepi w gazety na okrągło, a w niedziele wszystkie wynosi, żeby inni użyli. Ale nikt tego gówna nie bierze do ręki”, bo to nie program telewizyjny...
Przedstawiony świat nie jest piękny, raczej nijaki, spsiały, jak określił autor rodzinę skulonych kundli biegnących ku rozbiciu nad brzegiem morza. Opowiadania skrzeczą rzeczywistością, która dokucza, peszy, smuci, nie daje możliwości zmian, tchnie obojętnością. Świat stroszy się, kłuje słowami, dźwiękami, tonie w deszczu, w wyziewach ludzkich ciał, w kapaniu wody z kranu, w bylejakości, oczywistości... Jest trapiący, niepokojący, surowy. Drażni odrapaną lamperią w szpitalnym korytarzu, chłodnym światłem pulsującej świetlówki, wiszącym na ścianie zegarem, który nie porusza wskazówkami, a tykaniem odmierza czas. Niepokoi stereotypem ludzkich zachowań, schowaniem do środka. Człowiek dla człowieka nie jest oazą, lecz często obiektem obojętnym albo wyzwaniem. Bywa, że pozornie neutralna relacja to sprawdzenie siebie, swojej czujności, przebiegłości, rywalizacja, kto przystosował się lepiej do „patrzenia w okno”.
Opowiadania te to doskonałe portery ludzi. Albo typowe, będące jakby w komplecie z miejscem wydarzeń (kuracjusz, pacjent, wczasowicz, młodzież w autobusie) albo naznaczone priorytetami współczesnych czasów. W ludziach nie ma zdziwienia, świat jawi się im jako spodziewany, zwyczajny. Nawet miłość jest oskubana z piór, zimna, kaleka, skalana wulgarnością i zdradą ( para kochanków w kontenerze przemienionym w kawiarnię z opowiadania „Torcik węgierski”), pozbawiona ciepła, sprowadzona do chłodnego aktu seksualnego podsłuchanego przez zasłonę ściany hotelowej przez przypadkowego sąsiada (czterdziestoletnia znana pisarka i jej o dziesięć lat młodszy przyjaciel z opowiadania „Motyw miłości w literaturze współczesnej”). Obserwuje się odchodzenie tej dawnej, prawdziwej przy mocno wciśniętych w siebie dłoniach (stary profesor i jego żona tłumaczka z opowiadania „Spacer poweselny”).
W postawach, charakterach, zachowaniach mocno zaznaczony jest naturalizm – nazwałabym go naturalizmem współczesnym. W rozmowach liczy się bystrość umysłu, cięta riposta na poziomie podstawowej komunikacji, czasami zachwianej w przekazie. Płytka cwaniaczkowatość, najlepiej z nutą kpiny, sarkazmu oraz zamknięcie się na przekaz, zapewniają mówiącemu poczucie przewagi, a przynajmniej równości ze współrozmówcą (I odwrócił się do okna. Ale przede wszystkim ode mnie, s. 76). Narrator jest człowiekiem z tego świata, niewiele go dziwi, choć wiele zjawisk i zachowań śledzi i analizuje, by zwyczajnie o nich opowiedzieć. Czasami ulega tendencyjności w relacjach międzyludzkich, zdradza swoje słabostki. Pośpiesznie, trochę sztucznie zapewnia staruszka w autobusie o swojej wiedzy odnośnie znaczenia słowa rex, a głupkowato przemądrzałemu współpacjentowi w szpitalu złośliwie dogaduje. Czasami zje wisienkę po deserze pozostawioną na talerzyku w restauracji przez dziewczynę, czasami obrazi się dziecinnie na kelnerkę, czasami też straci dystans i perspektywę bohatera, a nawet uprzejme zrozumienie. Wzniesie się na wyżyny poczucia mądrzejszej świadomości w pojmowaniu mechanizmów przyrody i zależności między jednostką a jednostką, jednostką a zbiorowością (stadem), jednostką a nieskończonością i z pobłażaniem, ba, nawet z dozą mentorstwa odniesie się do osób i zdarzeń:
Ale nie widzieli. Bo mieli za sobą i musieliby się odwrócić. Bo tak miało być, mówiłem sobie, zobaczą później, kiedyś, jak już będą mieli przed sobą.
Poczułem się wyróżniony, że to wiem, że dostałem taki znak [mówi, widząc wspaniałą nagłą tęczę, narrator w opowiadaniu „Znak”, s.49]. I wtedy odwróciła się dziewczyna. Drzwi były jeszcze otwarte, bo w przejściu powstał zator. Mogłem ją więc usłyszeć. Patrzyła w niebo i palcem pokazywała innym.
– Ale wyjebało!
Autobus ruszył, minął ich, szli roześmiani.
Sprawny nienużący język narracji prozy Liskowackiego zdobi nie tylko skłonność narratora do wygłaszania życiowych maksym i pouczeń, które są jego niepohamowaną reakcją na zachowania ludzi, ale także interesująco skonstruowane dialogi. Dialogi wiarygodne, pozbawione sztuczności. Z niewyszukaną dosłownością, prostotą, pojedynczymi słowami, półsłówkami opisują świat wewnętrzny bohaterów. Ascetyczność wypowiedzi postaci stoi w kontraście z pulsującym dźwiękami światem dookoła nich, gdzie nawet w ciszy słychać gwar, a dźwięk wydać może każda rzecz... Jak powiada autor: aż dziwne, że Bóg symbolizowany bywa na rysunkach przez Oko, nie przez Ucho („Wypisy z Talmudu”, s. 70). Bo wystarczy wyczulić ucho, by zabrzmiały dźwięki zza ściany, szurało krzesło, skrzypiały materace, szczękały talerze, buczała winda, przeciekał prysznic, grało radio, szemrały szepty i rozbrzmiewały śmiechy... Zyskują one wręcz fizyczny kształt postaci, przedmiotów i zjawisk, wpisują w prozę Liskowackiego chwile na zastanowienie, wyciszenie, przyciszenie, ustanie, wsłuchanie się – dla odbiorcy...
Edyta Kulczak
Artur Daniel Liskowacki Capcarap (wydanie 1) – http://wforma.eu/11,capcarap.html
Artur Daniel Liskowacki Capcarap (wydanie 2, poszerzone) – http://www.wforma.eu/capcarap-%28wydanie-2%29.html